Płoną lasy na południowym i zachodnim wybrzeżu Turcji. Na konferencji prasowej zorganizowanej po piątkowych modłach w meczecie prezydent Recep Tayyip Erdoğan mówił, że z 71 pożarów pod kontrolą jest 57, pozostałe 14 nadal wymyka się ponad 10 tys. strażakom skierowanym do akcji gaśniczej. Do popołudnia było wiadomo o co najmniej czterech osobach zmarłych i blisko dwustu, które trafiły do szpitali z poparzeniami lub zatruciem gryzącym dymem.
Dym nad Marmaris, Antalyą, Manavgat, Bodrum
Zarządzono ewakuację wielu miejscowości, bo oprócz drzew i krzewów ogień trawi zabudowania i pojazdy, giną zwierzęta gospodarskie i towarzyszące. Jak mówią poszkodowani, ściana ognia nadchodziła tak szybko, że jedyne, co mogli zrobić, to starać się uciec – bez prób ratowania czegokolwiek z dobytku. W sporym kłopocie, a nierzadko bezpośrednim zagrożeniu są turyści, bo pożary wybuchły m.in. wokół miejscowości Marmaris, Antalya, Manavgat i Bodrum, czyli bardzo popularnych kurortów. Setki cudzoziemców też ewakuowano, a ci, którzy pozostali w swoich hotelach, często nie mają prądu, a co za tym idzie, w pokojach nie działa klimatyzacja.
Pożary napędzane są przez dochodzące do 40 st. C temperatury i silny północny wiatr, spychający ogień i dym ku wybrzeżu. Turcja ma sporo sprzętu gaśniczego, w użyciu jest choćby 45 helikopterów, a strażaków wspierają tysiące innych funkcjonariuszy, w tym 6,4 tys. strażników leśnych – jest ich tylu, bo aż 99,897 proc. wszystkich tureckich lasów, zajmujących ponad jedną czwartą powierzchni kraju, stanowi własność państwową. Zabrakło jednak dużych samolotów gaśniczych, Turcja nie ma ani jednego.