Świat

Biden buduje mur na granicy z Meksykiem. Skąd ta nagła wolta?

Szok w obozie zwolenników Joe Bidena i złośliwą satysfakcję jego przeciwników wywołała decyzja prezydenta, aby kontynuować budowę „muru” na granicy z Meksykiem. Szok w obozie zwolenników Joe Bidena i złośliwą satysfakcję jego przeciwników wywołała decyzja prezydenta, aby kontynuować budowę „muru” na granicy z Meksykiem. Herika Martinez / AFP / East News
Płot na południowej granicy to sztandarowy punkt programu Donalda Trumpa, a Joe Biden w swojej kampanii obiecywał, że nie pozwoli „na budowę choćby jednej stopy muru”. Dlaczego zmienił zdanie?

Szok w obozie zwolenników Joe Bidena i złośliwą satysfakcję jego przeciwników wywołała decyzja prezydenta, aby kontynuować budowę „muru” na granicy USA z Meksykiem, przez którą codziennie przenikają tysiące nielegalnych imigrantów. Chodzi o zielone światło na budowę ogrodzenia z metalu na niewielkim odcinku w jednym z powiatów Teksasu. Biały Dom o tym nie poinformował, media dowiedziały się z dokumentów Departamentu Bezpieczeństwa Kraju (HSD, w jego kompetencjach leży ochrona granic). Administracja musiała to potwierdzić, a prezydent się potem tłumaczył, odpowiadając na pytania dziennikarzy.

Czytaj też: Haitańczycy na granicy USA. „Biden nas tu zaprosił”

Mur na granicy z Meksykiem

Powściągliwość rządu łatwo zrozumieć, bo „mur” na południowej granicy to oczywiście sztandarowy punkt programu Donalda Trumpa, pomysł, którym zdobył miliony zwolenników. Demokraci – i Biden – zawsze przedstawiali go jako przejaw podszytej rasizmem ksenofobii Trumpa, tym bardziej że rządzący w latach 2017–21 prezydent napływ nielegalnej imigracji z Ameryki Łacińskiej określał „inwazją”, a przybyszów z Meksyku i innych latynoskich krajów nazywał „handlarzami narkotyków i gwałcicielami”. Na początku rządów Trump nakazał dekretem budowę muru, a zdominowany przez Republikanów Kongres uchwalił fundusze na ten cel.

Jako kandydat do Białego Domu w 2020 r. Biden obiecywał zdecydowane odejście od takiej polityki migracyjnej. W kampanii ogłosił, że zniesie restrykcje graniczne swego poprzednika i nie pozwoli na budowę „choćby jednej stopy muru”. Planujący przeniesienie się do USA w poszukiwaniu lepszego życia Latynosi potraktowali to jak zachętę do przyjazdu. Zapowiedź entuzjastycznie poparła też lewica Partii Demokratycznej, obrońcy praw człowieka i latynoskie lobby w USA, ale niedługo po objęciu władzy przez Bidena napór na granicę z Meksykiem nasilił się i trwa do dziś.

W czasie kadencji Trumpa zbudowano „mur” długości 455 mil (732 km), przy czym tylko na 79 km wzniesiono ogrodzenie, którego tam nie było, a na pozostałej długości znacznie wzmocniono po prostu istniejące już zapory, podwyższając je do 9 m. To ledwie fragment całej granicy z Meksykiem (mierzącej 3145 km). Biden po wprowadzeniu się do Białego Domu wstrzymał dalszą budowę, ale sekretarz bezpieczeństwa krajowego Alejandro Mayorkas dawał do zrozumienia, że nowa administracja w obliczu przenikania przez granice ogromnych mas tzw. indocumentados może prace wznowić. W czwartek stało się to faktem.

Biden nie miał wyjścia

Biden, pytany o przyczyny swej wolty, odpowiedział, że nie miał wyboru. Na dalszą budowę – wyjaśniał – były już bowiem wyasygnowane przez Kongres fundusze. Starał się, żeby przeznaczono je na inne cele, ale okazało się to niemożliwe, bo prawo nakazywało wykorzystać je zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem. Zapytany, czy uważa, że mur spełnia swoją funkcję, odpowiedział zdecydowanie: nie.

O ile ma tu prawdopodobnie przynajmniej częściowo rację – nawet na odcinkach ze wzmocnionym ogrodzeniem notuje się wiele przypadków nielegalnego przekroczenia granicy – o tyle wyjaśnienia prezydenta nie były przekonujące i nawet wzbudziły podejrzenia o hipokryzję. Dlaczego – pytają krytycy – aż dwa i pół roku roku trwało, zanim okazało się, że „prawo nie pozwala” na wykorzystanie funduszy na inne cele niż mur? Administracja zmuszona była też przyznać, że aby polecić wznowienie budowy, prezydent musiał uchylić dekretami kilkanaście przepisów, które zabraniały tego na wspomnianym odcinku granicy w Teksasie ze względu na ochronę środowiska. Czy nie dało się – kontynuują krytycy – obstawać dalej przy zakazie budowy z powołaniem się na owe regulacje?

Czytaj też: Fakty i mity o amerykańskiej granicy

Trumpiści skorzystają

Decyzja Bidena wywołała burzę protestów na lewicy Demokratów. Jej liderka Alexandria Ocasio Cortez w ostrych słowach wezwała prezydenta do jej cofnięcia, zwracając uwagę, że mur zmusza imigrantów do dłuższego szukania „dziur” w płocie i naraża ich na niebezpieczeństwa. Protestuje parlamentarny klub latynoski w Kongresie, z którym Biden dzień wcześniej się spotkał.

Tymczasem republikańska prawica triumfuje, podkreślając, że Biden mimo swej humanitarnej retoryki kontynuuje w praktyce politykę Trumpa. Potwierdzeniem tego jest inna jego decyzja – o deportacji nielegalnych imigrantów z Wenezueli. Przyczyną jest wzmożony ruch, który nasilił się jeszcze po zniesieniu w maju restrykcji na wjazd osób ubiegających się o azyl, wprowadzonych w czasie pandemii covid. Nielegalni znajdują schronienie w wielu miastach, ale koczują często na ulicach, powodując zamęt i zwiększając poczucie zagrożenia u mieszkańców. Prawica twierdzi, że od objęcia władzy przez Bidena zanotowano „prawie 6 mln” nielegalnych przekroczeń granicy. Nie jest to nic specjalnie nowego – problem ciągnie się w USA od dziesięcioleci – ale obóz trumpistów zręcznie wykorzystuje propagandowo obietnice prezydenta, które okazały się deklaracjami bez pokrycia.

W komentarzach zaczyna dominować teza, że Biden podjął najnowsze decyzje, aby pokazać, że „coś robi” w obliczu imigracyjnego kryzysu. Być może w nadziei, że przed wyborami zyska tym uznanie Amerykanów. Na razie sondaże wskazują, że 62 proc. źle ocenia jego politykę imigracyjną. Prezydent ryzykuje w dodatku, że zrazi do siebie lewe skrzydło swojej partii.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną