Recenzja płyty: Agata Zubel, Cezary Duchnowski, „ElettroVoce, znikąd historie”
Najnowsza płyta wrocławskiego duetu kompozytorsko-wykonawczego weszła na rynek, zbiegając się z jubileuszem jego 15-lecia.
Najnowsza płyta wrocławskiego duetu kompozytorsko-wykonawczego weszła na rynek, zbiegając się z jubileuszem jego 15-lecia.
W muzyce słychać southern rocka, bluesa, a także lapidarność i szorstką prostotę garażowych protopunkowców.
Pięknie wykonany i zaaranżowany zestaw 12 utworów – zarówno oryginalnych kompozycji artystki, jak i piosenek meksykańskich autorów.
Słychać, że gra zespół, a nie solista z przystawkami. A to, poza poziomem wydawnictwa, jeszcze jedno zaskoczenie. Bowie byłby dumny.
Lirycznie delikatniejsza od Masłowskiej, ale bardziej konkretna niż Koteluk, wokalnie bardziej rozśpiewana od Peszek, próbuje od nowa znaleźć dla siebie jakieś terytorium.
Płyta pełna bardzo dobrej muzyki, zmiennych nastrojów i udanych kompozycji z pogranicza stylów, charakterystycznych dla współczesnej, a jednak tradycyjnej, amerykańskiej twórczości rozrywkowej.
Diabeł, który maczał palce w tworzeniu tej płyty, raczej fascynuje, niż odstrasza.
Wszystko bezpretensjonalne, z dystansem i damsko-męskimi wokalnymi duetami.
W warstwę perkusyjną wszyta została niemal we wszystkich utworach gęsta rytmika Trzeciego Świata, która naprowadza na źródła gniewu i dokładniejszą tematykę tych dźwiękowych doniesień.
18 utworów, w większości dość krótkich, to feeria pomysłów brzmieniowych, gości i sampli, które West lubi wycinać z nagrań głośnych, znanych i ważnych.
Oszczędne gospodarowanie popularnością wychodzi na dobre marce Kalibra, który nie nagrał słabej płyty – włącznie z najnowszą.
Materiał zaprezentowany na płycie jest na razie obiecującą zaliczką na poczet przyszłych dokonań.
Trzeba tylko słuchać, słuchać, słuchać.
Amerykańska grupa Animal Collective dokonała czegoś wyjątkowego: przeniosła nas z powrotem w czasy The Beach Boys.
Albumowy debiut głośnej już i nagrodzonej na radiowym konkursie „Nowa Tradycja” kapeli z Krakowa, która wymyśliła sobie, jak mógłby brzmieć punk rock w czasach II RP.
Największe wrażenie robią cztery wiersze przeczytane osobiście przez poetę, bardzo po prostu i naturalnie, oplecione przez pianistę nastrojową improwizacją.
Od kontemplacji do dzikości – taka jest fascynująca wciąż muzyka Góreckiego.