To już tak jest, że media i opinia publiczna zajmują się przede wszystkim konkretami i aktualiami, a i politycy w swoich polemikach chętniej nawiązują do teraźniejszości niż przeszłości. Więc w ocenie tzw. dobrej zmiany dominują kwestie bardziej szczegółowe i toczące się obecnie, nawet jeśli mają korzenie w przeszłości. I tak dowiadujemy się, jaką nową aferę wykryto, kto kogo podsłuchiwał Pegasusem i dlaczego, jaki zakres ma afera wizowa czy ile naprawdę kosztowały tzw. wybory kopertowe.
Ojczyznę dojną racz nam wrócić
Trzeba przyznać, że niektóre dane są szokujące. Prowizoryczne obliczenia pokazują, że na willowanie plus środki dla fundacji i innych instytucji (zwłaszcza spółek skarbu państwa, zatrudniających „krewnych i znajomych królika”), by użyć określenia z „Przygód Kubusia Puchatka”, wydano 1,7 mld zł, a pełna suma zapewne nigdy nie zostanie poznana. Gwałtownie wzrosła liczba bogaczy wśród dobrozmieńców. Być może o latach 2015–23 w Polsce będzie się kiedyś mówić, że był to czas, kiedy ze skromnego obywatela można było błyskawicznie zostać milionerem dzięki stosownym protekcjom, zwłaszcza jeśli protektorem był p. Kaczyński.
Wreszcie coś pozytywnego będzie można powiedzieć o p. Dudzie. Stwierdził w 2016 r.: „Ojczyznę dojną racz nam wrócić, Panie”, imitując rzekome żale przedstawicieli byłej władzy (koalicji PO-PSL). Tradycyjne porzekadło głosi, że nie ma proroków we własnym kraju, ale postać Głównego Lokatora Pałacu Namiestnikowskiego falsyfikuje to stwierdzenie.
Wszystko wskazuje na to, że p. Duda wybiegł daleko w przyszłość (może w wyniku konsultacji z Leśnym Ruchadłem), przewidział wynik wyborów 2023 i wzdycha do sił nadprzyrodzonych (jest człowiekiem głęboko religijnym, co wyniósł z domu rodzinnego), aby jakoś odwróciły, np. przy pomocy strajku rolników (dokładnie: wielce patriotycznej organizacji o nazwie Solidarność Rolników Indywidualnych), zmiany zaszłe w ostatnich miesiącach. Sam p. Duda zresztą nie szczędzi wysiłków, aby hamować rozliczenia beneficjentów „dojnej” ojczyzny.
Nie przecząc, że aktualia są pasjonujące i trudno od nich abstrahować, uważam, że potrzebna jest refleksja nad ogólnym stanem państwa, ponieważ tzw. dobra zmiana zostawiła po sobie niezbyt chwalebny spadek w wielu dziedzinach życia społecznego o podstawowym znaczeniu. Bez rozwiązania problemów odziedziczonych po latach 2015–23 nie ma co myśleć (marzyć można zawsze) o doganianiu krajów, do poziomu których aspirujemy.
Czytaj też: Radni PiS i ich wielkie zarobki w rządowych instytucjach. Publikujemy listę
Budapeszt w Warszawie
Zaczynam od prawa. Rzecz nie tylko w tym, że tzw. dobra zmiana systematycznie celowała w antydemokratycznych poczynaniach. Miały one, np. gorączkowa aktywność prawotwórcza przed wyborami, utwierdzać poczynania związane z korupcją (bo tak trzeba nazwać willowanie plus i podobne praktyki) i zapobiegać tzw. rozliczeniom. Ważniejsze jest to, że ład demokratyczny w każdym kraju silnie zależy od prestiżu prawa i wymiaru sprawiedliwości, w szczególności sądów. Badania wykazują, że zaufanie do sądów wśród obywateli wynosi ok. 40 proc. (zjazd o 10 proc. w dziesięć lat), a wśród firm 25 proc. Dla porównania: w Danii, Holandii i Finlandii – ok. 80 proc. 62 proc. Polaków nie wierzy w niezawisłość sądów, a pod tym względem ustępujemy tylko Węgrom (72 proc.).
Osiem lat rządów Zjednoczonej Prawicy sprawiło, że życzenie p. Kaczyńskiego (ostatnio reklamuje siebie jako Bojem Dzielnego – od znaczenia swego imienia), żeby mieć Budapeszt w Warszawie, stało się całkiem realne, przynajmniej w niektórych dziedzinach.
Polacy narzekają na przewlekłość spraw (zbyt długo czeka się na wyroki), chociaż sędziów w Polsce jest sporo, mianowicie 25 na 100 tys. mieszkańców (podobnie w Niemczech), natomiast w Danii – 15. Dobrozmieńcy obwiniają o to kastę sędziowską, ale to zwyczajne zaklinanie rzeczywistości. Winne są niewydarzone pomysły p. Gowina, ministra sprawiedliwości w latach 2011–13 (czyli jeszcze w rządzie Tuska), który zlikwidował sporo sądów rejonowych. Wprawdzie „reforma” została szybko zatrzymana, ale przywrócenie normalności musiało potrwać.
Znacznie poważniejsze następstwa miała „bitwa o sądy” prowadzona pod wodzą p. Bojem Dzielnego i wykonywana przez p. Ziobrę od 2015 r. Upolitycznienie sądów, widoczne w działalności KRS w sprawie powoływania nowych sędziów, nieraz skandaliczne wykorzystywanie tzw. prerogatyw przez p. Dudę w zakresie nominacji w Sądzie Najwyższym i Trybunale Konstytucyjnym, poczynania rzeczników dyscyplinarnych, a także wyraźna powolność części prokuratorów wobec nacisków na umarzanie pewnych spraw (czyli afer dobrozmieńców) i przesadne ściganie innych (np. sprawa lekarzy oskarżonych o spowodowanie śmierci ojca p. Ziobry) – nie przyczyniły się do wzrostu zaufania do wymiaru sprawiedliwości, wręcz przeciwnie. Mimo deklaracji p. Ziobry, że chce usprawnić pracę sądów, Warszawa ma 370 nieobsadzonych etatów sędziowskich; w wielu innych miastach też notuje się niedobór. Do tego dochodzi wspomniana konstrukcja prawa mająca przykrywać dobrozmienne afery.
Czytaj też: Głosy za garnki
Polska nierządem stoi
Polacy nigdy (lub rzadko, mówiąc ostrożniej) nie byli „mistrzami” w przestrzeganiu prawa. Stare przysłowie, spopularyzowane przez Aleksandra Fredrę, głosiło: „Wolnoć [wolno ci wszystko] Tomku w swoim domku”, co niekoniecznie zgadzało się z publicznymi powinnościami wyznaczonymi przez przepisy. Mniejsza o to, czy przeciętny polski szlachcic znał to przysłowie, ale fakt powiadania z dumą, że Polska nierządem stoi, świadczy o upodobaniu do anarchii prawnej. Okres zaborów nie sprzyjał budowaniu prestiżu prawa, bo nie było „nasze”, ale „ich”. Władze Polski międzywojennej doceniały rolę prawa, starały się je zunifikować i skodyfikować, ale 20 lat to zbyt mało, aby nadrobić wiekowe problemy i zaniedbania. Potem przyszła wojna, w czasie której obchodzenie prawa oktrojowanego przez okupanta było często jedyną szansą na przeżycie. Okres PRL też nie sprzyjał szacunkowi dla prawa, jego polityczna stronniczość była aż nadto widoczna, w związku z czym w wielu dziedzinach i środowiskach funkcjonowały dwa obiegi prawne, jeden oficjalny, a drugi niejako prywatny, często korupcyjny. O. Bocheński, znany dominikanin i filozof, zapytał mnie kiedyś (zdarzyło się to w Szwajcarii): „Moja krewna »załatwiła« mieszkanie w Warszawie. Co to znaczy »załatwić« w tym kontekście, bo tutaj mieszkanie się wynajmuje lub kupuje?”.
W miarę normalne warunki tworzenia i funkcjonowania prawa nastały po 1989 r., ale rozmaite zawirowania i spory polityczne sprawiły, że kształtowanie się właściwej świadomości prawnej społeczeństwa napotkało na szereg trudności. Nie pomogło np. usunięcie z programów nauczania przedmiotów typu Wiedza o Polsce i świecie współczesnym i wprowadzenie w to miejsce wysoce zideologizowanej Historii i teraźniejszości. To istotna sprawa, bo szacunku dla instytucji publicznych, w tym prawa, trzeba się uczyć od wczesnych lat. Nie służy temu np. wyróżniona rola religii w szkole, ponieważ uczeń widzi dwa obiegi nauczania, z których jeden, tj. religia, jest lepszy niż drugi, tj. reszta przedmiotów.
Czytaj też: Sztuka prowadzenia sporów. Po jakie podstępne chwyty sięga PiS?
Polak staje w kolejce
Z powyższych powodów, i zapewne innych, prestiż prawa w Polsce nie jest nadmierny, a to rzutuje na jego przestrzeganie. Nie mam na myśli zabójstw czy afer – jedne i drugie zdarzają się wszędzie, nie tylko w Polsce, a trzeba mieć nadzieję, że praktyki związane z hasłem „jak to dobrze, że ojczyznę dojną dałeś nam, Panie” są jednak przejściowe i nie powtórzą się w takiej skali, jak to miało miejsce w latach 2015–23. Chodzi mi raczej o zachowanie przeciętnego obywatela kierującego samochodem, przechodzącego przez jezdnię, jadącego rowerem po chodniku itp.
Jest taki dowcip. Stoją (rzecz dzieje się w Wielkiej Brytanii) dwie kolejki po coś, jedna dłuższa, druga krótsza. Przychodzi Anglik i od razu staje w dłuższej, przychodzi Polak i natychmiast wędruje do krótszej. Dlaczego? Anglik wie, że w tej drugiej jest miejsce tylko dla osób mających specjalne uprawnienia, natomiast Polak chce skorzystać z możliwości krótszego stania. Kto nie wierzy, niech przyjrzy się kolejkom do kas kolejowych i na poczcie, gdzie jest jeden „ogonek” do kilku stanowisk, co sprawia, że od czasu do czasu niektóre z nich są wolne (nie ma przed nimi żadnego interesanta).
Może wypadki drogowe są dobrym materiałem do snucia uogólnień. To prawda, że ich liczba systematycznie maleje w ostatnich latach (od 35 tys. w 2013 r. do 21 tys. dziesięć lat później). Trudno powiedzieć, na ile ten spadek jest wynikiem respektowania przepisów ruchu drogowego, a na ile np. wzrostem jakości samochodów. Niemniej liczba ofiar śmiertelnych wypadków jest w Polsce jedną z najwyższych w Europie. Obserwacje potoczne i dane z mediów wskazują, że sporo kolizji zdarza się na przejściach dla pieszych, a to znaczy, że kierowcy nie przestrzegają zasady pierwszeństwa osoby przechodzącej przez oznakowane miejsca (piesi też dość masowo przekraczają drogi w miejscach nieoznakowanych). Ciągle dużo jest wypadków pod wpływem alkoholu. Wedle danych policji w 2023 zostało zatrzymanych 47 tys. nietrzeźwych kierowców i wydarzyły się 554 wypadki, w których kierowcy byli pod wpływem alkoholu. Można różnie interpretować te dane, ale warto brać pod uwagę, że część z nich jest przejawem lekceważenia prawa. Podobne wyjaśnienie może stosować się do utonięć czy tragedii w trakcie górskich wycieczek.
Czytaj też: Wszystkie kwiatki Ziobry i jego ludzi. Ta sprawa ma ogromny potencjał
Nie obawiajmy się, idźmy na wybory
Prawie już nie pamiętamy o pandemii covid-19, ale pewne fakty warto przypomnieć, bo rzutują na obecny stan państwa. Władze interweniowały zdecydowanie za późno i selektywnie, czego swoistym przejawem było np. pozostawienie Kościołowi sformułowania zasad uczestnictwa w praktykach religijnych. Episkopat apelował o zachowanie zasad higieny, przesunął bierzmowania na późniejszy termin, zezwolił na ograniczenia w użyciu wody święconej itp., ale świątynie były otwarte cały czas – w wielu krajach europejskich, np. we Włoszech, je zamknięto. Wielu zwykłych księży sabotowało zalecenia biskupów, powiadając, że Chrystus nie roznosi wirusa (chodziło o doustną komunię). Pojawiły się absurdalne wypowiedzi, np. p. Pinkasa, że nie należy panikować, a ci, którzy to czynią, powinni sobie lód włożyć do majtek. Ministerstwo Zdrowia manipulowało danymi, np. p. Kraska, wiceminister, spłaszczał stożki modelujące przebieg pandemii. Szczepienia uruchomiono za późno, a ich skala nie odpowiadała potrzebom. Mimo to p. Kraska był dobrej myśli: „Od godz. 6 rano [21 stycznia 2021] mamy możliwość zapisywania się na szczepienia osób powyżej 70. roku życia i pierwsze sygnały, które mamy dzisiaj, są bardzo optymistyczne, jest bardzo duże zainteresowanie, pod przychodniami pojawiają się kolejki”. Nawet w PRL kolejki nie były powodem do optymizmu.
Swoistymi symbolami postawy władz wobec pandemii były zakupy nieprzydatnych maseczek oraz respiratorów od handlarza bronią. Wbrew zdrowemu rozsądkowi próbowano zorganizować wybory prezydenckie w maju 2020 r. Badająca sprawę jedna z komisji śledczych zajmuje się tylko tym, czy słusznie wydano 70 mln zł na organizację wyborów kopertowych, ale może warto przyjrzeć się takiej wypowiedzi p. Kraski: „Rzeczywiście na kartonie papierowym wirus żyje do 24 godzin. Następne badania zostały wykonane na papierze i bibule. Badacze wskazali, że po 30 minutach połowa wirusa ginie, a po trzech godzinach praktycznie go nie ma. (...) Z pewnością listonosze będą czuli się bezpieczni”. Świadczy to o totalnym lekceważeniu życia i zdrowia potencjalnych wyborców (i nie tylko, bo także ich dzieci) przez kogoś, kto – było nie było – jest dyplomowanym lekarzem.
Podobnie trzeba oceniać apel p. Morawieckiego (laika w dziedzinie medycyny): „Cieszę się, że coraz mniej obawiamy się tego wirusa, tej epidemii. To jest dobre podejście, bo on jest w odwrocie. Już teraz nie trzeba się go bać. Trzeba pójść na wybory tłumnie 12 lipca. Wszyscy, zwłaszcza seniorzy, nie obawiajmy się, idźmy na wybory”. Handlarz Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym miał za nic to, że seniorzy są grupą największego ryzyka – ważne, że większość głosowałaby na p. Dudę. Poczynania (w wielu wypadkach ich brak) władz przyczyniły się do tego, że zmarło 100 tys. osób, a to znaczy, że Polska poradziła sobie z pandemią wyjątkowo źle w skali europejskiej.
Czytaj też: Papiery w domu Ziobry. PiS bronić Suwerennej Polski nie będzie
Władzę trzeba oceniać po czynach
Kilka innych elementów spadku po PiS – już tylko skrótowo. Wyjątkowo poważny problem to znaczący wzrost prób samobójczych wśród młodzieży i postępujący kryzys demograficzny. W 2023 r. liczba ludności w Polsce zmniejszyła się o 131 tys. – urodziło się 272 tys. dzieci (najmniej w okresie powojennym), zmarło 409 tys. osób, wprawdzie nie tyle, ile w 2022 r. (m.in. dlatego, że skończyła się pandemia). Jest wiele przyczyn kryzysu, np. ekonomicznych, chociażby brak mieszkań. Ale trzeba też brać pod uwagę obawę Polek przed niechcianą ciążą czy urodzeniem chorego dziecka. Te lęki są rezultatem polityki dotyczącej aborcji czy antykoncepcji (ostatnim przykładem jest weto p. Dudy w sprawie pigułki „dzień po”). Mamy tutaj kolejny przykład przedkładania wątpliwych racji ideologicznych nad zasady racjonalnego działania.
Irracjonalizm dobrozmieńców nie pozostaje bez wpływu na postawy społeczeństwa, co przejawia się np. wzrostem wiary w rozmaite zabobony czy wezwaniami dyrektorów szpitali, aby ludzie modlili się o zdrowie, bo to nadzwyczaj skuteczny sposób.
Kolejny problem to stosunek do zwierząt. Wprawdzie p. Kaczyński zapowiadał „piątkę dla zwierząt”, ale nic z tego nie wyszło. Schroniska dla bezdomnych psów i kotów utrzymują się przede wszystkim dzięki datkom, okrutne praktyki masowej hodowli kwitną, podobnie jak myślistwo, ciągle uważane za znak arystokratycznej elitarności. Zbadania wymaga także rola Lasów Państwowych, dziedziny, w której, wedle coraz to nowych danych, korupcja, także polityczna, osiągnęła wręcz wyjątkowe rozmiary.
Ktoś może zauważyć: wcale nie jest powiedziane, że gdyby w latach 2015–23 rządziła inna ekipa, byłoby lepiej. To prawda, ale w ocenie polityków liczy się to, co wydarzyło się w czasie sprawowania przez nich władzy. Żadna władza nie mogła np. zapobiec covid-19, ale ta w Polsce okazała się wyjątkowo nieudolna i za to jest (powinna być) rozliczana, także w wyborach. Tak czy inaczej, obszar wymagający sanacji państwa w wyniku spadku po tzw. dobrej zmianie jest wyjątkowo duży.