Recenzja filmu: „Pewnego razu w Paryżu”, reż. Cédric Klapisch
Pełna ciepłego humoru nowa komedia autora popularnej trylogii „Smak życia” to sentymentalna podróż w przeszłość w poszukiwaniu rodzinnych korzeni.
Pełna ciepłego humoru nowa komedia autora popularnej trylogii „Smak życia” to sentymentalna podróż w przeszłość w poszukiwaniu rodzinnych korzeni.
Film opiera się na sprawdzonej recepcie: odstawiony na boczny tor kowboj, bokser, zapaśnik i pilot dostaje w końcu drugą szansę, by zaspokoić ego i podążać za swoją pasją.
Historię Kopciuszka znamy doskonale: czy to w wersji Charlesa Perraulta, czy z disneyowskiej animacji, czy wreszcie z jednej z setek adaptacji mitu o biednej dziewczynie, która znajduje drogę do serca księcia.
Naczelnym tematem „28 lat później” jest odczłowieczanie obcego i lęk przed śmiercią.
„Wojna”, choć zrealizowana z biegłością, sprawia wrażenie zaledwie przypisu do większej opowieści.
Od czasu premiery pierwszego „Predatora” kino próbowało jakoś zagospodarować kosmicznego zabójcę, niestety zazwyczaj z dość mizernym skutkiem.
Intrygujący stroną wizualną, postapokaliptyczny antymusical emocjonalnie nie jest już tak satysfakcjonujący.
Deficyty umiaru i elementarnej wrażliwości dają się boleśnie we znaki, co czyni z tego przedsięwzięcia rzecz wyłącznie dla przekonanych.
Dlaczego ludzie się pobierają? Jakie mają oczekiwania w związkach? Czy zawsze wszystko kończy się tak samo? Te odwieczne pytania stanowią żywą, nigdy niegasnącą inspirację dla komedii romantycznych.
Zachowują się jak władcy świata i nimi są.
Spektakl kradnie Benicio del Toro w roli niebotycznie bogatego biznesmena.
Opowieść o uczciwym człowieku, gotowym otworzyć oczy na zło wtedy, gdy inni go nie dostrzegają.
Tak subtelnej, wyrafinowanej urody filmy powstają rzadko.
Aktorzy nie radzą sobie ze sztywnymi dialogami, a niezamierzony humor niektórych scen przysłania los dwojga tragicznych bohaterów.
Soderbergh buduje emocje nie za pomocą strzelanin i pościgów, lecz dzięki błyskotliwym dialogom i ekranowej chemii między aktorami.
Film odwołuje się do klasycznych dzieł nurtu „ozplotiation”, czyli brutalnych widowisk popularnych w australijskim kinie lat 70. i 80.
Kto dziś pamięta, że fantastyczną wyobraźnię Schulza niektórzy nazywali majaczeniem w malignie? A jednak to niechciane określenie powraca w czasie oglądania gabinetu osobliwości wyczarowanego na ekranie przez braci Quay, sławnych Amerykanów od dekad inspirujących się twórczością autora „Sklepów cynamonowych”.
Kino gatunku reżyser traktuje jako pretekst, by odsłaniać najmroczniejsze strony belgijskiego społeczeństwa.
Zapis jednego dnia z życia restauracji.
To słaby, szarpany wywiad, osoba świadoma bohatera niewiele się dowie, a laik niewiele z tego chaosu zrozumie.