W disneyowskim serialu „Bizzakvard”, pokazującym perypetie pary influencerów, w jednym odcinku pojawia się grupa płaczących dzieci – oto bohaterki postanowiły przestać nagrywać filmiki z wąsatym łosiem, ulubionym bohaterem brzdąców. Podobne sceny są obecnie udziałem amerykańskich polityków – jeden z asystentów republikańskiego kongresmena opowiadał o telefonach od zapłakanych gimnazjalistów, proszących, żeby nie zamykać TikToka, popularnej apki do oglądania i publikowania krótkich materiałów wideo.
TikTok to wersja chińskiej aplikacji Douyin, która zjawiła się w USA (i reszcie świata) po tym, jak jej właściciel ByteDance wykupił w 2017 r. podobną platformę Musical.ly, integrując oba produkty, przejmując dane i użytkowników.
Dla amerykańskiego rządu zawsze problem stanowiły dwie rzeczy – pochodzenie aplikacji i jej popularność. Nikogo nie interesowałaby przecież niszowa gra, w styczniu 2024 r. chińskiej platformy używało zaś prawie 150 mln osób. Tymczasem zbliżają się wybory, więc pojawiają się obawy, czy rząd Chin nie będzie próbował wpłynąć na ich wynik przez manipulację aplikacją (jak większość chińskich koncernów ByteDance jest powiązany z Pekinem). Avril Haines, amerykański dyrektor wywiadu narodowego, oznajmił, że ewentualnych chińskich wpływów nie można wykluczyć. Ostrzeżenia ze strony FBI płyną od lat.
Biden tańczy
Zapłakani fani filmików dzwonią do kongresmenów, bo właśnie Kongres stoi za najnowszym pomysłem zablokowania aplikacji. Wcześniej sprawą zajmowała się agencja CFIUS, powołana do badania zagrożeń związanych z zagranicznymi inwestycjami w USA. Zaczęła w 2020 r., za prezydentury Donalda Trumpa, który próbował zablokować aplikację dekretem. Nie doszło to do skutku. W wyniku negocjacji w 2022 r. amerykański oddział TikToka miał przekazać przechowywanie danych użytkowników i nadzór nad algorytmami amerykańskiej firmie Oracle (tzw. Project Texas), która miała w ten sposób zabezpieczyć obywateli USA przed obcymi wpływami. Przygotowania do operacji trwały rok.
Tyle że CFIUS nie podpisała ostatecznej umowy, ale i nie zgłaszała żadnych zaleceń nowemu prezydentowi Joe Bidenowi, który od lutego bryluje na TikToku. To wejście Bidena uspokoiło zarząd TikToka w Singapurze. I komplikuje życie politykom mającym problem z geografią, co było widoczne rok temu, w czasie przesłuchania prezesa TikToka i obywatela Singapuru Shou Zi Chew.
Tymczasem Kongres przedstawił ustawę (co ciekawe, stoją za nią Mike Gallagher z Partii Republikańskiej i Raja Krishnamoorthi z Partii Demokratycznej). Jak donosi „Wall Street Journal”, była przygotowywana od roku i została ukształtowana przez urzędników administracji Bidena. W jej świetle ByteDance musiałby sprzedać TikToka właścicielom spoza Chin lub aplikacja zostałaby w USA zakazana.
Trump zmienia zdanie
Co ciekawe, zdanie na temat chińskiej aplikacji zmienił szykujący się na nowe wybory Donald Trump, niegdyś jeden z największych wrogów TikToka. Za tą przemianą szczęśliwie byłego prezydenta stoi Jeff Yaff, jeden z największych donatorów Partii Republikańskiej, który, tak się składa, posiada udziały w ByteDance.
Obaj spotkali się 1 marca na imprezie konserwatywnej organizacji The Club for Growth na Florydzie. Jej przewodniczący w zeszłym roku napisał, że rząd nie powinien posiadać władzy blokowania aplikacji, gdyż jest to zagrożenie dla wolności. Przekonany argumentami Trump ogłosił, że pozbycie się TikToka byłoby korzystne dla Facebooka, który jest większym problemem, i wskazał platformę Marka Zuckerberga jako „prawdziwych wrogów ludu”. Yass także mówi o wolności i wartościach: „Przez całe moje dorosłe życie popierałem libertariańskie i wolnorynkowe zasady – powiedział w wywiadzie dla „The Journal”. – TikTok to wolność słowa i innowacje, uosobienie libertariańskich i wolnorynkowych ideałów”. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia (i portfela) – oto aplikacja, o której można usłyszeć, że to dzieło „chińskich komunistów”, naraz staje się symbolem wolności słowa i wolnego rynku.
Podobnego zdania – o wolności słowa – jest organizacja praw obywatelskich ACLU. Uważa ona, że ustawa złamałaby pierwszą poprawkę do konstytucji, która gwarantuje wolność słowa tym milionom Amerykanów, którzy używają aplikacji do komunikacji i wyrażania siebie. „Jesteśmy głęboko rozczarowani, że nasi przywódcy po raz kolejny próbują przehandlować nasze prawa za tanie punkty polityczne w roku wyborczym” – powiedziała Jenna Leventoff z ACLU.
Czytaj też: Śmierć na TikToku. Czy aplikację należałoby zbanować?
Europa patrzy na Amerykę
Ewentualna blokada TikToka w USA miałaby oczywiście konsekwencje dla użytkowników w Europie, którzy nagle straciliby dostęp do wielu ulubionych treści. Stosunki Unii Europejskiej i TikToka są napięte – w zeszłym miesiącu Shou Zi Chew spotkał się z przedstawicielami UE, którzy powiedzieli, że proces odzyskania zaufania przez aplikację będzie długotrwały. Komisja Europejska nakazała usunięcie TikToka ze służbowych urządzeń swoim pracownikom do 15 marca.
Tymczasem polski minister cyfryzacji w wywiadzie dla RMF FM zapewnił, że nie prowadzone są żadne prace w celu zablokowania TikToka, ale przy okazji zwrócił uwagę na dane udostępniane wszystkim aplikacjom i odradził instalowanie go na służbowych telefonach.
Czy polscy miłośnicy TikToka stracą możliwość oglądania wygłupów amerykańskich influencerów i będą skazani na ich polskie odpowiedniki, okaże się wkrótce – 13 marca Kongres przegłosował ustawę, ale trafiła teraz do Senatu, który jest w tej sprawie dużo bardziej podzielony.