Świat

Śmierć w rynsztoku. Oni wykonują najniebezpieczniejszy zawód w Indiach

Jeden z poszukiwaczy złota w ściekach Kalkuty. Jego zdrowie jest tak samo narażone, jak innych ulicznych czyścicieli ścieków w Indiach. Jeden z poszukiwaczy złota w ściekach Kalkuty. Jego zdrowie jest tak samo narażone, jak innych ulicznych czyścicieli ścieków w Indiach. ZEPPELIN/SIPA / East News
Rząd próbuje policzyć, ilu ludzi nad Gangesem trudni się ręcznym wybieraniem ekskrementów, a także ilu z nich umiera na skutek uduszenia, chorób płucnych i zakażeń.

Tylko w tym miesiącu zmarło aż 11 ludzi zatrudnionych przy czyszczeniu toalet i kanalizacji w Indiach. Państwowa komisja zajmująca się pracownikami nad Gangesem wypełniającymi te zadania, które w krajach rozwiniętych zlecane są miejskim przedsiębiorstwom oczyszczania i sanitaryzacji, opublikowała pierwsze dane o tej śmiercionośnej profesji.

Ręczni czyściciele pracują mimo zakazu

Okazuje się, że sanitariaty zabijają rocznie więcej osób niż terroryści w Kaszmirze. Od początku 2017 r. co pięć dni umiera średnio jeden taki czyściciel. Dzieje się tak, mimo że różne regulacje prawne (pierwszą podjęto już w 1933 r. w Indiach brytyjskich, a najnowszą ustawę podpisano w 2013 r.) zakazują zatrudniania czyścicieli oraz budowania sanitariatów wymagających ręcznego wybierania odchodów. Do tej pory nikt w Indiach nie został skazany za zatrudnianie kogoś do ich czyszczenia, a wśród takich „pracodawców” są nawet indyjskie urzędy i zakłady przemysłowe.

Indie to kraj o niewystarczającym, w wielu częściach kraju nieobecnym systemie kanalizacji. Szacuje się, że ponad 400 mln Hindusów nie ma dostępu do własnej toalety i wody bieżącej. W ogromnej liczbie domów, firm, budynków publicznych ekskrementy nie są odprowadzane do publicznego systemu oczyszczania ścieków ani wybierane przez szambiarki, lecz spływają do dziury, dołu, bezodpływowego szamba. Jedyny sposób, by je stamtąd usunąć, to zatrudnić człowieka, który to zrobi – własnymi rękami.

Nazywa się ich „manual scavengers” – ręcznymi czyścicielami, w wolnym tłumaczeniu – padlinożercami. Tymi, którzy żyją z resztek i odpadów. Zaczynają pracę o świcie. To oni po nocy opróżniają zbiorniki z fekaliami w ponad 750 tys. indyjskich domach wyposażonych w tzw. toalety suche, czyli latryny o niewielkich zbiornikach. Te prywatne wychodki oczyszczają w przeważającej większości kobiety. Wbrew obowiązującym regulacjom pracują bez zabezpieczeń, uniformów, rękawiczek, masek. Zakrywają nos i usta chustą lub krańcem sari, a nieczystości wygrzebują ręcznie i zabierają w blaszanych kubłach, niosąc je na głowie do miejsca, które pełni dla lokalnej społeczności funkcję szamba czy wspólnego zbiornika na odpady.

Tam, w większych zbiornikach, a także szambach (prywatnych, publicznych czy fabrycznych) i w ciągach kanalizacyjnych pracują mężczyźni. Odsuwają żeliwne płyty i półnadzy zanurzają się w ekskrementach. Wybierają je ręcznie, wiadrami. To widok codzienny, pospolity – szczególnie w wielkich miastach, jak New Delhi, stolicy Indii liczącej już ponad 26 mln ludzi.

Zobacz także: Indyjski system kastowy

Niedotykalni bez szans na inną pracę

Lista chorób towarzysząca wybieraniu fekaliów jest bardzo długa, obejmuje choroby układu oddechowego (śmieciarze pracują wśród toksycznych oparów), skóry, zakażenia bakteryjne, nowotwory, ślepotę. Czyszczenie szamb i latryn jest najpodlejszym i najgorzej opłacanym zajęciem w Indiach. Niektórzy pracownicy otrzymują za nie tylko jedzenie, inni – ok. 60 rupii miesięcznie (ok. 3 zł), i niemal w całości wykonywane jest przez członków jednej społeczności – Valmiki, zaliczanej do tzw. dalitów (dawniej niedotykalnych). Jej przedstawiciele znajdują się na samym dnie hierarchii społecznej. Uosabiają ekstremalną formę reguły kastowej, w której człowiek rodzi się do wykonywania konkretnej, przypisanej mu profesji i nie ma prawa zajmować się inną.

Ludzie ze społeczności Valmiki spotykają się z surowym ostracyzmem, są uważani za „rytualnie nieczystych”, w praktyce zwykle nie mają szans na znalezienie pracy w innym zawodzie. Ich dzieci nie są przyjmowane do szkół, mają także kłopot z wynajęciem mieszkań. Szacuje się – choć różne próby policzenia, ilu jest ręcznych czyścicieli, przynoszą na razie zupełnie sprzeczne i z pewnością zaniżone dane – że co najmniej 200 tys. rodzin utrzymuje się z wykonywania takiej pracy.

Organizacje reprezentujące interesy ręcznych czyścicieli uważają, że liczba zatrudnionych z pewnością przekracza milion osób w całym kraju. Nawet szacunki mogą nie pokazywać skali zjawiska, ponieważ sami czyściciele i osoby je zatrudniające ukrywają informacje. Dobrym przykładem są Koleje Indyjskie – przedsiębiorstwo państwowe i największy pracodawca w kraju, dla którego pracują dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy czyścicieli, ale są oni zatrudniani za pośrednictwem prywatnych firm zewnętrznych, dlatego Koleje Indyjskie od lat zaprzeczają, jakoby miały takich pracowników.

Co robią czyściciele dla kolei? Co dzień usuwają tony odpadów, w tym fekaliów, z szyn w całym kraju. Tory to dla mieszkańców wsi i miast ziemia niczyja, a więc wypróżnianie się na niej lub pozostawianie tam śmieci nie zanieczyszcza codziennego środowiska życia – jest obyczajowo dopuszczalne, a wobec braku sanitariatów także racjonalne. Ale zebrane na nasypach i torach odpady, także w miastach i na dworcach, ktoś czyści. Szlauchem z wodą, kubłem, szufelką, gołymi rękami. Na sam dworzec New Delhi każdego dnia przyjeżdża 300 pociągów, korzysta z niego pół miliona ludzi.

Czytaj także: Podróż pociągiem to hinduski rytuał narodowy

Woda wehikułem nieczystości

Los ręcznych śmieciarzy budzi niewielkie współczucie i zainteresowanie polityków – jest przypieczętowany starym zwyczajem, przekonaniami wiążącymi hierarchię społeczną z pojęciem czystości, rozumianej po części rytualnie, a po części higienicznie.

Wehikułem nieczystości jest woda – płyny. W uproszczeniu kastowość zakłada, że pewne grupy społeczne są nieczyste, a sama fizyczna obecność ich przedstawicieli, ich dotyk, a nawet cień powodują skalanie przestrzeni, innego człowieka, świątyni, w szczególności wody i studni. Aby zmyć z siebie nieczystość wywołaną takim kontaktem, wyżej urodzony hindus bierze rytualną kąpiel, odprawia pudźę – rodzaj ofiary i modlitwy. To przekonanie stało się podstawą dyskryminacji i swoistej segregacji. I choć Indie przeżywają intensywną modernizację oraz liberalizację obyczajową, a od 60 lat mają także prawo gwarantujące wszystkim równość bez względu na pochodzenie, to los społeczności Valmiki ukazuje wyższą siłę obyczaju.

Śmiertelny zawód czyścicieli

W ostatnich miesiącach coraz głośniej o tragicznych śmierciach czyścicieli rynsztoków, szamb i latryn. Ledwie tydzień temu Indie obiegło zdjęcie kilkuletniego chłopca płaczącego nad ciałem ojca, który uległ wypadkowi w kanale. W internecie zebrano dla jego rodziny około miliona rupii (ok. 50 tys. zł). Na początku roku w Delhi zmarło aż siedmiu mężczyzn pracujących w dużym zbiorników odpadów – wszyscy udusili się toksynami, ten wypadek wywołał protesty.

Wiarygodną liczbę ofiar ustalić trudno, bo ciała czyścicieli na ogół są wywożone w tajemnicy, a pochówek dokonywany jest anonimowo – wszystko po to, by zatrudniający ich uniknęli kar i odszkodowań. Jednak od 1993 r. działa w Indiach Safai Karmachari Andolan – Ruch Pracowników Sanitarnych, który dokumentuje śmiertelne przypadki i upublicznia je, by wywierać na rządzących presję. Według jego szacunków od połowy lat 90. XX w. ofiar śmiertelnych było co najmniej 1500. Niepoliczeni są wciąż pracownicy cierpiący na przewlekłe, nawracające choroby.

Od lat 50. XX w., niemal od początku niepodległości Indii, kolejne rządy obiecywały usunięcie zawodu, który aktywiści Safai Karmachari Andolan nazywają „najbardziej upodlającą, barbarzyńską praktyką, gorszą niż niewolnictwo”. Także premier Narendra Modi, idąc do wyborów w 2014 r., obiecywał, że zbuduje toaletę z kanalizacją dla każdego z 1,3 mld obywateli Indii. Obietnica pozostała martwa, więcej – rząd Modiego nie wydał ani rupii z ustanowionych programów mających wspierać ręcznych czyścicieli. Zgodnie z prawem mogą oni otrzymywać jednorazowe odszkodowania w gotówce lub niewielkie dopłaty miesięczne i szkolenia zawodowe przez dwa lata, by starać się o inne zatrudnienie. Fundusze na to przeznaczone zostały po 2015 r. niemal całkowicie zamrożone.

Maszyny mogą zastąpić człowieka

Los czyścicieli Valmiki jest wstrząsającą i trudną do zaakceptowania praktyką, szczególnie w wielkiej, bogacącej się i przechodzącej gwałtowne unowocześnienie demokracji, jaką są współczesne Indie. Został uwarunkowany zwyczajami i przekonaniami o tysiące lat starszymi niż demokratyczny koncept praw człowieka. Czyściciele wydają się nieusuwalnym elementem codzienności mimo istnienia technologii mogących zastępować w tych zadaniach ludzi. Genrobotics, nieduży start-up założony w Kerali przez kilku absolwentów, zaprezentował niedawno robota o nazwie Bandicoot, który czyści szamba dwa razy szybciej niż człowiek. Teraz wspólnie z rządem stanowym firma uruchamia produkcję tych maszyn.

Kobiety mówią „nie”

Tymczasem w Delhi działacze społeczni zaczęli prowadzić szkolenia dla ręcznych śmieciarzy – uczą ich innych umiejętności zawodowych, co ma im pomóc się przekwalifikować np. na pomoc do sprzątania w domach, także bardzo popularne zajęcie wśród niżej urodzonych. Na wsiach w stanie Uttar Pradesz przybywa też kobiet, które po prostu odmawiają noszenia czyichś brudów na własnych głowach. Odstawiają kubły i mówią, że po raz pierwszy w życiu czują się szanowane.

Czytaj także: Sytuacja kobiet w Indiach wciąż się pogarsza

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Sport

Iga tańczy sama, pada ofiarą dzisiejszych czasów. Co się dzieje z Polką numer jeden?

Iga Świątek wciąż jest na szczycie kobiecego tenisa i polskiego sportu. Ostatnio sprawia jednak wrażenie coraz bardziej wyizolowanej, funkcjonującej według trybu ustawionego przez jej agencję menedżerską i psycholożkę.

Marcin Piątek
28.09.2024
Reklama