Sytuacja w Australii pogarsza się z dnia na dzień i zaczyna się wymykać spod kontroli administracji i służb ratowniczych. We wtorek, środę i czwartek notowano najwyższe w historii temperatury na kontynencie. Najbardziej dotknięta pożarami jest pacyficzna Nowa Południowa Walia, najstarszy i najbardziej zaludniony stan kraju, gdzie znajduje się m.in. Sydney. W piątek pożary doszczętnie zniszczyły 40 domów jednorodzinnych. Wolne od upałów jest tylko południowo-zachodnie wybrzeże, gdzie temperatury oscylują w graniach 20 st. Celsjusza.
Czytaj więcej: Raport na temat zmian klimatycznych. 12 lat do katastrofy
W Australii płoną lasy i nie tylko
Do sięgających 45 st. na wschodnim wybrzeżu i nawet 48 st. w głębi kraju temperatur dochodzi osiągający prędkość 100 km/h wiatr, który przyspiesza rozprzestrzenianie się pożarów. Płoną lasy, ale też bardzo rozległe tereny porośnięte przez krzewy i niską roślinność. Według wstępnych danych w samej Nowej Południowej Walii zanotowano ok. 100 pojedynczych pożarów, a ogień strawił już ponad 3 mln hektarów terenów zielonych. Naukowcy z Uniwersytetu Stanowego w Sydney szacują, że przyczyniło się to do emisji dodatkowych 250 mln ton dwutlenku węgla do atmosfery.
Katastroficznego obrazu dopełnia czarny dym unoszący się z wysokich na kilka metrów płomieni. Rząd stanowy wydał zalecenia pozostania w domach dla wszystkich, którzy nie muszą ich opuszczać – będą w mocy co najmniej do końca tygodnia, bo warunki mogą jeszcze się pogorszyć.
W Sydney, Newcastle i miastach innych stanów, w tym Brisbane i Melbourne, odwołano zajęcia w szkołach, a na ulicach rozdawane są maski antysmogowe. Platformy społecznościowe obiegają zdjęcia pomarańczowego nieba. Na plażach wokół Sydney zalega czarny osad pochodzący z dymu. To nie pierwsza fala pożarów w tym sezonie letnim – Australia ma za sobą dwa dłuższe okresy rekordowego ciepła od października. Dochodzi do tego susza i problemy z dostawami wody, a czasem też energii elektrycznej. Obrazki z Australii zaczynają przypominać filmową uwerturę do końca świata.
Czytaj także: Czy globalne ocieplenie da się zatrzymać
Władze sobie nie radzą
Z pożarami nie radzą sobie władze – ani stanowe, ani ogólnokrajowe. Lokalni politycy narzekają, że brakuje im zasobów ludzkich i finansowych, żeby skutecznie walczyć z ogniem. Koszty rosną też z powodu strat infrastrukturalnych, jak np. uszkodzenia sieci przesyłowych czy trakcji kolejowych. Ogień rozprzestrzenia się w kilku kierunkach naraz i bardzo szybko, co utrudnia walkę o ocalenie kolejnych hektarów lasów. Australijskie media donoszą, że katastrofa jest po części skutkiem zaniedbań poprzednich rządów, które oszczędzały na służbach ratunkowych i polityce klimatycznej. Dziś mieszkańcy wybrzeży płacą za to wysoką cenę.
To jednak nic w porównaniu z krytyką, jaka spadła ostatnio na rząd federalny. Scott Morrison, jego przywódca reprezentujący Australijską Partię Liberalną, w samym środku kryzysu opuścił kraj i udał się na wakacje na Hawaje. Przedstawiciele jego biura przez kilka dni taili ten fakt przed opinią publiczną. Media dowiedziały się, że Morrisona nie ma w Australii, ale jego służby prasowe odmawiały podania jego aktualnego miejsca pobytu.
Premier Australii wraca z urlopu
Sprawa wyszła na jaw w czwartek i Morrison nie mógł się już dłużej ukrywać. W wydanym dzień później oświadczeniu poinformował, że na urlop z rodziną wyjechał akurat teraz, bo nie może tego zrobić w styczniu – środku australijskiego lata – z powodu podróży służbowych do Japonii i Indii. Zapewnił, że jest na bieżąco informowany o sytuacji w kraju i stara się trzymać rękę na pulsie, zaś pełniący obowiązki szefa rządu wicepremier Michael McCormack doskonale sobie radzi z zarządzaniem kryzysem. Mimo to zdecydował się skrócić wakacje.
Morrisona i jego partii nie oszczędzają australijskie i światowe media. Za opuszczenie kraju w momencie kryzysowym, ale i za zaniedbania w polityce klimatycznej. Sam Morrison znany jest jako zagorzały sympatyk i mecenas interesów przemysłu wydobywczego. Jednym z jego najbardziej znanych posunięć politycznych było wniesienie na mównicę australijskiego parlamentu bryłki węgla w 2017 r. Obecny premier położył ją na pulpicie, wskazał na nią palcem i powiedział pozostałym parlamentarzystom, że nie muszą się tej bryłki – i całego australijskiego węgla – bać. Odkąd objął w ubiegłym roku stanowisko szefa rządu, wielokrotnie wypowiadał się w mediach sceptycznie wobec zmian klimatycznych, twierdząc, że „zagrożenie jest wyolbrzymiane przez wielkomiejskich lewaków”.
Czytaj także: Jak zmiany klimatu wpłyną na nasze zdrowie
Australia krytykowana za postawę ws. zmian klimatu
Rząd po cichu pozwala trucicielom środowiska na coraz więcej. Jednym z najbardziej krytykowanych projektów, któremu Morrison dał zielone światło, jest uruchomienie kopalni węgla kamiennego Adani w stanie Queensland na północnym wschodzie kraju. Jej działalność zwiększy emisję dwutlenku węgla, może też przesądzić o zniszczeniu wielkiej rafy koralowej.
Australia nie popisała się też na szczycie klimatycznym COP25 w Madrycie. Reprezentanci ponad stu krajów zarzucili australijskim negocjatorom używanie wytrychów w prawie międzynarodowym do zwiększenia limitów emisji dla swojego kraju. Jednocześnie w najnowszej edycji Climate Change Performance Index, rankingu skuteczności polityk klimatycznych 57 największych gospodarek świata, sporządzanym przez międzynarodową sieć think thanków ekologicznych, Australia zajęła niechlubne pierwsze miejsce.
Morrison od wizerunku denialisty niespecjalnie przejętego katastrofą w swoim kraju już raczej nie ucieknie. Ta etykietka zdaje się mu nie przeszkadzać. Szkoda, że propagowana przez niego postawa kosztuje życie setek ludzi, a liczba ta będzie tylko rosnąć.