Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Ten drugi 11 września. 50 lat temu w Chile rodziła się dyktatura strachu

Zwolennicy Augusto Pinocheta w 50. rocznicę zamachu stanu Zwolennicy Augusto Pinocheta w 50. rocznicę zamachu stanu Lucas Aguayo Araos / Anadolu Agency/ABACAPRESS.COM / Forum
W zimowy poranek 50 lat temu myśliwce Hawker Hunter zbombardowały pałac prezydencki La Moneda, a Augusto Pinochet ustanowił jeden z najbrutalniejszych reżimów w historii. Chilijczycy nadal kłócą się o te wydarzenia.

Zamach stanu zakończył trzy lata rządów Salvadora Allende, jedynego marksisty wybranego w demokratycznych wyborach. Jego rząd Jedności Ludowej był najambitniejszym eksperymentem socjalistycznym swoich czasów, prowadzonym mimo niezadowolenia, a potem wyraźnego sprzeciwu zwłaszcza USA. O wydarzeniach z początku lat 70. nie można pisać z pominięciem aspektów geopolitycznych. W Waszyngtonie rządzili Richard Nixon i Henry Kissinger, świat był w szczycie ideologicznego konfliktu zimnej wojny i na progu wielkich zmian – Amerykanie wycofywali się z Wietnamu, upadał tzw. system waluty złotej w polityce monetarnej, w 1973 r. wybuchł kryzys naftowy. Świeża była też pamięć kryzysu kubańskiego i groźba wojny jądrowej. Biały Dom robił wszystko, by zachować kontrolę nad Ameryką Łacińską, jeszcze wtedy nazywał ją swoim podwórkiem. Na socjalizm z ludzką twarzą, sygnowany nazwiskiem Allende, nie mógł więc pozwolić.

Chile. 17 lat terroru

Grunt pod zamach stanu przygotowywano długo. Już w 1970 r., działając z rozkazu Kissingera, agenci CIA i ich podwykonawcy przeprowadzili udany zamach na głównodowodzącego chilijskich sił zbrojnych gen. Rene Schneidera. Waszyngton dławił też chilijską gospodarkę, blokował dostęp do pożyczek, a amerykańskie koncerny wydobywcze odmawiały współpracy z rządem Jedności Ludowej. Kraj znalazł się w bardzo trudnej sytuacji, czym apologeci Pinocheta do dziś usprawiedliwiają zamach stanu.

Sam Allende nie był prezydentem idealnym. W wyborach zdobył zaledwie 36 proc. głosów, ale konstytucja nie przewidywała drugiej tury. Nie miał większości w kongresie, w dodatku znalazł się w potrzasku, bo bardziej radykalne i skłonne do przemocy komunistyczne frakcje na lewicy domagały się szybkich zmian: nacjonalizacji majątków i przedsiębiorstw, walki z zagranicznym kapitałem. Allende nie zawsze był w stanie ich kontrolować, co prawica wykorzystała (wykorzystuje nadal), twierdząc, że tolerował przemoc motywowaną politycznie. Augusto Pinochet, swego czasu wynoszony na sztandary jako bohater walki z komunizmem, również przez polską prawicę, ich zdaniem niczym mąż stanu ratował Chile, by nie stało się drugą Kubą.

Reszta jest historią. 17 lat terroru, ponad 40 tys. ofiar – zabitych, terroryzowanych, torturowanych, aresztowanych bez przyczyny, wreszcie „zniknionych”, desaparecidos. To słowo nie ma odpowiednika w języku polskim. Chodzi o intencjonalne działanie – w tym wypadku funkcjonariuszy dyktatury – doprowadzające do zaginięcia konkretnych osób. Setki tysięcy opozycjonistów zmuszono do emigracji bez szans na powrót do ojczyzny. Równolegle Pinochet wprowadzał posuniętą do granic możliwości neoliberalną doktrynę ekonomiczną, zapisaną w konstytucji z 1981 r., nazwaną nie przez przypadek „konstytucją wolności”. Zawarto w niej podwaliny dla najbardziej sprywatyzowanego państwa na świecie – ustawa zasadnicza daje prawo do handlu wodą (nie mylić z prawem do korzystania z wody), edukacja i służba zdrowia są prawie całkowicie prywatne, a system ubezpieczeń społecznych nie zawiera jakiegokolwiek komponentu państwowego.

Czytaj też: Chilijczycy odrzucili nową konstytucję. Co poszło nie tak?

Gdzie są desaparecidos

Dyktatura upadła w 1988 r., obóz Pinocheta przegrał referendum, a kolejne demokratyczne rządy na swój sposób próbowały rozliczać zbrodnie reżimu. Zawsze było to jednak działanie koncesjonowane i naznaczone kompromisem, bo w zamian za utratę władzy wojsko dostało swobodę w dziedzinie sprawiedliwości i prawdy o desaparecidos. Sam Pinochet był głównodowodzącym sił zbrojnych, potem dożywotnim senatorem. Gdy tracił prezydenturę, popierało go 44 proc. ludności. Takich liczb żaden rząd nie mógł ignorować. Dlatego proces pojednania odbywał się stopniowo, wręcz w sposób samoograniczający się. Ostatni jego akord padł w 2011 r., kiedy ukazał się drugi raport komisji Valecha badającej zbrodnie dyktatury.

Po ponad dekadzie przerwy, gdy władzę obejmował dwukrotnie wywodzący się z cywilnych struktur dyktatury prawicowiec Sebastian Piñera, do tematu wrócił obecny prezydent Gabriel Boric. Ma zaledwie 37 lat, jest pierwszym w najnowszej historii przywódcą kraju, który sam nie pamięta czasów dyktatury. Doskonale jednak je zna, zwłaszcza okres rządów Allende, który – czego Boric nie ukrywa – jest jego politycznym idolem. Na tydzień przed obchodami 50. rocznicy zamachu stanu poinformował, że państwo włączy się w poszukiwania szczątków 1162 desaparecidos. Na konferencji prasowej, wraz z ministrem sprawiedliwości Luisem Cordero, powiedział, że „skoro państwo doprowadziło do ich zniknięcia, to państwo musi pomóc ich znaleźć”. Jeszcze nie zaprezentował wszystkich szczegółów planu, a w Chile już wrzało.

Czytaj też: Manifestacje feministyczne w konserwatywnym Chile

Pinochetyzm się odradza

Szanse na znalezienie ciał są małe. Prześladowanych opozycjonistów zrzucano czasem z helikopterów do oceanu i wulkanów, a armia nigdy nie przekazała kompletu dokumentów. Nie zrobi tego też teraz, a Boric nie zamierza jej do tego zmuszać – kompromis wciąż najwyraźniej w Chile obowiązuje. Prezydentowi chodziło przede wszystkim o symboliczne domknięcie traum, ale też zbicie politycznego kapitału. Sam jest – trochę jak Allende – w potrzasku. Ma fatalne notowania, w parlamencie brak mu większości, a konstytuantę piszącą nowy projekt ustawy zasadniczej zdominowała skrajnie prawicowa Partia Republikańska. Jose Antonio Kast, jej szef i główny antagonista Borica, radykał i nacjonalista, jest apologetą Pinocheta – w kampanii wyborczej w 2021 r. powiedział nawet, że gdyby dyktator żył, na pewno by na niego zagłosował.

Boric na tle autorytarnej prawicy kreował się na obrońcę ideałów demokratycznych, więc zaproponował wspólną deklarację poszanowania konstytucji i praw człowieka. Miały ją podpisać 11 września wszystkie najważniejsze siły polityczne w Chile, żyjący byli prezydenci, prezydentka Michelle Bachelet. Prawicowa koalicja Chile Vamos deklarację zbojkotowała. To o tyle dziwne, że nie ma w niej nic kontrowersyjnego – dokument zawiera cztery paragrafy, mówiące bardzo ogólnikowo o znaczeniu konstytucji i potrzebie „dojrzałego multilateralizmu”. Javier Macaya, lider postpinochetowskiej partii UDI i jeden z szefów Chile Vamos, stwierdził jednak, że „nikt nie będzie narzucał mu oficjalnej wersji historii”. Boric widzi odradzający się duch pinochetyzmu, stąd jego inicjatywa. Ale Macaya czy Kast nie chcą z nim współpracować, bo uznają go za spadkobiercę i kontynuatora polityki Allende – który dla nich był szkodnikiem, nie bohaterem.

Na prawicy trwa więc licytacja na radykalizm. Chile Vamos obchody zbojkotowało, Kast, o dziwo, zapowiedział udział w ceremonii, a Sebastian Piñera przyznał, że bombardowanie La Monedy było „ogromnym błędem”. Tymczasem aż 36 proc. Chilijczyków uważa, że Augusto Pinochet przede wszystkim uratował kraj od marksizmu (w 2006 r. było to 19 proc.). Na dalekim końcu Ameryki Łacińskiej słabnie więc konsensus co do brutalnej przeszłości. Nikt nie neguje tysięcy ofiar i potrzeby ich upamiętniania, ale coraz więcej polityków uważa militarny terror za uzasadniony. W tym kontekście jeszcze mocniej wybrzmiewają słowa Ariela Dorfmana, wybitnego chilijsko-amerykańskiego pisarza, który w przededniu rocznicy zamachu stanu napisał w „New York Timesie”: „Widziałem, jak umiera demokracja. Nie chcę znów tego oglądać. Musimy trwać i iść naprzód, aby młodzi Chilijczycy nie spędzili reszty życia w żałobie, lamentując nad tym, co mogło być, a się nie stało”.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną