O tym, że taka decyzja się zbliża, pisaliśmy kilka dni temu. Dziś Komisja Europejska w nowej ocenie na użytek Rady UE ogłosiła, że w Polsce nie istnieje już wyraźne ryzyko poważnego naruszenia zasady praworządności. I zamierza wycofać swój „uzasadniony wniosek” do Rady UE z grudnia 2017 r., w którym zwracała się o oficjalne stwierdzenie wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia tej zasady przez Polskę.
Węgrzy chcą tak samo
Kolejnym etapem jest dyskusja ministrów ds. Unii Europejskiej na posiedzeniu Rady UE 21 maja, z której – wedle przewidywań Brukseli – wyniknie, że postępowanie z art. 7 jest niecelowe. A to da Brukseli dodatkową polityczną podkładkę, by ostatecznie wycofać swój wniosek, co zapewne jeszcze przed eurowyborami zakończy całą procedurę.
Sprawy polskiej praworządności nie trafią zatem w ręce węgierskiej prezydencji w Radzie UE w drugiej połowie tego roku.
Wniosek z 2017 r. dotyczył m.in. problemów z Trybunałem Konstytucyjnym i Krajową Radą Sądownictwa, których rozwiązaniem powinny być zmiany ustawowe. Jednak Komisja podjęła decyzję o odmrożeniu KPO, akceptując pozalegislacyjne „rozwiązania ekwiwalentne”. A nowe polskie władze jednocześnie zabiegały w Brukseli o podobną elastyczność w przypadku art. 7, a w konsekwencji o uznanie na podstawie planu działań ministra sprawiedliwości Adama Bodnara, że procedurę można zakończyć.
Zamykanie procedur dyscyplinujących w kwestiach praworządnościowych bardzo sprawnie udało się rządowi Donalda Tuska, choć w Brukseli wywołuje to pewien dyskomfort. A Węgrzy już żądają odmrożenia swego KPO „na podstawie takiej samej metodologii, z jakiej korzysta Polska”.
W sprawie KPO zrozumiała była presja odblokowania zamrożonych pieniędzy. Natomiast w sprowadzającym się do kwestii reputacyjnych art. 7 Komisja szukała sposobów na podzielenie się polityczną odpowiedzialnością za zamknięcie sprawy pomimo braku nowych ustaw sądowych w Polsce. Rozważano rozwiązanie, w którym belgijska prezydencja w Radzie UE zarządzi znów głosowanie nad wnioskiem o stwierdzenie „wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia zasady praworządności”. Brak wymaganej większości doprowadziłby do wygaszenia postępowania z art. 7. Jednak Belgowie byli temu niechętni.
TSUE dalej rozpatruje sprawy
Komisja powoływała się dziś na reformatorskie plany ministra Adama Bodnara i wejście Polski do Prokuratury Europejskiej. Ale z prawnego punktu widzenia kluczowe jest zobowiązanie się do wykonania wszystkich wyroków Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka dotyczących praworządności, w tym niezależności sądów. Monitorowanie zmian w sądownictwie, już po zakończeniu procedury z art. 7, będzie włączone w cykl zwykłych działań Brukseli (sprawozdania o praworządności w krajach UE, doroczne dyskusje Rady UE). A także będzie się toczyć w ramach tzw. postępowań przeciwnaruszeniowych.
TSUE nadal rozpatruje bowiem skargę Komisji Europejskiej w sprawie Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej. Ponadto KE będzie musiała ocenić, czy i jak Polska podporządkowała się wyrokowi TSUE o ustawie kagańcowej z 2023 r. (dotyczyły tego kamienie milowe z KPO).
Do stwierdzenia „wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia zasady praworządności” w ramach art. 7 potrzeba głosów 22 z 27 państw UE. Zgoda wszystkich państw Unii – poza tym, którego dotyczy postępowanie – jest wymagana w drugim kroku otwierającym możliwość sankcji. Cała procedura może skończyć się nawet zawieszeniem prawa głosu w Radzie Unii. Ale tych głosowań w sprawie Polski nigdy nie przeprowadzono, bo Bruksela nie miała pewności, że uzbiera się większość.