W październiku 2020 r. p. Hoc, poseł PiS, lekarz z zawodu, uzasadniał projekt nowelizacji ustawy „antyepidemicznej” takimi słowy: „jest wyrazem autentycznej troski i naszego poselskiego obowiązku, wręcz imperatywem kategorycznym w celu zapewnienia poczucia bezpieczeństwa zdrowotnego dla Polek i Polaków. (...) Fundamentem projektu jest naczelna zasada lekarskiego kodeksu etyki: salus aegroti suprema lex – zdrowie chorego jest najwyższym prawem”.
Czytaj też: Prognoza grupy MOCOS. Do Polski nadchodzi omikron
„Ostrożne prawo” szczepionkowe
Jako filozof z zadowoleniem przyjmuję, gdy ktoś używa terminologii filozoficznej, w tym przypadku pojęcia imperatywu kategorycznego pochodzącego od Kanta. Ostatnio dyskutuje się sprawę ustawowego wprowadzenia obowiązku weryfikacji paszportów covidowych – wiadomo, że uchwalenie tych przepisów idzie dość ospale. Pan Hoc wyjaśnił, że to z powodu spraw proceduralnych (nie sprecyzował, jakich), ale uznał, że projekt jest dobry, bo ostrożny i koncyliacyjny.
Wskazania tzw. polityki prawa (notabene dziedziny zasugerowanej przez Leona Petrażyckiego, jednego z najwybitniejszych przedstawicieli prawoznawstwa w XX w.), tj. prognozowania skutków prawnych ustaw (i innych aktów prawnych), sugerują, że jeśli procent w pełni zaszczepionych w Polsce wynosi (dane z 14 stycznia) 49 proc. (p. Dworczyk kombinuje i podaje 65 proc., ale to wielkość dotycząca pierwszej dawki), a ruch antyszczepionkowy wzrasta na sile, to egzekwowanie paszportów winno być raczej radykalne i mało koncyliacyjne.
Najbardziej frapujące w wypowiedzi p. Hoca było stwierdzenie, że ostrożne i koncyliacyjne prawo ma uruchomić podświadomy imperatyw szczepionkowy. Odwołując się jeszcze raz do swych zainteresowań teoretyczno-prawnych, muszę stwierdzić, że ewolucja rzeczonego dobrozmieńca od imperatywu kategorycznego do imperatywu podświadomego stanowi niezłą ilustrację przekraczania granic nonsensu. Bywa, że ludzie są nieświadomi obowiązków, jakie na nich ciążą, ale opowiadanie o podświadomych imperatywach jest wyjątkowo absurdalne.
Czytaj też: Pandemiczne grzechy społeczeństwa obywatelskiego
Fałszomówcy z TVP
Nie jest jednak wykluczone, że p. Hoc dostał zadanie z centrali na Nowogrodzkiej, aby (nomen omen) ad hoc pogodzić udawanie „bezkompromisowej” walki przeciw koronawirusowi z ukłonami w stosunku do antyszczepionkowców. Pan Złotowski, też z PiS, uznaje nawet możliwość wycofania ustaw antycovidowych, bo antyszczepionkowcy to przecież też wyborcy. Pan Piecha, były wiceminister zdrowia w rządzie PiS (trzeba sprawiedliwie przyznać, że jest zwolennikiem ostrego kursu w działaniach przeciwko epidemii), stwierdził: „Wiadomo, że głównym punktem sporu są szczepienia i weryfikacje paszportu covidowego”. Słowo „wiadomo” stanowi aluzję do okoliczności, w których 13 z 17 członków Rady Medycznej przy premierze zrezygnowało z zasiadania w tym gremium.
„Wiadomości” TVP skomentowały to tak: „Od dziś zmieniona zostanie formuła Rady Medycznej przy premierze po tym, jak 13 z 17 jej członków zrezygnowało z doradzania rządowi w sprawie pandemii – przekazał narrator. – Niestety nie poinformowano nawet o powodach, dla których większość doradców podjęła decyzję o rezygnacji”.
Komunikat ten zajął aż dziesięć sekund, a ciekawsze jest to, że fałszomówca z tzw. telewizji publicznej nie wspomniał o oświadczeniu sygnowanym przez osoby rezygnujące, w którym czytamy: „Jako Rada Medyczna byliśmy niejednokrotnie oskarżani o niedostateczny wpływ na poczynania Rządu. Jednocześnie obserwowaliśmy narastającą tolerancję zachowań środowisk negujących zagrożenie covid-19 i znaczenie szczepień w walce z pandemią, czego wyrazem były również wypowiedzi członków Rządu lub urzędników państwowych. (...) Rozbieżności między przesłankami naukowymi i medycznymi a praktyką stały się szczególnie jaskrawe w kontekście bardzo ograniczonych działań w obliczu fali jesiennej, a potem wobec zagrożenia wariantem omikron, pomimo przewidywanej olbrzymiej liczby zgonów. (...) Przyjmując powołania do pracy w Radzie Medycznej do spraw covid-19, wierzyliśmy, że nasza wiedza i doświadczenie mogą być przydatne w walce z pandemią. Świadomi odpowiedzialności, jaka na nas ciąży, i tego, że będziemy atakowani przez osoby i organizacje o poglądach niemających nic wspólnego z wiedzą medyczną, nauką czy chociażby zdrowym rozsądkiem, byliśmy gotowi służyć krajowi niezależnie od naszych poglądów i sympatii politycznych. (...) Z upływem czasu z narastającą frustracją obserwowaliśmy brak politycznych możliwości wprowadzania optymalnych i sprawdzonych w świecie rozwiązań w walce z pandemią”.
Pan Kaleta spokojnie wyjaśnił, że rząd nie słuchał ekspertów, bo musi brać pod uwagę inne okoliczności, a p. (Na)Dworczyk znalazł, że 80 proc. zaleceń Rady Medycznej zostało wprowadzonych w życie, ale świat tak jest zorganizowany, że owa rada opiniuje, ale rząd decyduje. To wszystko pokazuje, że pp. Dworczyk, Hoc, Kaleta, Złotowski i im podobni (w tym sporo dobrozmiennych czołowych decydentów) są kantystami wedle Leca, tj. mają prawo moralne gdzieś (aluzja do znanego powiedzenia Kanta, że owo prawo jest w nim).
Czytaj też: Nowa Rada Medyczna? Minister powinien uderzyć pięścią w stół
Na kłopoty relikwie Boboli
Pani Emilewicz, wędrowniczka od partii Porozumienie do roli bezpartyjnej, ale w partii o kryptonimie PiS, od czasu do czasu myląca rolę troskliwej macierzy (w sensie biologicznym) z funkcjami politycznymi, tak skwitowała sytuację: „Polska zyskuje na pandemii. Ponad 200 mld PLN pomocy dla przedsiębiorców i pracowników w ramach tarcz antykryzysowych oraz uruchomione błyskawicznie fundusze na inwestycje lokalne stawiają Polskę w czołówce wzrostu”.
Ponieważ te rewelacje nie spotkały się z nazbyt życzliwą reakcją, ich autorka wyjaśniła: „Mój ostatni wpis wywołał ogromną burzę na moich profilach społecznościowych. Fala merytorycznej krytyki i zwykłego hejtu przykrywa jego sens, który przede wszystkim miał na celu zwrócić uwagę, że Polska jest w gronie niewielu państw, które pomimo pandemii nadal się rozwijają”.
Pani Emilewicz źle ocenia sytuację, ponieważ to, co zapodała, odkrywa totalny brak sensu w jej asocjacjach. Trzeba jednak przyznać, że Himalaje absurdu osiągnęła p. Kurowska (PiS). Przybyła na spotkanie dobrozmiennych antyszczepionkowców z NLWE (Nowym Liderem Wolnej Europy), zapewne chcącym udokumentować, że mogą liczyć na jego rozumiejące pobłażanie. Pani Kurowska przyniosła ze sobą figurkę św. Andrzeja Boboli i wyjawiła: „Chciałam przekazać, że w rozwiązywaniu trudnych spraw trzeba polegać nie tylko na własnym umyśle. Ale trzeba się też odwoływać do Pana Boga”.
To nie pierwsze wezwanie sił nadprzyrodzonych przez p. Kurowską. Wcześniej skontaktowała się z nimi i, przynajmniej wedle swojej oceny, odniosła sukces, bo „proszę zauważyć, od 2 grudnia, od czasu, gdyśmy sprowadzili relikwie św. Andrzeja Boboli do kaplicy sejmowej, zaczęło uspokajać się na granicy. Była już tak napięta sytuacja. Dlatego ja, starając się o te relikwie, bo to ja jestem winowajcą tych relikwii, chciałam, żeby to zrobić szybko, bo widziałam, co się dzieje na granicy, że jest takie napięcie”.
Podobnie zawierzenie Matce Boskiej elektrowni w Turowie rozwiąże problem i zapewne uchroni Polskę od płacenia kar nałożonych przez wredną Komisję Europejską. Pani Kurowska ma rację, że nie polega na własnym rozumie, bo trudno przyjąć, że go w ogóle posiada. Nie jest zresztą wyjątkiem wśród dobrozmieńców; w tym gronie można zaobserwować lawinowy wzrost postaw irracjonalnych.
Czytaj też: PiS pogrąża się w prawdzie. Porządnych ludzi karze dymisjami
Rząd słucha, ale decyzje podejmować musi
Pan Tusk powiedział, że nadmiar zgonów został spowodowany tym, że rząd nie słuchał ekspertów. Ta wypowiedź została natychmiast wzięta na tapet przez p. Janeckiego i p. Wolskiego, dwóch rutynowanych wesołków z TVP (Dez)Info, w programie „W tyle (raczej tyłku) wizji”. Szczególnie aktywny był ten drugi i „zrozumiał” wypowiedź p. Tuska jako stwierdzenie, że w weekend będzie dużo zgonów, bo większość członków Rady Medycznej podała się do dymisji. To, że TVP pod wodzą p. Kurskiego (Jacka) stała się przytuliskiem dla osób o paralogicznej proweniencji, to fakt, ale żeby aż tak?
Konkuruje z nimi p. Latos, poseł PiS, trzeba przyznać, dość skutecznie, gdy nawija: „Rezygnacja części ekspertów Rady Medycznej to smutna wiadomość. Bardzo żałuję, że tak się stało. Szczególnie teraz, przed przewidywanym wzrostem zakażeń omikronem, obecność ekspertów Rady Medycznej byłaby pożądana. Donald Tusk cierpi chyba jednak na syndrom wypalenia zawodowego, bo poza ostrą i nieuzasadnioną krytyką nie proponuje nic”. I znowu wina Tuska, wroga publicznego PiS nr 1.
Dobrozmieńcy mają zresztą niejaki problem z wytłumaczeniem sytuacji w Radzie Medycznej. Typowym wyjaśnieniem jest wyżej przytoczony pogląd p. Dworczyka, poparty przez p. Rzymkowskiego, wiceministra edukacji i nauki, aczkolwiek z pewną istotną modyfikacją polegającą na stwierdzeniu, że rząd wprawdzie słucha ekspertów, ale musi podejmować decyzje. Wynika z tego, biorąc pod uwagę oświadczenie ustępujących członków Rady Medycznej, że chociaż rząd bierze pod uwagę głosy specjalistów, to decyduje niezgodnie z ich rekomendacjami.
Pan Rzymkowski sam zademonstrował „mądrość” rządową. Zapytany, dlaczego nie ma obowiązkowych szczepień dla nauczycieli, odpowiedział, że 85 proc. tej grupy jest zaszczepionych. Na uwagę, że 15 proc. to jednak sporo, od razu odparował, że np. ekspedienci w sklepach są wyszczepieni w mniej niż w połowie, a mają częstsze kontakty z innymi ludźmi. Ten argument jest wyjątkowo absurdalny, bo ignoruje dobrze znany fakt, że 15 proc. niezaszczepionych w danej grupie może powodować poważne skutki epidemiczne niezależnie od tego, jak wygląda sytuacja w innych środowiskach.
Rząd liczy na to, że już sama perswazja spowoduje radykalne zwiększenie liczby zaszczepionych. Podobne i równie naiwne przekonanie żywi p. Duda, co wyraził on sam i jego nowy przyboczny, tj. p. Szrot, szef prezydenckiej kancelarii. Cóż, grono paralogicznych kantystów (w wyżej podanym sensie) powiększa się. Ważna jest władza, a nie to, że wskaźnik umieralności w Polsce należy do najwyższych w UE. Mówiąc dosadnie: tzw. dobra zmiana ma to drugie gdzieś.
Czytaj też: J.K. + J.K. = Love! Czyli Jacek Kurski na łamach „Sieci”
PiS został wybrany, żeby mieć większość
Czas przytoczyć „mądrości” wygłaszane przez p. Bortniczuka, który przedstawia się na Twitterze służbowo jako minister sportu i turystyki, poseł na Sejm RP, a bardziej lirycznie jako mąż i ojciec. Nie tylko to przypomina p. Emilewicz, ale także polityczne peregrynacje p. Bortniczuka od Porozumienia do w jego przypadku innej formacji, mianowicie Partii Republikańskiej. Różnica, że matka, żona i posłanka jest bezpartyjna, a mąż, ojciec i poseł partyjny, jest niewielka, bo oboje pozostają w nomenklaturze PiS.
Ministerstwo dla p. Bortniczuka wykrojono z resortu kierowanego przez p. Glińskiego, oczywiście nie na piękne oczy, ale za cenę jego pozostawania w coraz bardziej chybotliwej większości sejmowej. Miał jednak chłop pecha, ponieważ przydzielono mu do pomocy p. Mejzę jako wiceministra. Ten nie tylko nie przemęczał się pracą, ale wdał się w dość podejrzane interesy. Notabene jest to kolejny przykład kantyzmu, ale z pewnym istotnym dodatkiem, mianowicie, parafrazując pewien stary dowcip i zachowując wszelkie proporcje, na pytanie, jaka jest różnica pomiędzy Kantem a Mejzą, trzeba odpowiedzieć: „Taka jak między Kantem a kanciarzem”.
Pan Bortniczuk otrzymał zlecenie (lub sam podjął akcję, rozumiejąc, że czasem trzeba uprzedzać życzenia rzeczywistego pryncypała) obrony swego (już byłego) zastępcy i tak je wykonał: „ A kim jest Łukasz Mejza w porównaniu do marszałka Senatu? Państwo mówicie, że ktoś wyniósł Mejzę do urzędów? Kogo wy wynieśliście? Zobaczcie belkę w swoim oku. [Łukasz Mejza] jest młodym przedsiębiorcą, który szukał zarobku tam, gdzie nie powinien był go szukać”.
Rzecz bowiem w tym, aby „młody przedsiębiorca” głosował tak, jak trzeba. Nic dziwnego, że Handlarz Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym tak prawi: „Kamil Bortniczuk to najbardziej właściwy człowiek, by pociągnąć sport w przyszłość. To bardzo dobry minister, a przed nami duże wyzwanie. Igrzyska zimowe. Musimy się na tym koncentrować, dajmy się ministrowi koncentrować. On służy sportowcom i dba o to, by byli jak najlepiej przygotowani. Jestem przekonany, że minister Bortniczuk sprosta wielkim wyzwaniom w zakresie infrastruktury sportowej i promocji sportu”.
Wspomniany p. Złotowski szczerze wyznał, że większość sejmowa jest wartością, a po to PiS został wybrany, aby miał większość. To znakomicie wyjaśnia, na czym polega doktryna polityczna tzw. dobrej zmiany. Tymczasem p. Kukiz dalej zabiega o powołanie komisji śledczej w sprawie podsłuchów, mającej badać lata 2007–15. Dlaczego nie 2005–07? Odpowiedź jest prosta: bo wtedy trzeba by zająć się p. Kamińskim i p. Wąsikiem oraz okolicznościami ich ułaskawienia przez p. Dudę, a to nie po myśli Jego Ekscelencji.
Pan (Na)Dworczyk wyznał, że poprawa bytu Polaków wiedzie przez pomoc publiczną na rzecz spółek skarbu państwa. I tak koło niejako się zamyka, bo celem bieżącej polityki rządu jest ustanowienie optymalnych warunków dla spółkowania ekonomicznego jako przywileju dla wybranych.
Czytaj też: Tak się robi interesy na „kościelnej ziemi”
Dobra zmiana pręży muskuły
Pan Morawiecki ostatnio błysnął niezwykłym dowcipem. Promieniejąc uśmiechem od ucha do ucha, poinformował z trybuny sejmowej, jaką to rząd przez niego kierowany jest potęgą, skoro dokonał transportu inflacji łódką przez Odrę i samolotami do USA. Pierwszy bankster RP zapomniał jednak dodać, że oba środki transportowe nie były nadmiernie szczelne, skoro inflacja w tych krajach jest mniejsza niż w Polsce.
Dobrozmieńcy nadal, a nawet coraz mocniej prężą muskuły. Pan Zbyszek (pardon za poufałość), wspomagany przez p. Kowalskiego, też niezłego paralogika, zapowiada, że Polska może się zdecydować na blokowanie decyzji organów europejskich, a p. Sasin – że możemy wypowiedzieć pakt klimatyczny. Wyciekły dane o polskiej armii, a p. Błaszczak nawija, że to nie ma żadnego wpływu na nasze bezpieczeństwo, i radzi, aby opozycja wypiła szklankę zimnej wody (coś podobnego do sławnego remedium na pandemię, obmyślonego przez p. Pinkasa, w postaci włożenia sobie kawałka lodu do majtek). To wszystko dzieje się, gdy, by tak rzec, Putin ante portas. Żywotny, ba, najżywotniejszy interes Polski polega na uczestniczeniu w skonsolidowanych politycznych i militarnych strukturach międzynarodowych, tj. NATO i UE.
Czyżby nasi kantyści (jeśli ktoś woli: neokantyści) byli tak skoncentrowani na beneficjach płynących ze spółkowania, że nie dostrzegają możliwości pokoju Zachodu z Rosją za cenę poświęcenia kłopotliwego sojusznika i przesunięcia granicy UE z Bugu nad Odrę i Nysę? W 1938 r. Arthur Neville Chamberlein, premier brytyjski, triumfalnie powrócił do Londynu z Monachium i wołał na dworcu Victoria: „Przywiozłem wam pokój”. Wiadomo, co było dalej.
Czytaj też: Wojna na próbę. Białoruś i Rosja znów szykują duże manewry