Zamieszanie wokół szczepionek wektorowych przeciw covid trwa. Najpierw dużo emocji budziła skuteczność ich ochrony przed objawowym zakażeniem. Oczywiście, każda z nich spełniła z nawiązką 50-procentowy warunek stawiany potencjalnym szczepionkom przez instytucje regulatorowe. Co jednak z tego, skoro ludzie mają tendencję do bezpośrednich porównań? 95 proc. brzmi lepiej niż 66 proc. i tyle. To, że tych procentów nie można de facto zestawiać, bo badania kliniczne były prowadzone osobno dla każdego preparatu, w różnym czasie i przy innych dominujących wariantach koronawirusa, schodzi na dalszy plan.
Na dodatek po drodze pojawiły się doniesienia o niezwykle rzadkich i specyficznych zdarzeniach zakrzepowo-zatorowych występujących po podaniu szczepionek wektorowych. Najpierw dotknęło to AstraZenekę, gdy w Europie odnotowano 222 takie zdarzenia na ok. 35 mln osób, które otrzymały szczepionkę. Niedawno natomiast amerykańska FDA rekomendowała wstrzymanie szczepień preparatem Johnson&Johnson po stwierdzeniu w USA sześciu podobnych przypadków na niemal 7 mln zaszczepionych. Na dodatek niewywiązywanie się z umów na dostarczanie dawek przez koncern AstraZeneca spowodowało napiętą sytuację polityczną w UE i obawy, czy swoje obietnice zdoła spełnić koncern J&J.
Czytaj także: