Osiągnięte w czasie przedpołudniowego spotkania porozumienie między Mattarellą a Contem nie oznacza, że trwający od początku miesiąca kryzys został zażegnany. Wprawdzie, przynajmniej na razie, perspektywa rozwiązania parlamentu i przyspieszonych wyborów została oddalona, ale do pełnego ustalenia składu rządu i dopięcia poparcia dla nowej koalicji zostało jeszcze kilka kroków. I przed każdym z nich cała misterna konstrukcja może się z hukiem rozpaść.
Do wyborów we Włoszech parło wielu
Kiedy w ubiegłym tygodniu Giuseppe Conte składał na ręce prezydenta dymisję, formalnie kończąc 14-miesięczne wspólne rządy Ruchu 5 Gwiazd (M5S) i Ligi pod swoim przewodnictwem, wszystko wskazywało, że następnym elementem układanki będą wybory. Chciał ich przede wszystkim Salvini, dążący do samodzielnych rządów lub ewentualnej koalicji ze słabnącą Forza Italia Silvio Berlusconiego i planktonowymi ultraprawicowymi Braćmi Włoskimi. Chciała ich część liderów samego M5S, której nie podobała się uległość odchodzącego wicepremiera i lidera partii Luigiego Di Maio wobec pozostałych sił politycznych.
Na początku kryzysu chciała ich też główna partia opozycji – centrolewicowa Partia Demokratyczna. Jej sekretarz generalny Nicola Zingaretti wezwał nawet „wszystkie siły demokratyczne i liberalne” do walki z pełzającym radykalizmem Salviniego. Wszystko to miało rozstrzygnąć się przy urnach. Padały nawet daty – 20 lub 27 października. Oliwy do ognia dolewał sam Salvini, który zaraz po zapowiedzi dymisji przez Contego stanął na senackiej mównicy i rozpoczął festiwal obelg rzucanych we wszystkich kierunkach, zwłaszcza pod adresem Di Maio i M5S.