Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Ameryka w płomieniach po zabójstwie w Minneapolis

Zamieszki w Minneapolis Zamieszki w Minneapolis Lucas Jackson / Forum
Donald Trump tylko podsyca temperaturę konfliktu. On i jego ludzie milczą na temat przyczyn gniewu czarnych Amerykanów: ukrytego rasizmu w USA, niewątpliwego zwłaszcza w policji.

Uliczne protesty po zabójstwie 46-letniego czarnoskórego George′a Floyda przez białego policjanta w Minneapolis rozlały się na całe Stany Zjednoczone. W weekend rozgorzały w ponad 30 wielkich miastach. Niemal wszędzie pokojowe demonstracje przekształcają się w walki z policją, atakowanie radiowozów, podpalanie posterunków i innych gmachów publicznych, plądrowanie sklepów. W kilkunastu miastach wprowadzono godzinę policyjną. Od czwartku aresztowano ponad 1300 osób. Po obu stronach są zabici i ranni. Na pomoc policji gubernatorzy stanów zmobilizowali gwardię narodową.

Biali policjanci czują się bezkarni

Ameryka nie pamięta tak dramatycznego kryzysu o podłożu rasowym od 1992 r., kiedy zapalnikiem było ciężkie pobicie przez czterech białych policjantów czarnoskórego kierowcy Rodneya Kinga w Los Angeles. Burzliwe demonstracje trwały wtedy kilka dni, zginęło ponad 60 osób, a przeszło 2 tys. zostało rannych. W następnych latach miały miejsce dziesiątki incydentów podobnych do tego w Minneapolis. Czarni mężczyźni, najczęściej zupełnie niewinni, ginęli z rąk białych stróżów porządku podczas aresztowań. Policjanci czują się praktycznie bezkarni. Nawet gdy istnieją dowody ich brutalności, zwykle w postaci nagrań zamontowaną w radiowozie kamerą, kończy się najwyżej na karach dyscyplinarnych lub zwolnieniu ze służby.

Zabójstwo w Minneapolis też zostało w ten sposób sfilmowane i najpewniej tylko dlatego po kilku dniach aresztowano głównego sprawcę, Dereka Chauvina, który przez prawie 10 minut przygniatał kolanem szyję Floyda, aresztowanego pod zarzutem zapłacenia rachunku fałszywym banknotem.

Reklama