Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Trump wzywa armię, idzie na konfrontację. Może się przeliczyć

Donald Trump postawił na bezwzględną siłę w tłumieniu protestów. Donald Trump postawił na bezwzględną siłę w tłumieniu protestów. Tom Brenner / Forum
Wydarzenia ostatnich dni mogą sugerować, że Donald Trump pragnąłby przekształcić USA w państwo autorytarne w tureckim lub latynoamerykańskim stylu.

Donald Trump najpewniej zdaje sobie sprawę, że nie może mu się to udać. Ma jednak nadzieję, że demonstracją siły wygra w listopadzie wybory – kosztem podsycania podziałów, konfliktu rasowego, trwoniąc resztki prestiżu i moralnego autorytetu Ameryki na świecie.

Trump ściąga wojsko na pomoc

Prezydent od kilku dni wzywał gubernatorów stanów do stanowczego stłumienia zamieszek, w jakie przerodziły się pokojowe protesty w kraju po zabójstwie czarnoskórego George′a Floyda przez białego funkcjonariusza w Minneapolis. W poniedziałek, po niedzielnych rozruchach w Waszyngtonie, ściągnął do miasta wojsko, które razem z policją zablokowało demonstrantom dotarcie do Białego Domu. Protestujący, przeważnie biali młodzi ludzie, spokojnie stali, wznosili okrzyki i banery z hasłami poparcia dla Black Lives Matter, ruchu sprzeciwu wobec zabijania niewinnych Afroamerykanów. W pewnym momencie siły porządkowe ruszyły do natarcia, rozpraszając demonstrantów z użyciem gazów łzawiących i gumowych kul.

Po chwili stało się jasne, dlaczego tak się stało. Z ogrodu różanego Białego Domu przemówił Trump, domagając się, by władze stanowe i lokalne twardo położyły kres rozruchom, a jeśli tego nie zrobią, on jako prezydent wyśle im na pomoc regularną armię. Wystąpienie zaczął od jednozdaniowego potępienia morderstwa w Minneapolis, ale potem rozwodził się o destrukcyjnych działaniach uczestników zamieszek. Podkreślił, że jest „prezydentem prawa i porządku” – każdemu w USA wolno pokojowo demonstrować, ale nie dopuści do anarchii. Kiedy przemawiał, telewizja pokazywała przeczące jego słowom brutalne tłumienie pokojowej manifestacji.

Po chwili Trump ze świtą najbliższych współpracowników wyruszył pieszo do pobliskiego kościoła episkopalnego św. Jana, który poprzedniej nocy ucierpiał w rozruchach. Stanął przed bramą i dał się sfilmować z Biblią w ręku.

Czytaj też: Reżyser Spike Lee o rasizmie w USA

Ustawa o Insurekcji w USA

Nadzorująca kościół bp Mariann Bunde ze stołecznej diecezji oświadczyła, że jest oburzona zachowaniem Trumpa, który nie wszedł do świątyni i nie wyraził żadnych uczuć religijnych. „Jeden z naszych kościołów stał się dekoracją dla prezydenta. Pismo Święte mówi, że Bóg jest miłością, podczas gdy wszystko, co on mówi i robi, podsyca przemoc” – powiedziała. Komentatorzy zauważyli, że Trump postąpił jak była gwiazda reality TV, wszystko służyło piarowym efektom, w tym wypadku pokazowi nagiej siły.

W niektórych stanach obok policji zaktywizowano do wsparcia oddziały stanowej gwardii narodowej złożone z rezerwistów. Użycie do tłumienia zamieszek regularnej armii federalnej, co zapowiada Trump, byłoby posunięciem nadzwyczajnym i kontrowersyjnym z prawnego punktu widzenia. Tzw. prawo Posse Comitatus z 1878 r. zabrania użycia wojska do rozprawy z wewnętrzną opozycją. Prezydent powołał się na ustawę jeszcze starszą (tzw. Ustawę o Insurekcji z 1807 r.), która pozwala na wprowadzenie do akcji armii federalnej, ale tylko na wezwanie gubernatora stanu, w którym dochodzi do niepokojów. Nastąpiło to ostatnio w 1992 r. W czasie burzliwych rozruchów w Los Angeles po pobiciu przez policjantów czarnoskórego kierowcy Rodneya Kinga, w których zginęło ok. 70 osób, gubernator Kalifornii wezwał na pomoc wojsko.

Czytaj też: Niespełnione marzenie Martina Luthera Kinga

Trump stawia na bezwzględną siłę

W wyjątkowych wypadkach prezydent może wysłać armię do tłumienia zamieszek nawet bez zgody gubernatorów. Legalność jego kroku najpewniej więc trudno będzie podważyć, ale to drastyczne wyzwanie dla tradycji Ameryki jako kraju wolności i poszanowania prawa do pokojowego protestu. Trump postawił na bezwzględną siłę. Morderstwo w Minneapolis było, według jego narracji, odosobnionym przypadkiem, przykładem „zgniłego jabłka” w policji, a nie przejawem brutalności i rasizmu sił porządkowych. Ale niezliczone przykłady podobnych zabójstw dowodzą, że chodzi o systemowe zjawisko. Dlatego nie wspomina ani słowem o potrzebie reform, zwiększenia społecznej kontroli nad policją, nazywa demonstrantów „zbirami” i zapowiada twardą z nimi rozprawę. To ślepa uliczka, bo siła jako jedyna odpowiedź na autentyczny, bolesny problem grozi jątrzeniem się wrzodu, zaostrzeniem konfliktu, dalszą eskalacją przemocy i cierpień.

Trump wie, że Ameryka nie pozwoli mu na dyktaturę, ale liczy, że zapowiadając rządy silnej ręki, zyska poparcie wszystkich, którzy obawiają się anarchii. A to zapewni mu reelekcję. Obecne zamieszki w USA porównuje się do okresu burzliwych walk ulicznych w latach 60. w czasie walki Afroamerykanów o prawa obywatelskie i do protestów przeciw wojnie w Wietnamie. Chaos wyniósł w 1968 r. do władzy Richarda Nixona, który prowadził kampanię na platformie obietnic przywrócenia spokoju, cenionego przez „milczącą większość” wyborców.

Jest jednak istotna różnica – Trump rządzi już od ponad trzech lat i dał się poznać od najgorszej strony, jako prezydent niezdolny do zjednoczenia społeczeństwa i uleczenia jego traumy, co jest szczególnie ważne w okresie takim jak obecny: podwójnego, zdrowotnego i rasowego, kryzysu. Może się więc przeliczyć.

Czytaj też: Najniebezpieczniejsi kryminaliści na wolności

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną