Wybory prezydenckie w USA zakończyły się we wtorek wieczorem czasu miejscowego, ale wciąż nie znamy ich wyniku. Nie sprawdziły się najbardziej optymistyczne przewidywania demokratów, że ich kandydat z ogromną przewagą pokona Donalda Trumpa. Bidenowi nie udało się pokonać prezydenta na Florydzie ani w Karolinie Północnej – w dwóch stanach, w których sondaże wskazywały na remisowy układ sił, a wygrana demokraty zapowiadałaby niemal pewne zwycięstwo, tzn. uzyskanie minimum 270 głosów elektorskich. Biden prowadził tam na początku; później okazało się, że więcej głosów uzyskał Trump. Podobnie było w Ohio i Georgii, gdzie zdawało się, że Biden także ma szanse na sukces.
Czytaj też: Jakiej Ameryki chce Biden?
U demokratów nastrój thrillera
Biden oświadczył krótko po północy: „Wierzę, że jesteśmy na drodze do zwycięstwa”, ale przyznał, że liczył na lepszy wynik na Florydzie i w Karolinie Północnej. Zaapelował do zwolenników o „cierpliwość”. Na Florydzie o porażce zdecydowała słabsza, niż oczekiwano, frekwencja zwolenników Bidena, zwłaszcza Afroamerykanów, oraz niższe poparcie Latynosów. Najliczniejsi są tam imigranci z Kuby i Wenezueli, do których najpewniej trafiły argumenty Trumpa, że rządy demokratów grożą wprowadzeniem w kraju „socjalizmu”.
Obóz kandydata demokratów czeka teraz z niepokojem na obliczenie głosów w trzech swingujących stanach, które zdecydują najpewniej o ostatecznym rezultacie wyborów: w Wisconsin, Michigan i Pensylwanii.