Wśród materiałów, których szukali agenci FBI w czasie rewizji w rezydencji Donalda Trumpa w Mar-a-Lago na Florydzie, znajdowały się supertajne dokumenty dotyczące broni nuklearnej – podał „Washington Post”, a za nim inne media. Znaczenie materiałów stanowiących tajemnicę państwową najwyższej rangi może tłumaczyć, dlaczego prokurator generalny USA Merrick Garland zdecydował się na tak drastyczny krok – nakaz przeszukania domu byłego prezydenta, zatwierdzony przez sąd. Akcja FBI w poniedziałek spotkała się z zażartą krytyką republikańskiej opozycji.
Tajne dokumenty z Białego Domu
Nie wiadomo, co dokładnie zawierają dokumenty zabrane przez agentów w kilkunastu pudłach z rezydencji Trumpa. Trwają spekulacje, czy chodzi o informacje o amerykańskiej broni atomowej, czy broni innych krajów. W pierwszym przypadku można by się obawiać, że jeśli wpadłyby one w ręce wrogów Ameryki, szkody byłyby niepowetowane. W czasie swej prezydentury Trump i jego najbliżsi współpracownicy nieraz obchodzili się nieostrożnie z tajnymi dokumentami, które trafiały w ręce osób niemających upoważnienia do ich posiadania. Dawni funkcjonariusze wywiadu informują, że były wśród nich np. przechwycone z nasłuchów treści rozmów telefonicznych z przywódcami obcych państw.
Czołowi republikańscy politycy, np. liderzy tej partii w Senacie i Izbie Reprezentantów Mitch McConnell i Kevin McCarthy, wezwali administrację prezydenta Bidena do szczegółowych wyjaśnień, dlaczego przeszukano rezydencję Trumpa. Senatorowie Marco Rubio i Lindsey Graham sugerują, że rewizja na niespełna trzy miesiące przed wyborami do Kongresu ma podłoże polityczne – zarządzono ją jakoby, żeby odwrócić uwagę od spraw kłopotliwych dla demokratów, jak wysoka inflacja i przestępczość, które obniżają szanse kandydatów rządzącej partii. Politycy GOP pytają, dlaczego nakaz przeszukania wydano teraz, skoro od kilku miesięcy było wiadomo, że Trump przechowuje u siebie dokumenty zabrane z Białego Domu.
Republikanie ze skrajnej prawicy, zagorzali stronnicy Trumpa, nie ograniczają się do pytań i apeli o wyjaśnienia, tylko bronią byłego prezydenta, twierdząc, że padł ofiarą politycznej nagonki. Były przewodniczący Izby Reprezentantów Newt Gingrich, kongresmeni Scott Perry, Jim Jordan i Marjorie Taylor Greene zaatakowali FBI, oskarżając o działania bezprawne, a nawet sugerując, że agenci mogli podłożyć w rezydencji trefne dokumenty. W sieci zaroiło się od spiskowych teorii i epitetów pod adresem agencji, nazywanej „gestapo”, i zarzutów, że prokurator generalny stosuje metody totalitarnych reżimów. Pojawiły się też wpisy prawicowych ekstremistów wzywających do obrony Trumpa przemocą. W Cincinnati w stanie Ohio uzbrojony osobnik próbował wedrzeć się do miejscowego biura FBI – został zastrzelony przez broniącą budynku policję.
Czytaj też: Fani Trumpa zapowiadają, że to dopiero początek
FBI się broni, republikanie poczuli krew
Prokurator Garland, który początkowo milczał na temat przeszukania w Mar-a-Lago, co opozycji dało pretekst do rozpowszechniania podejrzeń, że FBI działało nielegalnie, w czwartek zabrał głos. Wyjaśnił, że w czerwcu Trump na sądowe wezwanie (tzw. subpoena) przekazał do Archiwów Państwowych, jak powinien, dokumenty bezprawnie zabrane z Białego Domu, ale istniało uzasadnione podejrzenie, że nie oddał wszystkich. Dlatego zarządzono rewizję. Podkreślił, że sam wydał taką decyzję i zwrócił się do sądu o zezwolenie na ujawnienie opinii treści nakazu przeszukania. W nakazie takim – wyjaśniają eksperci – podaje się powody, miejsce przeszukania oraz informuje, jakie prawo mogła naruszyć osoba przechowująca u siebie dokumenty. Prokurator dał jednak do zrozumienia, że nie ujawni tzw. affidavit, czyli dłuższego uzasadnienia rewizji, w którym zwykle wymienia się to, czego FBI szuka u podejrzanego.
Garland oświadczył też, że będzie twardo bronił FBI i jego agentów przed zarzutami o polityczne motywy. Podkreślił, że departament sprawiedliwości i podlegające mu FBI działają niezależnie od prezydenta, zgodnie z prawem, a nie potrzebami czy dyrektywami rządu. Jak można było oczekiwać, wypowiedź ta nie uciszyła chóru zajadłych przeciwników administracji Bidena. Ultrasi z GOP przypominają, że była sekretarz stanu w gabinecie Obamy Hillary Clinton przechowywała na prywatnym serwerze internetowym służbowe maile z poufnymi informacjami, co było naruszeniem prawa, ale nie spotkała ją za to odpowiedzialność karna. Gingrich przywołał historię byłego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego u Clintona Sandy′ego Bergera, który po odejściu ze stanowiska też wyniósł do domu tajne dokumenty i został ukarany grzywną.
Czytaj też: Trump trzyma się mocno. Ma szansę wrócić do władzy?
Czy Donald Trump zostanie oskarżony?
Krytycy administracji Bidena i obrońcy Trumpa nie wspominają oczywiście, że ten drugi jako prezydent nieraz starał się używać departamentu sprawiedliwości do własnych celów politycznych, a kiedy ówczesny dyrektor FBI James Comey nie ulegał jego presji, został zwolniony. Ignorują fakt, że Trump po przegranych wyborach w 2020 r. usiłował nie dopuścić do przejęcia władzy przez Bidena, najpierw próbując fałszować wyniki, a potem wywołać pucz, podżegając swych fanatycznych zwolenników do szturmu na Kapitol. Nie wspominają o serdecznych stosunkach Trumpa z Putinem, co informacjom o przechowywaniu w Mar-a-Lago dokumentów z tajemnicami atomowymi – jeżeli się potwierdzą – nadaje złowrogie znaczenie. Sugestie republikanów, że istnieje jakakolwiek symetria między Trumpem a demokratycznymi administracjami w kwestii narażania na szwank interesów Ameryki, są po prostu groteskowe.
Trudno na razie przewidywać, jaki będzie dalszy ciąg historii z przeszukaniem rezydencji Trumpa. Pewne jest tylko, że decyzja rządu – nieunikniona – zaostrzyła konflikt polityczny w USA. Komentatorzy snują rozważania, czy sygnalizuje ona gotowość do postawienia byłemu prezydentowi kryminalnych zarzutów. Oskarżenie go o nielegalne zabranie tajnych dokumentów jest w każdym razie bardziej prawdopodobne niż postawienie zarzutów o próbę wywołania insurekcji 6 stycznia 2021 r. w celu nielegalnego utrzymania się przy władzy, w której to sprawie także toczy się federalne śledztwo.
Na to ostatnie jest wiele dowodów, ale oskarżycielom – wyjaśniają eksperci – trudniej byłoby uzyskać werdykt uznania byłego prezydenta winnym, bo wymagałoby to przekonania sądu, że zamiary dokonania puczu były wyraźne. No i jest jeszcze cały polityczny kontekst...
Czytaj też: Republikanie na pasku Trumpa