Wyniki wyborów wciąż są liczone, ale wszystko wskazuje na to, że Republikanie przejęli od Demokratów kontrolę nad Izbą Reprezentantów – na obecnym etapie mają przewagę 20 mandatów. Co do Senatu sprawa jest bardziej skomplikowana: na razie jest remis 48:48, a los pozostałych czterech miejsc jeszcze nie jest przesądzony. Może się okazać, że wszystko rozstrzygnie się dopiero za cztery tygodnie, bo w Georgii żaden z kandydatów zapewne nie osiągnął wymaganego w tym stanie progu 50 proc. głosów. W takim wypadku konieczna będzie dogrywka zaplanowana na 6 grudnia.
Wyniki głosowania stawiają w niełatwej sytuacji prezydenta Joe Bidena, który nie będzie mógł kontynuować programu reform i znajdzie się w defensywie wobec dochodzeń przeciw jego administracji w opanowanych przez Republikanów (GOP) komisjach Kongresu. Dominacja GOP na Kapitolu może mu również utrudnić poczynania na scenie międzynarodowej. W dłuższej perspektywie zagrożona jest pomoc dla Ukrainy, przynajmniej w jej obecnym wymiarze.
Czytaj też: Polska bitwa o serce Ameryki stoczy się w Ohio
USA. Zdecydowała gospodarka
Demokraci przegrali zgodnie z historyczną prawidłowością – partia rządzącego prezydenta zwykle ponosi porażkę w połowie jego pierwszej kadencji. Zostali pokonani wskutek pesymistycznych nastrojów spowodowanych rekordową od 40 lat inflacją, rosnącą przestępczością i chaosem wokół nielegalnych imigracji na granicy z Meksykiem.
Ponad 70 proc. Amerykanów uważa, że kraj zmierza w złym kierunku, co zwykle pogrąża szanse ekipy rządzącej – wybory były plebiscytem na temat Bidena i jego partii. W kampanii przed głosowaniem Demokraci usiłowali skierować uwagę wyborców na odebranie kobietom konstytucyjnych gwarancji legalności aborcji przez Sąd Najwyższy i ostrzegali przed autorytaryzmem republikańskiej prawicy sprzymierzonej z Donaldem Trumpem. Ale okazało się, że kłopoty gospodarcze i brak poczucia bezpieczeństwa są dla Amerykanów ważniejsze.
Republikanom pomogła agresywna propaganda prawicowych mediów, z telewizją Fox News na czele, strasząca „socjalizmem” i „indoktrynacją dzieci” w szkołach w duchu pedagogiki wstydu za rasizm. Niewykluczone, że pomogły im także działania służb rosyjskich w internecie, podsycające napięcia oraz podziały w kraju i wspierające trumpistów.
Czytaj też: Recesja czy tylko spowolnienie? Biden ma kłopoty
Zmniejszy się wsparcie dla Ukrainy?
Przewidywanego w niektórych sondażach „czerwonego tsunami” – druzgocącego triumfu Republikanów w wyborach do Kongresu – jednak nie było (czerwony to kolor GOP, Demokratów oznacza się niebieskim). Kilka pojedynków, zwłaszcza w wyborach gubernatorów, niespodziewanie wygrali Demokraci. Wśród zwycięskich kandydatów republikańskich, także w wyborach do władz stanów, na stanowiska gubernatorów i sekretarzy stanu, są jednak liczni politycy nacjonalistyczno-populistycznej prawicy ze szkoły Trumpa, powielający jego kłamstwa o ukradzionym mu rzekomo zwycięstwie wyborczym. Stwarza to zagrożenie dla wyborów prezydenckich w 2024 r., bo trumpiści, jak można się obawiać, będą kwestionować ich legalność, jeżeli ich nie wygrają.
Prawicowi populiści pod sztandarem „America First” wzorem swych poprzedników z lat 30. nawołują do redukcji militarnego zaangażowania USA za granicą. Sprzymierzeni z Trumpem republikańscy politycy w Kongresie, jak kongresmenka Marjorie Taylor Greene, Lauren Boebert i senator Josh Hawley, domagają się ograniczenia pomocy dla Ukrainy. W GOP są na razie w mniejszości, polityka powstrzymywania Rosji ma ponadpartyjne poparcie, ale może ono słabnąć, jeżeli wydatki na ten cel powiększą już ogromny deficyt budżetu, a ewentualna nowa recesja skieruje opinię przeciwko dalszej pomocy dla Kijowa. Eksperci przewidują, że dostawy broni i sprzętu nie ustaną, ale skończy się pomoc ekonomiczna.
Czytaj też: Ameryka uratowała Ukrainę. Bije Rosję, a nawet Chiny
Trump wróci?
Sukces Republikanów we wtorek zapisze na swoje konto Donald Trump, chociaż wielu jego najbardziej kontrowersyjnych, ultrakonserwatywnych stronników – jak kandydaci do Senatu: w New Hampshire Don Bolduc i w Pensylwanii Mehmet Oz, oraz kandydat na gubernatora w tym stanie Doug Mastriano – przegrało swoje pojedynki. Trump ogłosi wkrótce, że będzie znowu się ubiegał o prezydenturę. Jak zasugerował, może to nastąpić już w najbliższy wtorek. Jego szanse stoją jednak pod znakiem zapytania. Wciąż cieszy się fanatycznym poparciem milionów zwolenników, ale republikański establishment toczy przeciw niemu cichą wojnę, wyraźnie dążąc do tego, żeby go zepchnąć na margines. Mainstreamowi Republikanie obawiają się, że wybory w 2024 r. może przegrać, tak jak dwa lata temu uległ Bidenowi.
Wynik wtorkowych wyborów na Florydzie umacnia ich argumenty. Republikański gubernator tego stanu Ron DeSantis odniósł druzgocące, zaskakująco wysokie zwycięstwo nad demokratycznym oponentem Charlesem Cristem. Charyzmatyczny DeSantis to wschodząca gwiazda w GOP, polityk uchodzący za najlepszą alternatywę dla narcystycznego Trumpa. DeSantisowi przypisuje się główną zasługę w przeciągnięciu Florydy – ważnego, wielkiego stanu, do niedawna „wahadłowego” – zdecydowanie na stronę Republikanów. Sondaże sugerują, że gdyby wybory do Białego Domu odbyły się dziś, pokonałby Bidena.
Czytaj też: Burza po rewizji w rezydencji Trumpa. Fani się zagotowali