Batalia o Niger i Afrykę. „Precz z Francją! Niech żyje Putin!”. Czy to koniec Françafrique?
Dla uporządkowania: parę faktów z ostatnich dni w Sahelu, regionu Afryki obejmującego południowe obrzeża Sahary. 26 lipca żołnierze gwardii prezydenckiej otoczyli siedzibę głowy państwa w Niamey, stolicy Nigru, i zablokowali dostęp do budynku, de facto aresztując prezydenta Mohameda Bazouma. To już siódmy od 2020 r. zamach stanu w coraz mniej stabilnym regionie i – podobnie jak wcześniejsze pucze w Burkinie Faso i Mali – wyraźnie podszyty sentymentem antyfrancuskim. Z Bazoumem Paryż wiązał duże nadzieje – jego zwycięstwo w 2021 r. umożliwiło pierwsze demokratyczne przekazanie władzy, a za jego kadencji Niamey stało się główną bazą francuskich jednostek wojskowych w Sahelu, po tym jak w 2022 r. Francja zakończyła operację wojskową „Barkhane” w przejętym przez juntę Mali.
„Precz z Francją! Niech żyje Putin!”
To jednak właśnie przed ambasadą Francji w Niamey 30 lipca zebrały się tysiące demonstrantów, zwolenników puczu, aby protestować przeciw dawnej metropolii – część usiłowała wtargnąć do budynku, inni trzymali transparenty z napisem „Precz z Francją! Niech żyje Putin!”. Trudno kategorycznie rozstrzygnąć, na ile pucz i późniejsze zamieszki były inspirowane przez Moskwę. Opóźniona reakcja Kremla na zamach sugeruje, że był on zaskoczony i nie został powiadomiony o planach gwardii pałacowej. Jednak nawet jeżeli Rosja nie maczała w przewrocie palców, to szybko została o to poproszona. 2 sierpnia dowódcy puczu zwrócili się o pomoc w utrzymaniu władzy właśnie do Grupy Wagnera, bo sąsiedzi Nigru zrzeszeni we Wspólnocie Gospodarczej Państw Afryki Zachodniej (ang. ECOWAS, fr. CEDAO) zagrozili puczystom zbrojną interwencją, jeśli nie zwrócą władzy legalnemu prezydentowi.
Pałacowy przewrót w Niamey dobrze ilustruje międzynarodowy bój o kontynent, w którym Rosja rozprzestrzenia swoje macki i wkracza na tereny do tej pory będące strefą wpływów Francji. I to mimo ambitnych planów Emmanuela Macrona, który od objęcia urzędu w 2017 r. odwiedził kontynent 18 razy w celu poprawy relacji z Afryką. W batalii tej Paryż ma wśród Afrykańczyków, zwłaszcza młodych, coraz więcej przeciwników.
Bunt Afrykańczyków wobec dawnej metropolii uosabia Kémi Séba, jeden z bardziej znanych aktywistów ruchu panafrykańskiego, który na Facebooku ma ponad 1 mln obserwujących. Zasłynął on szerzej w 2017 r. za sprawą filmiku, na którym podpala banknot franka CFA, jednostki monetarnej byłych posiadłości francuskich w środkowej i zachodniej Afryce, nadal powiązanej kursem z euro. Séba argumentuje, że waluta ta odbiera krajom suwerenność monetarną, a system powoduje odpływ kapitału do Francji.
Tak naprawdę frank CFA jest dla niego symbolem szerszego zjawiska – tzw. Françafrique, neokolonialnego systemu powiązań między Paryżem a afrykańskimi autokratami, który pozwala Francji utrzymać wpływy na kontynencie i korzystać z jego bogactw. W Sahelu działa wiele francuskich korporacji, które kontrolują zasoby naturalne dzięki specjalnym koncesjom i przywilejom podatkowym – wśród nich Areva, Total czy EDF, który za sprawą Macrona został w zeszłym miesiącu w pełni znacjonalizowany przez Francję. Jak punktuje Séba, w zamian za te przywileje Paryż wspiera lokalne autorytarne dynastie, takie jak rządząca od 50 lat rodzina Bongo w Gabonie czy Sassou-Nguesso, który włada w Kongo od 40 lat – wbrew hasłom obrony demokracji i praw człowieka, które Francja ma na ustach także w Afryce. Ta niekonsekwencja i rozejście słów z czynami niezwykle irytują Afrykańczyków.
Czytaj też: Afryka i Francja
Młodzi Afrykańczycy w objęciach Rosji i Chin
Na protestach w Niamey usłyszeć można było także skandujących: „Precz stąd, armio francuskich kryminalistów!”. W Nigrze stacjonuje 1,5 tys. francuskich żołnierzy, którzy mają wspierać lokalne wojsko w walce z panoszącymi się w Sahelu dżihadystami. Efekty są jednak rozczarowujące, a pojawiają się nawet zarzuty, że Francuzi kolaborują z terrorystami. Junta w Nigrze, tak jak poprzednio wojsko w Burkinie Faso i Mali, wykorzystuje te nastroje do uzasadnienia interwencji, obiecując przywrócenie ładu. Na przykładzie Mali widać zaś, że antyfrancuskie junty cieszą się zaufaniem społeczeństwa. Według badania opinii publicznej Mali-Mètre wykonanej przez niemiecką fundację Friedricha-Eberta przed obaleniem prezydenta Mali Ba N’Daou w 2021 r. jedynie 9 proc. Malijczyków miało przekonanie, że operacja „Barkhane” przyniesie stabilizację kraju, a w 2023, czyli rok po wycofaniu francuskiego wojska, 82 proc. ankietowanych dostrzegło poprawę stanu bezpieczeństwa.
Przeszła i obecna rola Francji w regionie sprawia też, że jego mieszkańcy mają wysokie oczekiwania co do francuskiego wsparcia, zwłaszcza że Sahel jest jednym z najbiedniejszych miejsc świata – 80 proc. mieszkańców żyje za mniej niż 2 dol. dziennie. Tymczasem francuskie wydatki na pomoc rozwojową spadły z 1,4 proc. PKB w 1960 r. do 0,4 proc. obecnie. Nowe pokolenie Afrykańczyków ma też coraz mniej żywy kontakt z dawną metropolią. W przestrzeni medialnej, do niedawna zdominowanej przez francuskie media, coraz prężniej działają kanały telewizyjne i portale z Chin czy Rosji, często kontrolowane przez Grupę Wagnera. Afrykańczykom jest też coraz trudniej podróżować do Francji. O ile do 1986 r. między Francją a jej byłymi koloniami w Afryce obowiązywała swoboda przemieszczania się, o tyle teraz Afrykańczykom coraz rzadziej udaje się uzyskać wizę do dawnej metropolii. Wskaźnik odmów na kontynencie to 30 proc., dwa razy więcej niż średnia we francuskich konsulatach na świecie.
Czytaj też: Miasto Afryka. Żaden inny kontynent nie urbanizuje się w takim tempie
O przyszłości Afryki zdecydują młodzi – w Nigrze osoby do 24. roku życia stanowią ponad 70 proc. populacji, a przy wskaźniku dzietności 6,8 w najbliższych dekadach będzie ich tylko przybywać. Moskwa i Pekin to zrozumiały – w 2023 r. Rosja zwiększyła o 150 proc. swój budżet na stypendia dla afrykańskich studentów na rosyjskich uczelniach, a chińskie kampusy gromadzą więcej stypendystów z krajów afrykańskich niż wszystkie państwa Zachodu razem wzięte. Francja nadal jest najbardziej popularnym kierunkiem dla studentów z Afryki, ale finansowanie otrzymuje mniej niż połowa z nich, a na rok studiów trzeba przeznaczyć ok. 16 tys. euro. Jeżeli Zachód się szybko nie obudzi, przegra walkę o serca i umysły przyszłych elit Afryki.