Świat

Zniszczyć Hamas i co dalej? Dylematy okupacji. Jakie opcje ma Izrael?

Izraelski żołnierz w czołgu w pobliżu granicy ze Strefą Gazy, 12 października 2023 r. Izraelski żołnierz w czołgu w pobliżu granicy ze Strefą Gazy, 12 października 2023 r. Ronen Zvulun / Reuters / Forum
Dowództwo inwazji lądowej ma kilka opcji, różniących się przede wszystkim skalą działań wojskowych, ale już nie celem, którym jest zniszczenie Hamasu. Izrael będzie prowadził tę operację z uwzględnieniem kontekstu międzynarodowego, a zwłaszcza strat wśród cywilów i kryzysu humanitarnego, który już się w Gazie rozpoczął.

Atak Hamasu przyniósł Izraelowi największe straty od czasu Holokaustu. Kilka tysięcy osób zginęło w kolejnych wojnach – dwuletniej o niepodległość w 1947, dwutygodniowej Jom Kippur w 1973, ale nigdy nie zabito tak wielu Izraelczyków – i tak nagle – w ciągu jednego dnia walk. A w zasadzie zamordowano, zarżnięto, stracono w masowych egzekucjach.

Hamas jest organizacją terrorystyczną, która zdołała zmienić się we władzę parapaństwową i w 2007 r. przejęła kontrolę nad Strefą Gazy. W ubiegłą sobotę posłużyła się metodami wojskowymi i wojennymi do zajęcia terytorium przeciwnika – choćby na jakiś czas. To nie był zamach terrorystyczny, ale akt wojny, który wymagał organizacji, struktur, skrytości działania i koordynacji niezbędnych do wystrzelenia w pierwszej salwie co najmniej tysiąca rakiet z wielu stanowisk ogniowych w Strefie. Teren Izraela, bazy wojskowe, kibuce i posterunki były przez krótki czas okupowane przez ludzi Hamasu, o których z łatwością można mówić zarówno „terroryści”, jak i „żołnierze”. Jak w przypadku innych konfliktów tego typu, w Afganistanie, Iraku, Syrii, trudno rozróżnić, kto jest bojownikiem, a kto cywilem walczącym za sprawę parapaństwa. W Gazie parapaństwo zbudowali i zarządzają nim hamasowcy – podobnie jak dekadę temu talibowie w Afganistanie albo ludzie ISIS w Syrii.

Wojna dotknęła Izrael do żywego. „To jest moment Pearl Harbor” albo jeszcze mocniej: „To jest nasz 11 września” – to dość powszechne tytuły i opinie w mediach izraelskich. Dla światowej opinii zwłaszcza data ataków Al Kaidy na Nowy Jork i Waszyngton to przypomnienie, że wielkie ataki terrorystów były wstępem do wojen i daremnych okupacji Afganistanu i Iraku.

Rozliczenia i wyjaśnienia, kto zawinił, kto nie przewidział ataku Hamasu, są jeszcze przed Izraelem i osobiście premierem Beniaminem Netanjahu. Na razie to trauma samych Izraelczyków: utrata bliskich, skaza na wizerunku ich państwa jako potęgi. Politycy i media kalkulują: niespełna 10-milionowy Izrael stracił w dwa dni 1,2 tys. ludzi. To tak jakby Stany Zjednoczone proporcjonalnie straciły 30 tys. obywateli. Te medialne wyliczenia i konteksty mają nam pomóc w zrozumieniu powodów tego, nastąpi w ciągu kilku dni: inwazji lądowej na Strefę Gazy.

Czytaj także: Na kogo Hamas może liczyć? Milczą Rosja i Chiny, zaskakują Indie i Brazylia

Jakie są opcje militarne Izraela

Wejście izraelskich sił lądowych do Gazy wydaje się pewne i może nastąpić w ciągu najbliższych dni. Władze Izraela już wezwały agencje ONZ do przygotowania ewakuacji ponad miliona (!) mieszkańców północnej części Strefy na południe. Mobilizacja rezerw wojskowych idzie bardzo szybko, do Izraela przybywają ochotnicy mieszkający w Stanach Zjednoczonych.

Jeśli Izrael chce się zemścić i zapobiec zagrożeniu w przyszłości – a to przecież jest logika działania państwa dotkniętego zamachem – musi zniszczyć Hamas. Samo istnienie tej organizacji i jej zakorzenienie w parapaństwie Gazy godzi w rację stanu państwa Izrael. Hamas odrobił lekcję wojenną w swoim planowaniu i dopiero teraz przypominane są publiczne wypowiedzi jego rzeczników sprzed kilku lat. Głosili, że tylko atak lądowy, a nie same metody terrorystyczne, może prowadzić do pokonania Izraela. To, co brzmiało jak bezpodstawne przechwałki, dzisiaj jest przypominane jako zapowiedź działań Hamasu z soboty. Terrorystów trzeba nasłuchiwać, bo wcielają w życie swoje chaotycznie brzmiące słowa.

W pierwszych dniach po rozpoczęciu wojny siły obrony Izraela (IDF) skupiły się na działaniu typowo wojennym: odzyskały zajęty teren. Należało znaleźć, pokonać lub pojmać hamasowców okupujących domy, części kibuców i posterunki wojskowe zajęte w pierwszych godzinach napaści. W tym czasie gabinet Netanjahu stał się rządem jedności narodowej, do którego weszła partia Niebiesko-Biali generała Benny′ego Ganca, kiedyś zastępcy szefa sztabu generalnego IDF, a później ministra obrony w jednym z dawnych gabinetów Netanjahu. Doświadczenie wojskowe Ganca jest szczególnie ważne dla zbliżającej się inwazji, do rządu jako ministrowie bez teki weszło kilku jego współpracowników, również wojskowych. Polityczne następstwa tego kroku można opisywać gdzie indziej, ważne, że rząd ten organizuje mobilizację ponad 300 tys. rezerwistów, tłumnie stawiających się w punktach poboru.

Izrael bywał zaskakiwany wojnami, które wypowiadali mu sąsiedzi otwarcie albo skrycie, i zdarzało mu się te wojny przegrywać, przynajmniej początkowo. Ale zawsze okazywał się zwycięski – nie tyle dzięki technice i wsparciu sojusznika z Ameryki, ile dzięki determinacji swoich rezerw ludzkich.

Dowództwo inwazji lądowej ma kilka opcji, różniących się przede wszystkim skalą działań wojskowych, ale już nie celem, którym jest zniszczenie Hamasu. Izrael będzie prowadził tę operację z uwzględnieniem kontekstu międzynarodowego, a zwłaszcza strat wśród cywilów i kryzysu humanitarnego, który już w Gazie trwa. Blokada Gazy – odcięcie ludziom dostępu do granicy, ale również dostaw prądu, wody, paliwa i żywności – już się zaczęła. Działanie Izraela wskazuje, że chce, by jeszcze przed rozpoczęciem inwazji Palestyńczycy pojęli beznadzieję sytuacji i obwinili Hamas za swoje nieszczęścia. Czy takie podejście okaże się skuteczne, nie wiadomo, to zależy od konsekwencji w działaniach izraelskiego wojska, ostrości restrykcji, poziomu jej bezduszności wobec palestyńskich cywilów, którzy muszą w końcu pozbyć się władzy Hamasu.

Wojna lądowa w Gazie może mieć kilka wariantów. Można zablokować Gazę i bombardować miejsca, które uznaje się za domy i magazyny Hamasu. Można również zablokować Gazę i wprowadzić do niej siły specjalne. Można także blokować Strefę i wprowadzać punktowo ciężki sprzęt, czołgi i wozy bojowe na kilkudniowe rajdy i operacje pacyfikujące dzielnice albo mniejsze osady. Można wreszcie prowadzić pełną i kilkumiesięczną okupację całej Strefy, praktycznie przejąć w niej władzę i wykorzystać ten okres do zniszczenia Hamasu.

Hamasu nie da się pokonać lotnictwem ani nawet działaniem sił specjalnych z udziałem wywiadu. Można niszczyć z powietrza jego domniemane siedziby, można organizować akcje bezpośrednie komandosów i zabijać jego funkcjonariuszy. Hydra jednak się odnowi. A raczej swoista grzybnia, bo Hamas zbudował podziemny system tuneli, schronów i bunkrów, do których najprawdopodobniej zeszli teraz jego bojownicy. Wciąż nie usłyszeliśmy o śmierci jakiegokolwiek ważnego funkcjonariusza. Mohammed Deif, dowódca skrzydła wojskowego i organizator ataku z soboty, uznawany już przez Palestyńczyków za geniusza wojennego, wciąż żyje.

Użycie sił specjalnych w pierwszej części operacji lądowej będzie miało na celu umożliwienie spełnienia warunku pełnej inwazji, jakim jest odbicie przynajmniej części z ponad 100 zakładników, których do Gazy wywiózł Hamas. Wśród nich są Amerykanie i Niemcy, a ich los wiąże się z decyzjami wojskowymi i politycznymi Izraela i jego sojuszników wobec Gazy i Izraela. Warto przypomnieć, że również ISIS brał zakładników, by traktować ich jako żywe tarcze, co jednak nie wzbraniało koalicji zachodniej bombardować pozycji dżihadystów.

Kolejna opcja, czyli ograniczone operacje regularnych sił lądowych, zniszczy sporą część infrastruktury obronnej Hamasu, w tym wspomniane tunele, magazyny broni, stanowiska ogniowe i inne punkty wojennej infrastruktury, którą Mohammad Deif zbudował w ostatnich dwóch latach. Izrael w 2014 r. zastosował już model takiej elastycznej okupacji w Gazie. Podczas operacji „Umocniony brzeg” siły lądowe zniszczyły dziesiątki tuneli, zabiły kilkunastu funkcjonariuszy (oraz prawie 2,5 tys. cywilów) i wycofały się, głównie z powodu ryzyka, że wzburzenie stratami Palestyńczyków z Gazy wznieci powstanie Arabów na Zachodnim Brzegu.

Teraz sytuacja jest jednak zupełnie nieporównywalna do historycznych przykładów. W wojnie w 2014 r. chodziło o odzyskanie porwanego żołnierza izraelskiego oraz zablokowanie przejść bojowników pod murem otaczającym Strefę. W obecnej wojnie chodzi o zniszczenie Hamasu, a może nawet „przekształcenie sytuacji wojennej w pokój na nowych, korzystnych dla Izraela warunkach”.

Cele tej klasycznej wojny, według ujęcia Carla von Clausewitza, w przypadku Izraela wypełni tylko zniszczenie Hamasu i osadzenie w Gazie nowej, bardziej powolnej Izraelowi władzy. Trudno rozważać kogo, bo nie ma w Gazie stronnictw „bardziej umiarkowanych” niż Hamas, są tylko gorsze jego wcielenia. Jak Islamski Dżihad, a nawet pozostałości ISIS, które na krótko się tam zalęgły w 2015 r. Można by oddać władzę nad Gazą Autonomii Palestyńskiej i Mahmudowi Abbasowi, ale to równie beznadziejna opcja: władze Autonomii są tak stare, skorumpowane i skompromitowane w świecie i wśród Palestyńczyków, że przywracanie ich siłą w Gazie może tylko pogorszyć sytuację. Ale coś przecież politycznego trzeba zaplanować i zrobić, aby inwazja lądowa przyniosła korzystne dla Izraela skutki.

Czytaj też: Wstrząsające relacje z Izraela. „Chcemy odzyskać nasze dzieci”

Zniszczyć Hamas i co dalej? Dylematy okupacji

Na początek zniszczenie Hamasu nie wydaje się najgorszym pomysłem na zmianę wojny w pokój na nowych warunkach. Wymaga to jednak inwazji lądowej, a później jakiejś formy okupacji. Lekcje innych interwencji – choćby wspomnianych Afganistanu i Iraku – są z jednej strony zwodnicze, z drugiej pokazują, jak bardzo potrzebna jest konsekwencja działania i strategia. Amerykańscy interwenci w tych państwach stawali przed dylematami: kogo osadzić i wspierać u władzy, jak mocno ingerować w społeczeństwo, jak odróżniać cywilów od bojowników, czy wreszcie najważniejszy dylemat: jak długo prowadzić kosztowną ludzko i finansowo okupację, by utrzymać dla niej poparcie wewnętrzne. Amerykanom w Afganistanie wystarczyło ono na kilka lat, później to już była tylko inercja i gnicie, zakończone katastrofą wycofania w 2021 r.

Poparcie wewnętrzne, a jeszcze bardziej międzynarodowe, jest walutą, której Beniaminowi Netanjahu najbardziej brakuje. Wyczerpywać się będzie jeszcze szybciej, kiedy zaczną się rozliczenia i nadejdzie refleksja o stanie społeczeństwa i państwa. Izraela miotanego podziałem społecznym i politycznym, który przypomina Amerykę podzieloną między Trumpa i Bidena, albo nawet Polskę podzieloną między PiS a opozycją. W takich warunkach jedność rządu zgody narodowej może okazać się krótkotrwała.

Na szczęście dla Izraela ma on zdeterminowane do obrony kraju i jego tożsamości rezerwy ludzkie, gotowe do walki i zmobilizowane. Mocno wzburzone brutalnością ataku i chaosem, jaki spowodował. W przeszłości gwarantowały one jego przetrwanie, tak będzie i teraz.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną