Wielki dramat Strefy Gazy. Izrael opóźnia operację lądową, trwa wyścig z czasem
To już nie jest kryzys, to jest tragedia. Brakuje wody, jedzenia, nieliczne generatory prądu pracują na resztkach paliwa. Ludzie giną nie tylko od bomb, ale i z powodu pogarszających się warunków. Pierwsze 20 ciężarówek, które po dokładnym sprawdzeniu w sobotę dotarły do Gazy, to kropla w morzu potrzeb. Według ONZ potrzeba minimum 160 dziennie, i to tylko z wodą – mówi jeden z europejskich dyplomatów w Jerozolimie. – To trochę tak, jakby do „Titanica” podpłynęła szalupa i zostawiła jakieś paczuszki na burcie. A reszta tonie.
W Rafah przy granicy z Egiptem do tej pory mieszkało ok. 260 tys. osób. Ile jest teraz, trudno powiedzieć, bo trafiła tu część ludzi uciekających z północy po rozkazie izraelskiej armii. Tutaj też znajduje się jedyne przejście na granicy z Egiptem, przez które może być teraz dostarczana pomoc do enklawy. Po bestialskim ataku Hamasu 7 października Izrael zamknął oba przejścia od swojej strony, odciął Strefę Gazy od dostaw paliwa, elektryczności, jedzenia i wody. W nalotach został też zniszczony zakład odsalania wody, co uszczupliło i tak niewielkie jej zapasy. Woda jest ściśle racjonowana, jednej osobie przysługuje maksymalnie litr dziennie.
Pomoc humanitarna za zakładników?
W poniedziałek przez Rafah wpuszczono trzeci konwój, a w niedzielę wjechało tędy 14 ciężarówek ze sprzętem medycznym, lekami i jedzeniem. Tylko te środki obejmuje wynegocjowana przez Joe Bidena z premierem Beniaminem Netanjahu zgoda Izraela na „ciągłą pomoc humanitarną dla Gazy”. Do enklawy nie może dotrzeć paliwo, a bez niego praktycznie niemożliwa jest praca szpitali, wykonywanie jakichkolwiek zabiegów czy utrzymanie inkubatorów.