Świat

Długie ręce Izraela. Wysoki oficjel Strażników Rewolucji zabity w nalocie pod Damaszkiem

Od lewej Reza Musawi i gen. Kasim Sulejmani Od lewej Reza Musawi i gen. Kasim Sulejmani Tasnim News Agency / •
Według irańskich mediów w poniedziałkowym izraelskim nalocie pod Damaszkiem zginął Sajed Reza Musawi, jeden z wysoko postawionych oficerów Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Jego szef i mentor zginął prawie cztery lata temu w podobnych okolicznościach z rąk Amerykanów.

Nie ma wątpliwości, że Izrael wysyła mocny sygnał zarówno Iranowi, jak i prowadzącemu w jego imieniu potyczki na granicy Libanu z Izraelem Hezbollahu. Musawi z ramienia irańskiego reżimu odpowiadał za koordynowanie militarnego sojuszu Syrii i Iranu oraz dostarczanie broni rozmaitym milicjom i bojówkom, zwłaszcza Hezbollahowi, dla którego Damaszek jest głównym kanałem dostaw uzbrojenia. Według irańskiej agencji informacyjnej IRNA Musawi „został zabity podczas ataku reżimu syjonistycznego kilka godzin temu w dzielnicy Zeinabiya na przedmieściach Damaszku”. Agencja nie omieszkała dodać, że „uzurpator i dziki reżim syjonistyczny zapłaci za tę zbrodnię”.

Izrael testuje Iran

Ostatnie zdanie to sedno sprawy. Najważniejsze pytanie brzmi dziś, czy i jak na tę „zbrodnię” odpowie powiązany z Iranem Hezbollah. Do tej pory mimo szumnych zapowiedzi trzymał wymianę ognia na libańskim pograniczu w pewnych ryzach, próbując nie dopuścić do tego, by Izrael zaatakował z pełną mocą (a ten zgromadził tam znaczne siły, zdecydowanie większe niż te użyte do wojny w Strefie Gazy).

Śmierć Musawiego może być testem, na ile Iran rękami Hezbollahu chce (i może) podjąć walkę z Izraelem. Jeśli odpowiedź nie będzie zbyt zdecydowana, Izrael wyciągnie z niej stosowne wnioski. Bo precedens już się zdarzył. Do zabicia Musawiego doszło prawie cztery lata po ataku na dowódcę Brygad Al-Kuds, czyli zagranicznego wydziału irańskich Strażników Rewolucji, gen. Kasima Sulejmaniego, który zginął w ataku amerykańskich dronów na lotnisko w Bagdadzie w 3 stycznia 2020 r. Jego władza i wpływy były przeogromne, nazywano go wiceszachem, gdyż odpowiadał wyłącznie przed głównym duchowym przywódcą Alim Chameneim. To on realizował irańską politykę na Bliskim Wschodzie i to m.in. jemu Baszar Asad zawdzięcza przetrwanie na stanowisku prezydenta.

Czytaj także: Monachium 2.0, czyli zemsta za 7 października? Izrael wyśle za Hamasem zabójców

Najpierw zginął „wiceszach”

Po śmierci Sulejmaniego Iran zagroził krwawą zemstą. Kilka dni później irańskie bojówki odpaliły kilkanaście pocisków w kierunku amerykańskiej bazy al-Asad na północy Iraku. Wprawdzie nie było ofiar śmiertelnych, ale ponad 100 żołnierzy odniosło obrażenia. Kilka tygodni później przed ambasadą USA w Bagdadzie demonstrowało kilkaset tysięcy Irakijczyków domagających się opuszczenia ich kraju przez wojska amerykańskie. Zostali zachęceni do tego przez szyickiego przywódcę w Iraku Muktadę as-Sadra, który wezwał ich do „marszu miliona”. Na fali antyamerykańskich nastrojów sąd w Bagdadzie nałożył na ówczesnego prezydenta USA Donalda Trumpa nakaz aresztowania. Jednak odpowiedź uznano za dość umiarkowaną, co miało zachęcić Izrael do podjęcia próby zabicia ojca irańskiego programu nuklearnego prof. Mohsena Fakhrizadeha. W listopadzie 2020 r. został zaatakowany pod Teheranem w swoim SUV-ie, którym podróżował z obstawą. Izrael pośrednio wziął odpowiedzialność za ten atak, który zinterpretowano jako chęć storpedowania możliwego ocieplenia stosunków między USA a Iranem po wygraniu wyborów przez Joe Bidena.

Teraz sytuacja jest nieco inna. Iran atakuje Izrael pośrednio, czy to za pomocą Hezbollahu w Libanie, czy powiązanych z nim Hutich z Jemenu, którzy wystrzeliwują drony i rakiety w kierunku statków na Morzu Czerwonym. Być może przed nami kluczowy test na to, czy wojna w Gazie rozleje się po regionie. Izrael wydaje się pewien swego, skoro zdecydował się na ten atak. Do tej pory dość regularnie uderzał w cele w Syrii (kilka tygodni temu unieruchomił damasceńskie lotnisko), ale było to wymierzone w infrastrukturę bądź konwoje przewożące głównie broń dla Hezbollahu, mniej w konkretnych ludzi. Wydaje się, że dziś na Bliskim Wschodzie nikomu nie zależy na pełnoskalowej wojnie między państwami regionu. Pogrążone w wewnętrznych kryzysach Syria i Liban są za słabe, Egipt od dawna nie myśli o podbojach, Jordanii przede wszystkim zależy na utrzymaniu pokoju i spokoju w kraju. Izrael już prowadzi wojnę. Pytanie, na ile zdeterminowany jest Iran, któremu jeszcze do niedawna zależało przede wszystkim na zniesieniu zachodnich sankcji. Jednak sytuacja w regionie jest tak napięta, że każda, nawet najmniejsza iskra może podpalić lont.

Czytaj także: Czy konflikt w Gazie się rozleje? Stawka błędu jest duża

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną