Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Izrael atakuje w Rafah, USA się niecierpliwią. Czy spełni się czarny scenariusz?

Rafah, 12 lutego 2024 r. Rafah, 12 lutego 2024 r. Ibraheem Abu Mustafa / Reuters / Forum
Egipt zagroził „strasznymi konsekwencjami”, a prezydent USA Joe Biden oświadczył, że Izrael nie powinien prowadzić operacji w Rafah bez zapewnienia bezpieczeństwa cywilom. Spełnia się najgorszy scenariusz.

Rafah to dziś suma wszystkich strachów na Bliskim Wschodzie. Spodziewana tutaj wielka ofensywa Izraela wywołała szereg reakcji i ostrzeżeń z wielu stron. Jeśli wszystko pójdzie tak, jak się zapowiada, możemy być świadkami efektu domina, które zburzy sojusze i doprowadzi do rozlania się wojny na niewyobrażalną skalę. Ale nie musi się tak stać – napięcie może się okazać typową eskalacją w celu osiągnięcia deeskalacji. Przyjrzyjmy się faktom.

Egipt i jego dwa główne problemy

Zacznijmy od Egiptu. Dla Kairu Rafah to niezwykle wrażliwe miejsce; od 1982 r., czyli wycofania się Izraela z Synaju, granica dzieli to miasto na pół. Przez lata jego egipska część służyła za zaplecze dla strony palestyńskiej – przez tunele szmuglowano wszystko, począwszy od broni, elektroniki, materiałów budowlanych, ale i ludzi. Sprzyjała temu niestabilna sytuacja w samym Egipcie, który praktycznie utracił kontrolę nad Synajem, gdzie jak grzyby po deszczu wyrastały komórki zbrojne powiązane z Państwem Islamskim.

Po palestyńskiej stronie Rafah przed wojną mieszkało ok. 200 tys. ludzi. Ale wskutek stopniowego przesuwania się izraelskich wojsk z północy Strefy Gazy na południe po 7 października trafiło tu już ponad milion osób, wewnętrznych uchodźców. Sytuacja stała się katastrofalna. Ze względu na nieregularne i niewystarczające transporty z pomocą brakuje wszystkiego: leków, jedzenia, nie mówiąc o dachu nad głową.

Sprawę pogarszają kolejne uderzenia izraelskiej armii. Ostatnia noc była szczególnie niespokojna: IDF (siły zbrojne Izraela) zaatakowały kilkadziesiąt celów powiązanych z Hamasem. Według palestyńskich szacunków w nalotach i walkach zginęło ponad stu ludzi, a uwolniono dwóch mężczyzn porwanych 7 października z kibucu Nir Icchak. Operację prowadziły wojsko, policja i służby bezpieczeństwa wewnętrznego. Zakładnicy byli w budynku na drugim piętrze. Cytowany przez agencję AFP mieszkaniec Rafah Abu Suhhaib słyszał „ciężką strzelaninę” i „silne eksplozje”. „Nie widzieliśmy tu żadnych zakładników, ale widzieliśmy lądujący helikopter. Rozległa się strzelanina, jakby to była bardzo wielka bitwa. Świat zamienił się w piekło dla cywilów”.

Spodziewana ofensywa postawiła Kair na nogi. W ostatnich miesiącach Egipt postawił na granicy wysoki na 6 m mur z gęstą plątaniną drutu kolczastego, a w ciągu dwóch tygodni rozmieścił tu dodatkowe 40 czołgów i pojazdów opancerzonych. Egipt rozumie zagrożenie i stara się je powstrzymać za wszelką cenę, nie dopuszczając, by zdesperowani Palestyńczycy przedarli się na ich stronę. Ma świadomość, że może już nigdy nie dostaliby od Izraela zgody na powrót do Gazy.

Oddzielną kwestią są obawy przed infiltracją Hamasu i dużej grupy uzbrojonych bojowników na Synaj. Już na początku wojny Egipt sygnalizował, że nie chce sobie brać na głowę tego kłopotu. Izraelowi radził, by kierował ludność cywilną do siebie, na Negew. A Europie wysłał ostrzeżenie: „Chcecie, żebyśmy przyjęli milion ludzi? To odeślemy ich do Europy. Skoro tak bardzo troszczycie się o prawa człowieka, to sami sobie ich przyjmijcie” – mówił jeden z egipskich polityków, cytowany przez „Financial Times” w październiku 2023, zaledwie kilka dni po wybuchu wojny.

Czytaj też: Najdłuższe 47 minut. Nagrania z 7 października to czyste zło

Izrael stawia na szali 40 lat pokoju

Teraz Egipt stawia sprawę na ostrzu noża i grozi zawieszeniem traktatu pokojowego, jeśli Izrael wyśle tu swoje wojska. Gdyby spełnił te groźby, runąłby porządek bezpieczeństwa w regionie, którego podwaliną było porozumienie zawarte w Camp David pod koniec lat 70. Największy wróg Izraela utorował sobie wówczas drogę do negocjacji z Jordanią i Palestyńczykami w Oslo. Bez tego niemożliwe byłyby zapewne tzw. porozumienia abrahamowe i nawiązanie stosunków dyplomatycznych z kolejnymi krajami arabskimi. Wycofując się z tego teraz, Egipt wrzuciłby granat do zatłoczonego autobusu – odłamki uderzyłyby wiele stron, dzisiejsi sojusznicy jutro staliby się wrogami. 40 lat prób budowania pokoju poszłoby z dymem, a skutki mogłyby się okazać katastrofalne dla całego regionu.

Premier Beniamin Netanjahu prze jednak do ofensywy, obiecując Izraelczykom „całkowite zwycięstwo” nad Hamasem i pokonanie czterech jego batalionów w Rafah, nazywanym ostatnim bastionem terrorystów. W wywiadzie dla ABC News oświadczył, że Izrael „zapewni ludności cywilnej bezpieczne przejście do ucieczki”. Nie jest jasne, gdzie miałoby się udać nawet 1,5 mln ludzi, Netanjahu enigmatycznie wspomniał o oczyszczonych z bojowników obszarach na północ od Rafah. Tyle że zdecydowana część północnej części Strefy Gazy została obrócona w ruiny i nie wiadomo, jak potrzeby ludności cywilnej miałyby zostać zaspokojone.

Bezpieczeństwo cywilów jest główną obawą USA, Unii Europejskiej i organizacji humanitarnych. Władze Ameryki krytykowały plan ofensywy w Rafah już w ubiegłym tygodniu. Rzecznik departamentu stanu Vedant Patel ostrzegł, że bez starannego przygotowania operacja będzie katastrofą, a rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego John Kirby stwierdził, że „nie wspieralibyśmy jej”. W podobnym tonie wypowiedział się szef unijnej dyplomacji Josep Borell, zapowiadając, że sytuacja grozi „nieopisaną katastrofą humanitarną”. Prezydent Joe Biden kilka dni temu przyznał, że reakcja Izraela w Gazie była „przesadna”, natomiast w niedzielę przekazał Netanjahu przez telefon, że Izrael nie powinien kontynuować działań w Rafah bez planu zapewniającego bezpieczeństwo cywilom.

Konstanty Gebert: Strefa Gazy: węzeł sprzecznych oczekiwań

Coraz bardziej zirytowana Ameryka

Nawet Ameryka zaczyna tracić cierpliwość do Netanjahu i wysyła pod jego adresem coraz mocniejsze ostrzeżenia. Według doniesień „Washington Post” Biden i jego ekipa nie traktują izraelskiego premiera jako konstruktywnego partnera, na którego można liczyć. Według ustaleń dziennika doradcy namawiają prezydenta, by publicznie dawał upust frustracji i częściej pozwalał sobie na krytykę Netanjahu. Na razie, przypomina „Washington Post”, Biden stosuje politykę małych kroków. Wydane niedawno memorandum dotyczące bezpieczeństwa narodowego ma zobowiązywać kraje, które otrzymują amerykańską broń, do przestrzegania określonych zasad, m.in. umożliwiać przekazywanie pomocy humanitarnej. Jasnym sygnałem było też nałożenie sankcji na czterech żydowskich osadników z Zachodniego Brzegu.

Nie chodzi o to, by Ameryka zerwała sojusz z Izraelem lub zawiesiła pomoc, lecz o to, żeby Biden dystansował się od premiera, który stosuje strategię spalonej ziemi. USA są ponoć poirytowane serią upokorzeń ze strony Netanjahu, który odrzucił plan zawieszenia broni i uwolnienia zakładników, gdy na Bliskim Wschodzie był z wizytą Antony Blinken. Mimo ostrzeżeń USA Izraelczyk prze do ataku na Rafah i nie daje się przekonać, że cel, jakim miałoby być całkowite zniszczenie Hamasu, jest niewykonalny.

Czytaj też: Hamas vs Izrael i świat. Takiego konfliktu jeszcze nie było

Netanjahu wydaje się głuchy na te sugestie. W niedzielę IDF zatwierdziły plany operacyjne ofensywy w Rafah. Szef sztabu generalnego Herzi Halevi nie chciał przedstawić szczegółów, bo „dyskurs medialny sprawie przeszkadza”. Tymczasem do lęku o bezpieczeństwo cywilów i stabilność regionu doszły jeszcze groźby Hamasu. Należąca do niego telewizja Al-Aksa podała, że ofensywa „wysadziłaby w powietrze” rozmowy dotyczące zawieszenia broni i uwolnienia porwanych, w których uczestniczą USA, Katar i Egipt. Ten ostatni ogłosił, że Hamas musi w ciągu około dwóch tygodni osiągnąć porozumienie z Izraelem, w przeciwnym razie ofensywa w Rafah się rozpocznie.

Można to więc czytać także w drugą stronę: plan ofensywy w Rafah ma wywrzeć presję na Hamas, by spuścił z tonu w rokowaniach i jak najszybciej zdecydował się na porozumienie. Konflikt niewątpliwie wszedł w kolejną fazę. Oby końcową.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną