„Wolność i demokracja są obiektem ataku na świecie i w naszym kraju” – powiedział amerykański prezydent, apelując o uchwalenie przez Kongres pomocy dla Ukrainy zablokowanej przez republikanów pod presją Donalda Trumpa. W całym orędziu Joe Biden określał go tylko jako „swojego poprzednika”, ani razu nie wymieniając z nazwiska.
Demokracja – podkreślił następnie – jest także w defensywie w Ameryce, czego koronnym przykładem był szturm na Kapitol fanów Donald Trumpa, którzy na jego wezwanie mieli 6 stycznia 2021 r. nie dopuścić do zatwierdzenia przez Kongres jego wyborczej porażki. On wznieca w społeczeństwie jedynie „resentyment i chęć zemsty” – oskarżył prezydent.
Czytaj też: Biden się potknął, prawica rzuciła się jak pies na kość
Biden nie zawiódł oczekiwań zwolenników
Wygłoszone w czwartek wieczorem (czasu USA) orędzie prezydenta uważa się za początek kampanii przed listopadowymi wyborami do Białego Domu, czyli starcia ubiegającego się o reelekcję Bidena z „poprzednikiem” Trumpem, który po prawyborach w 16 stanach dwa dni wcześniej (w tzw. superwtorek) praktycznie zapewnił sobie nominację prezydencką z ramienia Partii Republikańskiej. Obecny prezydent jest w niezmiernie trudnej sytuacji, bo sondaże wskazują, że gdyby wybory odbyły się dziś, przegrałby. Tylko 38 proc. Amerykanów wystawia dobrą ocenę jego rządom. I jest to gorsza nota niż ta, którą otrzymywali wszyscy jego poprzednicy w Białym Domu na osiem miesięcy przed wyborami (w ostatnich 30 latach).
Szczególnie negatywnie wyborcy oceniają imigracyjną politykę Bidena, obwiniając go za chaos i oblężenie granicy z Meksykiem przez nielegalnych imigantów. Orędzie, transmitowane bezpośrednio przez najważniejsze stacje telewizyjne, miało być dla Bidena okazją do poprawy swego wizerunku w oczach społeczeństwa.
Komentatorzy, zwłaszcza sympatyzujący z demokratami recenzenci w telewizji CNN i MSNBC, ocenili wystąpienie jako niezwykle udane. Biden nie zawiódł oczekiwań zwolenników, bo wybrał twardą konfrontację z Trumpem, przemawiał z pasją, a przy tym nie odnotował – czego się obawiano – werbalnych potknięć. Energia, jaką demonstrował w orędziu, przeczyła powtarzanym ostatnio coraz częściej opiniom, że 81-letni prezydent z powodu podeszłego wieku traci sprawność umysłu. Biden okraszał przemówienie osobistymi wynurzeniami oraz akcentami humoru i autoironii. Połowa sali Izby Reprezentantów, na której zasiadali kongresmeni i senatorowie demokratyczni, co chwila przerywała je oklaskami na stojąco i skandowaniem: „Jeszcze cztery lata!”.
Kiedy prezydent przejeżdżał ze swej rezydencji przy 1600 Pensylvania Avenue, na trasie towarzyszyły mu tłumy propalestyńskich demonstrantów protestujących przeciw Izraelowi, któremu zarzucają „ludobójstwo” w Gazie. Tocząca się w tej enklawie wojna jest ogromnym politycznym obciążeniem dla Bidena – solidarność z Izraelem kosztuje go utratę poparcia sporej części lewicy w Partii Demokratycznej, także amerykańskich Arabów.
W orędziu Biden wezwał Izrael do ochrony ludności cywilnej w Gazie i zaapelował o kilkutygodniowe zawieszenie broni. „Izrael musi pozwolić na dostarczenie większej pomocy dla ludności Gazy” – mówił. I ponowił apel o rokowania w celu rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego w formule dwóch państw.
Czytaj też: Biden walczy o reelekcję. Dlaczego Demokratów to nie cieszy?
Orędzie Bidena. Czy przekonał niezdecydowanych?
Jednak nie wszyscy komentatorzy związani z obozem Bidena chwalili jego orędzie. Znaczną jego część prezydent poświęcił gospodarce i polityce ekonomicznej, wyliczając swoje sukcesy na tym polu – dobre tempo wzrostu PKB , rekordowo niskie bezrobocie, spadek inflacji i wzrost zaufania konsumentów. Jak zauważył jednak były doradca prezydenta Baracka Obamy David Axelrod, taki jednoznacznie różowy obraz rozmija się z odczuciami tzw. zwykłych Amerykanów, ponieważ wysokie ceny i koszty kredytów wciąż utrudniają im płacenie rachunków.
Podchwyciła to w swojej replice na orędzie młoda republikańska senatorka Katie Britt, przemawiając na tle swojej kuchni – tak jakby sama należała do nękanej kłopotami klasy średniej – i przypomniała, że inflacja „zjadła” realne dochody większości społeczeństwa. „Prezydent po prostu tego łapie. Wiecznym jest zawodowym politykiem” – stwierdziła.
Biden ponownie wezwał do podwyższenia podatków od najbogatszych Amerykanów – o dochodach powyżej 400 tys. dolarów rocznie – i zapowiedział rozszerzanie pakietu benefitów socjalnych dla biednych i emerytów. Oprócz wygłoszenia populistycznych obietnic prezydent podkreślił też, że demokraci w Kongresie – oraz jego rządy – dają kobietom pewność utrzymania prawa do aborcji, mimo zniesienia jego konstytucyjnych gwarancji po decyzji Sądu Najwyższego, który uchylił tzw. precedens Roe vs. Wade. W niezwykłym geście Biden zwrócił się do siedzących na sali sędziów SN ze słowami upomnienia za to orzeczenie.
Przeważa pogląd, że prezydenckie przemówienie, wyjątkowo konfrontacyjne jak na orędzia o stanie państwa, było adresowane przede wszystkim do demokratycznej bazy prezydenta, aby zmobilizować ją przed wyborami. „Nie wiem, czy przekonał niezdecydowanych” – powiedział Axelrod. W orędziu nie znalazły się nowe oferty kompromisu w sprawie imigracji – np. zapowiedź wprowadzenia prezydenckim dekretem radykalnych restrykcji ograniczających napływ nielegalnych imigrantów, czego domagają się republikanie.
Po orędziach o stanie państwa notowania sondażowe prezydentów zwykle idą nieco w górę, chociaż zazwyczaj przejściowo. Najbliższe dni pokażą, czy przemówienie Joe Bidena okaże się na tyle przełomem, by zahamować spadek jego popularności w kraju w ostatnich miesiącach.