Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

„Seksafera” w brytyjskim parlamencie. Kto wpadł w pułapkę na WhatsAppie?

Kolejna seksafera w brytyjskim parlamencie. Kto wpadł w „miodową pułapkę”? Kolejna seksafera w brytyjskim parlamencie. Kto wpadł w „miodową pułapkę”? UK Parliament / X (d. Twitter)
Co najmniej 21 osób, w tym członek rządu Rishiego Sunaka, posłowie torysów i laburzystów, ale i dziennikarze polityczni padli ofiarą szantażu na tle seksualnym. W Wielkiej Brytanii mnożą się plotki i pytania o to, kto stoi za aferą.

O sprawie jako pierwszy poinformował portal „Politico”, powołując się na anonimowe źródła w brytyjskim parlamencie i ekspertyzy naukowców z uniwersytetu w Liverpoolu, którzy ocenili prawdziwość wiadomości otrzymanych przez poszkodowanych. Początkowo na cel wzięto sześć, dziś wiadomo o 21. Spora część sama zgłosiła się do redakcji po opublikowaniu pierwszych doniesień w tej sprawie.

Hello, tu Charlie

Schemat działania oszustów był zawsze ten sam. Każdy poszkodowany najpierw otrzymał wiadomość z nieznanego numeru za pomocą komunikatora WhatsApp – pochodziła od osoby, która identyfikowała się jako „Charlie” albo „Abi”. Pierwsza informacja była niewinna, ale precyzyjnie skalibrowana. Opisywała wydarzenie polityczne albo towarzyskie (najczęściej nieformalną lub półformalną schadzkę w restauracji czy barze) z udziałem ofiary. Prowokatorzy pisali, że poznali się osobiście, na co ofiary z reguły odpowiadały, że im przykro (czasem nawet wstyd), ale niestety tego nie pamiętają. Konwersacja szybko przeradzała się w intymną rozmowę, często z podtekstem seksualnym. Niektórzy natychmiast blokowali numer, z którego pochodziły wiadomości, ale to nie zawsze wystarczało – autorzy prowokacji pisali z drugiego, często jeszcze tego samego dnia.

Wiadomości nierzadko były wysyłane wieczorem albo nocą, w co najmniej czterech przypadkach zawierały niecenzuralne fotografie. W większości przypadków szybko pojawiały się otwarte propozycje seksualne. Wiadomo co najmniej o jednej osobie, która na takie zdjęcie odpowiedziała... własnym.

Z Grindra do Izby Gmin

Najbardziej złożony przypadek, jaki przeanalizowali reporterzy „Politico”, dotyczył pracownika biura Partii Pracy w Westminsterze, którego próbowała poderwać niejaka Charlotte. Rozmowa zaczęła się podobnie, ale prowokatorka opisywała takie szczegóły, że szybko się uwiarygodniła. Wiedziała, dla kogo jej ofiara pracuje, przywoływała rozmowy w czasie partyjnej konwencji w Manchesterze, przekonywała laburzystę, że dzięki niemu zapisała się do związku zawodowego. Polityk, początkowo sceptyczny, zaczął ufać wersji Charlotte. Która natychmiast zmieniła ton, wprowadzając do rozmowy wątki erotyczne. Zaoferowała zdjęcia z szatni w siłowni, ale na tym etapie polityk przestał wierzyć w jej istnienie. Osoba po drugiej stronie nie odbierała telefonu, nie podała nazwy swojego profilu na Instagramie, nie przyszła też na umówione spotkanie w pubie.

Co ciekawe, ani w tym, ani w innych przypadkach nie padły ze strony prowokatorów żadne żądania. Nikt nie chciał okupu, do niczego nie zmuszał – przynajmniej według dostępnych informacji. Jedyną zdobyczą, jaką mogą się pochwalić autorzy skandalu, są numery telefonów innych osób, o które „Charlie” i „Abi” kilkakrotnie pytali. Najgłośniejszy wydaje się przypadek Williama Wragga, członka Izby Gmin z ramienia torysów odpowiedzialnego za dyscyplinę podczas głosowań. Wragg przyznał, że w czasie rozmowy z poznanym w internecie mężczyzną w aplikacji Grindr, popularnej zwłaszcza wśród osób homoseksualnych, przekazał dane kontaktowe innych parlamentarzystów. Jak twierdzi, druga osoba miała już jego nagie zdjęcia, bał się, że będzie szantażowany.

Czytaj też: Europosłanka z Łotwy, agentka Rosji? Nowy skandal w Unii cieszy tylko Kreml

Obce służby na WhatsAppie

Skandal przybrał formę kuli śnieżnej i nabiera rozpędu. Nie wiadomo zarazem, czy rzeczywisty rozmiar afery kiedykolwiek będzie publicznie znany. Jeśli bowiem na liście osób wziętych na cel był ktoś, kto przekazał jakkolwiek wrażliwe dane, najpewniej zajmą się tym brytyjskie służby. O taką reakcję apelują zresztą torysi, sugerując, że sprawcami prowokacji mogą być agenci wpływu reprezentujący obce mocarstwo. W tym tonie wypowiedziało się kilku doświadczonych polityków Partii Konserwatywnej, m.in. szefowa komisji spraw zagranicznych Alicia Kearns oraz Iain Duncan Smith, przewodniczący partii w latach 2001–03.

O potencjalnym zaangażowaniu innego państwa w aferę mówił też w czwartek premier Rishi Sunak, przestrzegając wszystkie publiczne osoby przed bezrefleksyjnym korzystaniem z sieci i komunikatorów społecznościowych. Prosił też o umiar w komentowaniu sprawy, zauważając, że zajmuje się nią policja w Londynie i Leicesterze – a na wyniki śledztwa przyjdzie trochę poczekać.

Brakuje przede wszystkim zgody co do celów takiego ataku. Z jednej strony był nieźle zaplanowany na poziomie doboru ofiar i przygotowania schematu rozmów. Prowokatorzy zbudowali postaci, które przy odrobinie naiwności mogły zostać uznane za realne i wiarygodne. Z czasem zaczęło jednak wiać amatorszczyzną – jak w przypadku Charlotte, która po prostu nie odebrała telefonu od pracownika Partii Pracy.

Jak w rozmowie z „Politico” zauważa John Scott Railton, badacz z Citizen Lab na uniwersytecie w Toronto (w Polsce kojarzony z prac nad Pegasusem), samo użycie socjotechnik i staroświeckich metod flirtu wskazuje, że nie mógł to być atak o wysokim priorytecie. Analizując wiadomości, stwierdził, że nie były wyrafinowane ani podobne do siebie. Poza tym trudno się spodziewać, że wywiad jakiegoś nieprzychylnie nastawionego do Brytyjczyków państwa – Rosji czy Chin – zadowoliłby się numerami posłów, które są prawdopodobnie łatwo dostępne bez potrzeby wysyłania komukolwiek nagich zdjęć.

Czytaj też: Jak rosyjska agentka w USA została łączniczką Kremla

Miodowa prowokacja

W ostatni wtorek życie dopisało kolejny rozdział do tej historii. Do redakcji „Politico” zgłosił się mężczyzna, którego zdjęć użyto do zwabienia ofiar w „miodową pułapkę”, jak po angielsku określa się tego typu prowokacje. Fotografie zostały wykradzione z aplikacji Grindr.

Służby nie mają wątpliwości, że ktokolwiek stoi za serią wiadomości, robił to celowo – ale wielką tajemnicą pozostaje, co chciał w ten sposób osiągnąć. Konsekwencji do tej pory wielkich nie ma. Wragg przestał pełnić funkcję whipa, czyli osoby odpowiedzialnej za dyscyplinę torysów. Zmienił też przynależność partyjną, został posłem niezależnym. Wątpliwe, że skandal na taką miarę chciały wywołać osoby stojące za „seksaferą”. Jeśli innych skutków nie będzie, ciężko całą sprawę nazwać nawet takim mianem – zwłaszcza że ujawnienie szczegółów z życia internetowego, nawet posłów, mało kogo specjalnie dziś interesuje.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną