Świat

„Trzeba rzucić Iran na kolana”. Czy Izrael weźmie odwet? Pokusa jest potężna i groźna

Mural przedstawiający Joe Bidena, który ostrzega Iran przed atakiem Izraela. Tel Awiw Mural przedstawiający Joe Bidena, który ostrzega Iran przed atakiem Izraela. Tel Awiw Leo Correa / Associated Press / East News
Beniamin Netanjahu stoi przed nie lada wyzwaniem: jak odpowiedzieć na atak Iranu, żeby nie doprowadzić do rozlania się konfliktu na region, a może i szerzej. Świat zaleca powściągliwość, ale pokusa może okazać się silniejsza.

Gdyby przeprowadzić ogólnoświatową sondę na temat najgorszej pracy na świecie, posada izraelskiego premiera pewnie by wygrała. Beniamin Netanjahu, znany też jako Bibi, stoi przed potężnym dylematem: jak odpowiedzieć na atak Teheranu, żeby skutecznie go odstraszyć, a jednocześnie nie doprowadzić do rozlania się wojny na cały Bliski Wschód, a w dalszej perspektywie na świat. Praktycznie nie ma miejsca na pomyłki, a odpowiedzialność jest ogromna.

Bibi poszedł spać

Kiedy było jasne, że w stronę Izraela lecą setki dronów i innego rodzaju pocisków, Netanjahu w pierwszej chwili chciał ponoć odpowiedzieć natychmiast, jeszcze tej samej nocy. Według ustaleń „New York Timesa” odwiodły go od tego dwie rzeczy – po pierwsze, mimo starań Iran nie zadał znaczących strat. Jedyną ofiarą jest siedmioletnia beduinka z Negewu, która została poważnie ranna (w jej dom uderzył szrapnel z pocisku). Lekko ucierpiała jedna z baz wojskowych na południu kraju.

Po drugie, błyskawiczny odwet miał Bibiemu wyperswadować jeszcze nocą Joe Biden, który zapewnił, że Ameryka pomoże Izraelowi w obronie, ale nie da się wciągnąć w wojnę z Iranem. Netanjahu musiał szybko przekalkulować następny ruch – zamiast pochopnie rzucać się na Teheran, poprosił Radę Bezpieczeństwa o pilne spotkanie. Udało się też wywołać szereg reakcji Zachodu potępiających Iran za atak (USA, Wielka Brytania, Francja i Jordania ramię w ramię pomagały Izraelowi strącać pociski w locie).

Jednak to, że Netanjahu poszedł spać zamiast na wojnę z Iranem, nie oznacza, że sprawa nie ma dalszego ciągu. W izraelskich mediach trwa gorączkowe poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o to, jak odpowiedzieć na atak. Zebrał się gabinet wojenny, a rzecznik Izraelskich Sił Obrony (IDF) podkreślił, że reagować trzeba czynem, nie słowami. – Ostatniej nocy spałem jak dziecko, wiedząc, że jesteśmy bezpieczni. Ale jeśli nie odpowiemy, nie mamy prawa istnieć. Niezależnie od tego, ile mamy systemów obronnych – mówi jeden z rezerwistów IDF.

Nie jest to oficjalne stanowisko rządu, ale oddaje część nastrojów. – Efektywniej byłoby wciąż eliminować naszych wrogów w Libanie czy Syrii – uważa jeden z mieszkańców kibucu na południu kraju, gdzie nocą zestrzeliwano irańskie pociski.

Czytaj też: Jak Jemen znalazł się w centrum świata. Wszyscy myślą, że jedyny sposób to go bombardować

Izrael: jastrzębie kontra gołębie

W Izraelu dominują dwie narracje: jastrzębia i gołębia. Zwolennicy tej pierwszej, głównie radykałowie z rządu Netanjahu, wzywają do ostrej odpowiedzi. Minister kultury i sportu już po odpaleniu dronów stwierdził, że należy „uderzyć w głowę węża”. W niedzielę uznał, że słaba reakcja tylko zachęci Iran do agresji: „Nie powiodło się przeciwko Hamasowi i mieliśmy 7 października, nie powiodło się przeciwko Hezbollahowi, który nieustannie nas atakuje i doprowadził do ewakuacji mieszkańców północy, i nie uda się przeciwko Iranowi, który nie zawahał się zaatakować nas bezpośrednio”, przekonywał. „Żeby wywołać efekt odstraszenia na Bliskim Wschodzie, właściciel musi zaszaleć”, stwierdził z kolei minister bezpieczeństwa narodowego Itamar Ben-Gvir. „Imponująca obrona, teraz musi nastąpić miażdżący atak”, napisał w serwisie X (daw. Twitter).

Minister finansów Becalel Smotricz z partii Religijny Syjonizm ostrzegł zaś, że „wahanie narazi nas i nasze dzieci na natychmiastowe egzystencjalne niebezpieczeństwo”. W skrócie: jeśli nie odpowiemy stanowczo, ryzykujemy wymazanie z mapy świata. W podobnym tonie mówi jego partyjna koleżanka Orit Strok, minister ds. misji narodowych: „Izrael nie może ustanawiać nowego status quo, zgodnie z którym można go atakować i nie otrzymać ciosu. Na tak morderczy atak nie można odpowiedzieć wyłącznie dyplomatycznie. Naszym prawem i obowiązkiem jest zareagować z pełną mocą”.

„Jak rzucić Iran na kolana”

Do chóru jastrzębi dołączyła część mediów, w tym „Jerusalem Post”, który opublikował analizę pod wymownym tytułem „Jak izraelskie siły powietrzne mogą rzucić Iran na kolana”. Jeden z rozpatrywanych scenariuszy: Izrael mógłby potraktować irańskie uderzenie jako pretekst do ataku na instalacje nuklearne w Fordow i Natanz. Ale wirówki mogą się znajdować nawet 80 m pod ziemią, co oznacza, że zwykłe bomby nie wystarczą, należałoby użyć amerykańskich 15 tonowych bomb-niszczycieli podziemnych bunkrów... Jak przytomnie zauważa gazeta, nawet za czasów Trumpa Ameryka nie zgadzała się na ich użycie. Za rządów Bidena nie ma na to szans tym bardziej.

„Jerusalem Post” wylicza dodatkowe opcje: odcięcie Teheranu od prądu lub uderzenie w inne obiekty, np. reaktor w Araku, zakłady konwersji uranu nieopodal Isfahanu czy reaktory badawcze w Bonab, Ramsar i Teheranie. Wachlarz możliwości jest szeroki.

Ppłk rezerwy Peter Lerner, jeden z rzeczników IDF, podczas niedzielnego briefingu zorganizowanego przez think tank Elnet dla zagranicznych mediów mówił, że branych jest pod uwagę kilka scenariuszy, ale sytuacja nieco przypomina starcie z Hamasem w Gazie: – Czy jeśli nie podejmiemy żadnych kroków, to nie skończymy z masakrującymi nas Irańczykami w naszych sypialniach? Musimy sobie odpowiedzieć na to pytanie. Mamy wiele opcji, ale musimy być bardzo ostrożni i uwzględniać nasze cele strategiczne. Nie zazdroszczę rządowi, który musi podjąć te decyzje.

Przypomnijmy: Iran publicznie uznał, że jego atak zamyka sprawę. Ale jeśli Izrael zdecyduje się na odwet, „reakcja będzie większa niż ta z nocy”, przyznał szef sztabu gen. Mohammed Bagheri. Z kolei dowódca Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej Husajn Salami ostrzegł, że każdy atak na jego „interesy, aktywa, urzędników czy obywateli” spotka się z odpowiedzią z terytorium Iranu.

Wygląda więc na to, że Teheran uwierzył w swoją moc. Atak – choć pociski nie dosięgły żadnych ważnych celów – został tu uznany za sukces. Iran może głośno twierdzić, że nie boi się atakować Izraela bezpośrednio, co było mu potrzebne po zabójstwie jednego z dowódców Strażników Rewolucji w Damaszku 1 kwietnia i pospiesznym odstąpieniu od potyczek z Pakistanem po ataku na Jaish al-Adl (Armia Sprawiedliwości). Ajatollahowie musieli pokazać siłę – i pokazali.

W tej chwili piłka jest po stronie Netanjahu, który jako szef rządu podejmuje kluczowe decyzje.

Strategiczny sojusz przeciw Iranowi

Szefowa Partii Pracy Merav Michaeli (z gołębi) podpowiada, by wykorzystać atak Iranu do zawarcia porozumienia z Hamasem w sprawie uwolnienia zakładników. „Nie pozwólcie im ukrywać się za wojowniczymi słowami i wciągnąć nas w straszliwą i niekończącą się wojnę regionalną. Taka wojna służy Netanjahu, nie Izraelowi. Trzeba wykorzystać impet do regionalnego porozumienia, które zakończy wojnę i sprowadzi zakładników do domu” – napisała na platformie X. Lider partii Nowa Nadzieja Gideon Saar, jeden z największych przeciwników Bibiego w Likudzie, stwierdził z kolei: „Imponująca obrona powietrzna dała Izraelowi pole manewru i elastyczność. Podobnie jest z irańską porażką. Trzeba przyjąć postawę strategicznej cierpliwości. Izrael nie musi spieszyć się z odpowiedzią i zakłócać ustalonych dla siebie priorytetów. Teraz należy skupić się na zwycięstwie w Gazie: obaleniu Hamasu i uwolnieniu zakładników. To jest właściwa droga i mądra decyzja”.

Słychać głosy rozsądku. Zdaniem członka gabinetu wojennego Benny’ego Ganca Iran pokazał, że jest zagrożeniem globalnym, wyzwaniem regionalnym i wyzwaniem dla bezpieczeństwa Izraela, więc należy przede wszystkim wzmacniać tę współpracę, która zadziałała nocą w obronie: „W obliczu zagrożenia ze strony Iranu możemy zbudować regionalną koalicję i wyegzekwować cenę od Iranu w taki sposób i w takim czasie, który nam odpowiada. A co najważniejsze, jeśli nasi wrogowie zechcą nas skrzywdzić, zjednoczymy się i staniemy silniejsi”. To wskazuje, że Ganc nie jest zwolennikiem szybkich rozwiązań.

Wagę współpracy podkreśla też minister Joaw Galant. Jak twierdzi, to okazja do „ustanowienia strategicznego sojuszu przeciwko poważnemu zagrożeniu ze strony Iranu, który grozi umieszczeniem materiałów nuklearnych w głowicach swoich rakiet”. USA, Izrael i ich sojusznicy ramię w ramię bronią się przed tym niebezpieczeństwem, mówi Galant. Izrael może spróbować przekonać świat, że Iran nie jest wyłącznie jego problemem.

Czytaj też: Atak odwetowy Ameryki na irańskie cele w Syrii i Iraku. To dopiero początek

Wojna z Iranem: tego chcemy?

Gideon Levy, jeden z czołowych publicystów lewicowego dziennika „Haaretz”, zwraca uwagę, że Izrael nigdy nie zapłacił za celowane zabójstwa, których dokonał. Artykuł ukazał się w przeddzień ataku Iranu. Zdaniem autora głupotą byłoby sądzić, że naciągnięta przez Izrael lina nigdy nie pęknie: „Po kilku dniach zwyczajowego zachwytu nad niesamowitymi zdolnościami precyzyjnego zabijania zademonstrowanymi w stolicy Syrii – jakie to mamy genialne siły wywiadowcze, jak dokładną broń – zbliża się czas zapłaty, a koszt tym razem może się okazać nieznośnie wysoki. W każdym razie przekroczy wartość zabójstwa, które mogło być uzasadnione, ale podobnie jak inne ukierunkowane zabójstwa Izraela było niepotrzebne, bezcelowe i tym razem prawdopodobnie okaże się też niebezpieczne”.

Autor cytuje też opinię wojskowego Amosa Harela, który sądzi, że zabójstwa irańskiego generała w Damaszku, trzech synów i wnuków lidera Hamasu Ismaila Hanije w Gazie Izrael przeprowadził bez rozważenia konsekwencji. Natychmiastowa odpowiedź na atak Iranu oznacza przystąpienie do wojny, twierdzi Gideon Levy. I pyta: „Czy tego właśnie chcieli geniusze, ludzie, którzy wydali rozkazy, ludzie, którzy przeprowadzili zamach w Damaszku? Czy tego chcemy my, Izraelczycy? Czy naprawdę tego nam teraz potrzeba: wojny z Iranem?”.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną