Świat

Wzywają do ofensywy na pełną skalę. Czy Biden powstrzyma Izrael przed wojną z Iranem?

Biały Dom ujawnił, ustami anonimowych „wyższych przedstawicieli administracji”, że w sobotniej rozmowie telefonicznej prezydent Biden powiedział premierowi Netanjahu, że USA nie popierają ewentualnej izraelskiej kontrofensywy przeciw Iranowi i jeśli do niej dojdzie, nie będą w niej uczestniczyć. Biały Dom ujawnił, ustami anonimowych „wyższych przedstawicieli administracji”, że w sobotniej rozmowie telefonicznej prezydent Biden powiedział premierowi Netanjahu, że USA nie popierają ewentualnej izraelskiej kontrofensywy przeciw Iranowi i jeśli do niej dojdzie, nie będą w niej uczestniczyć. Lisa Ferdinando / US Secretary of Defense / Flickr CC by 2.0
Republikanie pobrzękują szabelką, bo będąc w opozycji, nie ponoszą odpowiedzialności za politykę Ameryki na Bliskim Wschodzie. Gdyby ktoś z GOP urzędował dziś w Białym Domu, prawdopodobnie, tak jak Biden, powstrzymywałby Izrael przed nieprzemyślaną, ryzykowną akcją przeciw Iranowi.

Ponad 300 irańskich dronów i rakiet wysłanych w sobotę przeciw Izraelowi nie wyrządziło większych szkód. W USA przyjęto to z ulgą, gdyż przewidywano, że w razie poważnych zniszczeń i/lub ofiar Izraelczycy odpowiedzieliby potężnym uderzeniem. Eksperci wojskowi podziwiają skuteczność izraelskiej obrony powietrznej – 99 proc. pocisków zostało przechwyconych i zestrzelonych – chociaż zwracają uwagę, że część unieszkodliwiły obecne w regionie siły amerykańskie.

Natomiast administracja Joe Bidena, gratulując Izraelowi „zwycięstwa”, powstrzymuje go przed odwetem i podkreśla, że zależy jej na deeskalacji konfliktu.

Wzywają do ofensywy na pełną skalę

Rząd izraelski ostrzega jednak, że odwet jest możliwy i dojdzie do niego, kiedy uzna to za stosowne. O dalszych krokach zdecyduje jego gabinet wojenny. Ultranacjonalistyczni członkowie rządu: minister ds. bezpieczeństwa Ben Gewir i minister finansów Becalel Smotricz, wzywają do ofensywy na pełną skalę. W wywiadzie dla telewizji CNN były premier Naftali Bennett powiedział, że „Iran musi zapłacić wyższą cenę” za agresję, oraz że wojny „nie wygrywa się samą obroną”. Dodał nawet, że trzeba „zmienić reżim w Iranie”.

Tymczasem Biały Dom ujawnił, ustami anonimowych „wyższych przedstawicieli administracji”, że w sobotniej rozmowie telefonicznej Biden powiedział premierowi Beniaminowi Netanjahu, że USA nie popierają ewentualnej kontrofensywy przeciw Iranowi i jeśli do niej dojdzie, nie będą w niej uczestniczyć. W publicznych oświadczeniach Biden mówi, że amerykańskie poparcie dla Izraela jest „żelazne, niewzruszone”, i przypomina, że siły amerykańskie w regionie pomagały w jego obronie w czasie irańskiego ataku. Daje jednak do zrozumienia, że Ameryka nie chce być wciągnięta do wojny.

Reakcja prezydenta i jego ekipy na sobotni atak stała się obiektem napastliwej krytyki ze strony polityków Partii Republikańskiej (GOP). Senator Marco Rubio z Florydy potępił kontrolowany przeciek na temat ostrzeżenia Netanjahu przez Bidena jako przykład „ugłaskiwania (appeasement) pacyfistycznej lewicy Partii Demokratycznej”. Senator John Kennedy z Luizjany powiedział, że Biden znajduje się „pod wpływem hamasowskiego skrzydła” w swojej partii. Lindsey Graham, jeden z najbardziej „jastrzębich” senatorów GOP, nazwał „głupotą” określanie mianem „sukcesu” samą, jakkolwiek skuteczną, obronę Izraela przed gradem pocisków. Z kolei były doradca Donalda Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton stwierdził: „Jeżeli Joe Biden, jak podają niektóre prasowe doniesienia, wzywa Izraelczyków, żeby zrezygnowali z jakiegokolwiek odwetu, przynosi wstyd Ameryce”.

Czytaj też: Jak Jemen znalazł się w centrum świata. Wszyscy myślą, że jedyny sposób to go bombardować

Republikanie pobrzękują szabelką

Republikanie od dawna krytykują Bidena za politykę wobec Iranu, przede wszystkim sugestie, że za jego rządów USA chętnie powróciłyby do układu nuklearnego z Republiką Islamską zerwanego przez Trumpa, popartego częściowym zawieszeniem sankcji. Krytycy przypominają, że reżim ajatollahów wzmocnił się w ten sposób finansowo, ale pomijają, że zerwanie układu – który przewidywał przyhamowanie realizacji irańskiego programu atomowego – przyspieszyło prace nad nim i w praktyce rozwiało szanse na dyplomatyczne rozwiązanie konfliktu na tym tle.

Bolton i inni najwięksi zwolennicy używania przez USA siły w polityce międzynarodowej, jak senator Graham, wzywają teraz Izrael do zaatakowania i zniszczenia irańskich instalacji atomowych i sugerują, że Waszyngton powinien się na to zgodzić, a nawet, jeśli trzeba, pomóc w takiej akcji. Jako precedens przypomina się tu niekiedy atak izraelskiego lotnictwa na reaktor Osirak w Iraku w 1981 r., ale eksperci militarni zwracają uwagę, że irańskie reaktory i inne urządzenia do produkcji broni atomowej są bez porównania bardziej rozbudowane, częściowo ukryte pod ziemią i trudniejsze do trafienia. Szanse na ich całkowite zniszczenie są minimalne.

Ewentualne uzbrojenie się Iranu w broń nuklearną jest egzystencjalnym zagrożeniem dla Izraela, ale w USA przeważa opinia, że zniszczenie pracujących nad jej produkcją zakładów wymagałoby prawdopodobnie szerzej zakrojonej, może nawet lądowej ofensywy. Bez amerykańskiego wsparcia w takiej akcji Izrael naraziłby się na odwet tym razem przy pomocy tysięcy rakiet, którymi dysponują wasale – sojusznicy Iranu na Bliskim Wschodzie, przede wszystkim stacjonujący w sąsiednim Libanie Hezbollah.

Izrael ma broń atomową, ale kiedy zdecydowałby się na jej użycie? Wojna na dużą skalę, szerząca się na cały region, wywołałaby astronomiczny skok światowych cen ropy naftowej i inne skutki, związane m.in. z zakłóceniami transportu morskiego, prowadzące do globalnego kryzysu ekonomicznego. Ewentualny udział USA w inwazji groziłby też ofiarami wśród żołnierzy. Na oba scenariusze rządzący w Ameryce nie mogą sobie pozwolić. Wojna na dużą skalę stanowiłaby poza tym wygodną okazję dla Rosji, by eskalować wojnę w Ukrainie.

Republikanie pobrzękują szabelką, bo będąc w opozycji, nie ponoszą odpowiedzialności za politykę Ameryki na Bliskim Wschodzie. Gdyby ktoś z GOP urzędował dziś w Białym Domu, prawdopodobnie, tak jak Biden, powstrzymywałby Izrael przed nieprzemyślaną, ryzykowną akcją przeciw Iranowi. Donald Trump, jak można było przewidzieć, powiedział, że gdyby był teraz prezydentem, do ataku na Izrael by nie doszło. Podobnie jak z jego przechwałkami, że nie doszłoby do inwazji Ukrainy, nie wyjaśnił, w jaki sposób by to osiągnął. Można jednak być pewnym, że jeśli w przyszłym roku znowu obejmie rządy, nie poprze ataku Izraela na Iran i nie pozwoli wciągnąć w to Ameryki. Kiedy był prezydentem, unikał militarnego zaangażowania wojsk USA na świecie.

Czytaj też: Izrael w trybie półwojennym. Jego zemsta ma być długa i krwawa. „Jeśli teraz skończymy, to przegramy”

Co teraz zrobi Izrael?

Czy i kiedy Tel Awiw zdecyduje się na zapowiadany odwet – pokaże czas. Wiąże się to prawdopodobnie z dalszym przebiegiem wojny z Hamasem w Gazie. W USA słychać głosy niepokoju, że Netanjahu, którego tylko wojna utrzymuje u władzy, może ją przedłużać, żeby nie utracić urzędu, bo grozi mu więzienie za korupcję.

Co do konfliktu Izraela z Iranem przeważa jednak opinia, że jego rząd zdecyduje się raczej na ograniczone akcje osłabiające islamski reżim, jak kolejne zamachy na dowódców jego armii (takie jak ten w Damaszku 1 kwietnia), uderzenie z powietrza na fabryki produkujące drony lub rakiety albo cyberatak na irańską infrastrukturę. Wyrażane są wszakże obawy, że może to się wymknąć spod kontroli i niechcący przekształcić w wojnę na całego.

Administracja Bidena deklaruje, że stawia na dyplomatyczne rozwiązanie konfliktu. W niedzielę prezydent konferował z przywódcami klubu G7, czyli głównych mocarstw Zachodu. Biały Dom sugeruje, że planuje się nowe sankcje mające skłonić Teheran do dobrego zachowania. Jak zauważają jednak komentatorzy, np. David Sanger, wysiłki w tym kierunku byłyby owocne, gdyby do grupy G7 dołączyły Rosja i Chiny, które nie mają ochoty Ameryce pomagać.

W niedzielę zebrała się w sprawie kryzysu Rada Bezpieczeństwa ONZ. Sekretarz generalny organizacji António Guterres wezwał Izrael do powściągliwości – i na tym się skończyło. Dyplomatyczne zabiegi USA skupiać się będą teraz na próbach umacniania frontu przeciwko Teheranowi i jego wasalom – z udziałem sunnickich państw arabskich, z Arabią Saudyjską na czele.

Sobotni atak wzmocnił argument Bidena i Demokratów, że Kongres powinien wreszcie uchwalić nadzwyczajną pomoc dla Izraela. Zapisano ją w przegłosowanej już w Senacie ustawie przewidującej także fundusze dla Ukrainy i Tajwanu, ale zablokowanej w Izbie Reprezentantów przez jej przewodniczącego Mike’a Johnsona pod naciskiem Trumpa. Republikańscy legislatorzy podkreślali w niedzielę, że popierają oczywiście pomoc dla Jerozolimy, ale niektórzy podkreślali, że trzeba ją uchwalić osobno, bo wsparcie dla Kijowa może poczekać. Nie wróży to szybkiego załatwienia tej sprawy.

Polityka zagraniczna jest dziś w Waszyngtonie przedmiotem partyjnych przetargów. Republikanie kreują się przy tym na jedynych prawdziwych obrońców-protektorów Izraela, oskarżając Demokratów i Bidena o dwuznaczną postawę wobec największego sojusznika USA na Bliskim Wschodzie. Zarzuty, że prezydent niesłusznie powstrzymuje Izrael w konflikcie z Iranem, są bezzasadne, ale opozycji chodzi także o wojnę w Gazie.

W tej kwestii Demokraci nie są monolitem – na lewym skrzydle partii rośnie sprzeciw wobec bezwarunkowości dalszej pomocy wojskowej dla Izraela. Uzależnienia tego wsparcia – 3,8 mld dol. rocznie – od jego polityki wobec Palestyńczyków żądała do niedawna tylko garstka radykalnych propalestyńskich „progresywistów” skupionych wokół tzw. Squadu w Izbie Reprezentantów. Ale wstrzymania pomocy do czasu szerszego otwarcia przez Izrael dróg pomocy humanitarnej w Gazie i zawieszenia broni, by zmniejszyć liczbę cywilnych ofiar wojny, domagają się dziś czołowi demokratyczni politycy, jak była przewodnicząca Izby, kongresmenka Nancy Pelosi. A w najnowszym edytorialu za zawieszeniem pomocy dla Izraela opowiedział się nawet „New York Times”, tradycyjna tuba demokratycznego mainstreamu.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną