Może też liczyć na inflację. Projekt zrównoważonego budżetu, którym tak się chwalił premier Mateusz Morawiecki, pójdzie do kosza. Nie zapisano w nim np. 16 mld zł, które trzeba wydać na wypłatę 13. oraz 14. (dla najuboższych) emerytury. Ale to niejedyna zmiana, z powodu której projekt w przedwyborczym kształcie nie może zostać uchwalony, a dziura jest o wiele większa. O ile pierwszą falę obietnic, czyli 500 zł na drugie i kolejne dzieci oraz ubiegłoroczną „trzynastkę” dla emerytów, można było sfinansować z rosnących wpływów do budżetu i uszczelnienia VAT, o tyle na drugą pieniędzy brakuje.
Gospodarka wyraźnie zwalnia, szczyt koniunktury mamy za sobą. Z uszczelniania już w tym roku dużych efektów nie ma, tempo wzrostu maleje, więc wpływy z podatków już tak szybko rosnąć nie będą. PiS jeszcze przed wyborami zastanawiał się nad kolejnymi podatkami oraz dokręceniem śruby przedsiębiorcom. Nic więc dziwnego, że biznes patrzy w przyszłość z o wiele większym niepokojem niż jeszcze przed rokiem.
Czytaj też: „Polska rośnie w siłę”. Mrzonki PiS o cudzie gospodarczym
Jak rząd wyciśnie z biednych i bogatych
Małym firmom, z dochodem do 6 tys. zł miesięcznie, obiecano niższy ZUS – średnio o ok. 500 zł. Ale 1,5–2 mld zł, które to będzie kosztować, też nie ma w projekcie budżetu. Być może wydatek sfinansują przedsiębiorcy, których dochody są nieco wyższe, bo z zapowiedzi polityków PiS wynikało, że składki na ZUS mają być liczone od dochodu.