Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Polska ma ludzi na sumieniu. A ja? Co z moim sumieniem?

Funkcjonariusze Straży Granicznej w okolicy Usnarza Górnego Funkcjonariusze Straży Granicznej w okolicy Usnarza Górnego Michał Kość / Forum
Taktyka stanu wyjątkowego i bezwzględnych pushbacków nie przyniosła spodziewanych rezultatów. Łukaszenka nadal prowadzi swój sabotaż, a nawet go nasila. Polska ma ludzi na sumieniu. A ja? Co z moim sumieniem?

Martwe ciała czworga uchodźców znaleziono przy granicy polsko-białoruskiej dopiero w ostatnią niedzielę, ale sprawa Usnarza Górnego wybuchła przecież w sierpniu – prawie miesiąc temu. Od tamtej pory wszyscy zdążyliśmy się już wobec niej publicznie określić – w mediach społecznościowych, elektronicznych lub papierowych, albo chociaż na forum rodziny i przyjaciół.

Zgodnie z zasadą polaryzacji w sprawie uformowały się dwie frakcje: humanitaryści i państwowcy.

Humanitaryści

Pierwsi podkreślają, że nikt nie jest nielegalny, chcą witać przybyszów chlebem i solą, nieść pomoc oraz wspierać w przechodzeniu przez procedury. To oni próbowali przerzucać do obozowiska w Usnarzu torby z lekami, wodą i jedzeniem; to oni przemierzają właśnie w tej chwili podlaskie puszcze, wypatrując zagubionych i wycieńczonych ludzi z odległych stref klimatycznych i językowych; utrzymują kontakt telefoniczny z osobami z Usnarza; edukują mieszkańców terenów przygranicznych, co wolno i należy zrobić, kiedy spotka się uchodźcę; palą znicze przed siedzibą Straży Granicznej w Warszawie, organizują zbiórki i protesty. Generalnie: upominają się o rządy prawa; bronią praw człowieka i konwencji genewskiej. Bronią tego, co kiedyś uchodziło za wartości europejskie.

Dzięki dobrej organizacji i wykorzystaniu mediów społecznościowych są widoczni i słyszalni, ale nie jest ich wielu. O dziwo w duchu humanitaryzmu wypowiedział się o sprawie Usnarza także polski episkopat, ale nie przymnożyło to humanitarystom zwolenników. Okazuje się, że legendarny polityczny wpływ Kościoła katolickiego na wiernych, jeden z fetyszy polskiej polityki po roku 1989, jest faktem tylko o tyle, o ile pozostaje w zgodzie z najgłębszymi, trzewnymi skłonnościami „narodu”.

Siedlecka: Moralnie ta śmierć obciąża władzę

Państwowcy

Po drugiej stronie stoi państwo PiS z całym swoim aparatem, podejrzanymi paramilitarnymi strukturami w rodzaju Wojsk Obrony Terytorialnej, byłymi mediami publicznymi i rzeszą cywilnych zwolenników uszczelniania granic. Państwowców jest dużo, o wiele więcej niż humanitarystów – to oni w Polsce przeważają. Nawet liberalna opozycja w znacznej mierze podziela ich stanowisko.

Z tej strony słychać głównie o wojnie hybrydowej, jaką Rosja rękami Białorusi jakoby prowadzi przeciwko Polsce. Uchodźcy błąkający się po Podlasiu i Lubelszczyźnie traktowani są jak żołnierze wrogiej armii, a co najmniej jak wynajęci za pieniądze aktorzy. Konsekwentnie odmawia się im wody, jedzenia, dachu nad głową (od kilku dni na północnym wschodzie Polski jest mokro i zimno, w nocy zdarzają się już przymrozki), a nawet pomocy lekarskiej w przypadkach zasłabnięcia bądź cukrzycy. Ignorowane są głośne i wyraźne, wielokrotne prośby o ochronę międzynarodową. Nie uruchamia się przewidzianych przez prawo procedur.

Premier i ministrowie przebierają się w militarne ciuchy, które można kupić w każdym sklepie, i fotografują się nad mapami rozłożonymi na maskach samochodów, jakby obmyślali co najmniej nowy manewr znad Wieprza, jeśli nie drugą wiktorię wiedeńską. Bezimienni żołnierze z karabinami gotowymi do strzału, policjanci i pogranicznicy stoją dzień i noc nad głowami mężczyzn, kobiet i dzieci, twierdząc, że bronią ojczyzny.

Stosuje się wielokrotne pushbacki, przepychając przerażonych, zziębniętych i głodnych ludzi z Polski do Białorusi i z Białorusi do Polski. Wywozi się ich w nocy na bagna i tam porzuca. Być może Polska gra z Białorusią w siatkówkę również martwymi ciałami, ale odkąd tereny przygraniczne objęto stanem wyjątkowym i wypchnięto stamtąd dziennikarzy, nic już nie jest pewne, bo niczego nie da się zweryfikować. Wiadomo tylko, że reżyserami tego spektaklu są Łukaszenka i Kaczyński, a czy można im wierzyć, to pytanie raczej retoryczne.

Niemniej (pierwsze?) cztery trupy są zimnym, sztywnym faktem i pozostaną nim niezależnie od tego, jak bardzo premier i jego ministrowie będą starali się przedstawić go jako następstwo lądowania UFO.

No dobrze, ale co ze mną? Gdzie ja w tym wszystkim stoję?

Czytaj też: Odbijanki, odpychanki. System wypychania emigrantów

Gdzie jestem

Jestem po stronie humanitarystów, choć jednocześnie na tyle dobrze orientuję się w sprawach rosyjsko-białoruskich, żeby nie ignorować udziału Łukaszenki.

Wiem, że reżim białoruski z premedytacją wcielił się w rolę przemytnika ludzi – sprzedaje loty z Iraku czy Afganistanu do Mińska, na miejscu rozdaje wizy i wypycha swoje ofiary przez zieloną granicę na terytorium Polski, nie pozwalając im wrócić.

Znana mi jest zarówno doktryna Gierasimowa, jak i zagrożenia ze strony Rosji wobec państw bałtyckich, z planowanym manewrem przez przesmyk suwalski i atakiem atomowym na Warszawę włącznie.

Zgadzam się jednak z Jackiem Cichockim, byłym dyrektorem Ośrodka Studiów Wschodnich, że Polska – niestety – gra w tej sprawie w grę Łukaszenki na jego zasadach.

Nie ma na razie podstaw, aby wydarzenia na granicy z Białorusią nazywać „wojną”. Powtórzę jeszcze raz: Polska nie znajduje się w stanie wojny.

To prawda, że jest obiektem białoruskiej operacji o charakterze sabotażowym, ale ostrze tych działań wymierzone jest przede wszystkim w Unię Europejską. Posługując się metodą przetestowaną już przez Erdoğana, Łukaszenka chce wymóc na Unii zniesienie sankcji, jakimi ta obłożyła jego krwawy reżim.

Życie ludzkie nie ma dla niego innej wartości niż wartość wymienna. Informuje nas o tym – poglądowo – codziennie, odkąd w zeszłym roku zdecydował się sfałszować wyniki wyborów prezydenckich i nie oddać władzy. Torturuje, gwałci i morduje niewinnych ludzi, obywatelki i obywateli swojego kraju. Porywa samoloty. Jest zdolny do każdej zbrodni. Ma za nic sprawiedliwość i prawa człowieka. Nie udaje demokraty. I bardzo chce udowodnić sobie i światu, że Zachód jest taki sam, tylko udaje świętoszka.

Zresztą nawet gdyby sprawa zmierzała w stronę uruchomienia rosyjskich scenariuszy wojennych przeciwko Europie Wschodniej, ludzie wykorzystywani przez Łukaszenkę w tej operacji nie przestaliby być ludźmi. To nie są najemnicy. Uciekali przed prześladowaniem albo szukali lepszego życia (żadne z tych dążeń nie jest przestępstwem – Polacy wielokrotnie robili to samo), tymczasem znaleźli się w śmiertelnej pułapce, z której nie ma dla nich wyjścia. Chyba że… przez komin?

Sierakowski: Wojna polsko-uchodźcza. Wymarzony konflikt PiS

Złe skojarzenia

Skojarzenia z najgorszymi czasami z historii Polski narzucają się same. Nie chcę ich nadużywać – zdaję sobie sprawę z różnic i proporcji, nie chcę instrumentalizować ofiar wojny i Zagłady. Niemniej kiedy próbuję sobie wyobrazić, jak odczuwają swoje położenie ludzie błądzący w tej właśnie chwili po polsko-białoruskich kniejach i uroczyskach, trudno mi nie pomyśleć o wojnie i Zagładzie.

Ludzie ci zostali uwięzieni przez Polskę i Białoruś w pasie przygranicznym i są tam przetrzymywani w zagrażających życiu warunkach. Odarci z podmiotowości i ludzkich praw. Odczłowieczeni pospołu przez jeszcze-niestety-nieemerytowanego zbawcę ojczyzny z Warszawy i ciepłego człowieka z Mińska. Wpisani w logikę urojonej wojny i być może również w kampanię wyborczą przed nieogłoszonymi jeszcze, przyspieszonymi wyborami do Sejmu i Senatu. Umierają bez ratunku, jakby byli na ziemi sami.

Czytaj też: Dzieje drutu kolczastego

Granica człowieczeństwa

Nie lubię granic. Budzą we mnie strach. Nawet do opustoszałych byłych granic w strefie Schengen zawsze zbliżałam się z irracjonalnym lękiem. Mimo to potrafię zrozumieć, że istnieją państwa i terytoria, i że w tych warunkach granice powinny być dozorowane, a czasem też bronione. Pamiętam, że zniszczenie państwowości było w przeszłości wstępem do najgorszych czystek i mordów.

Jeśli czegoś nie mogę zrozumieć, to ślepoty państwowców na zagładę ludzi z granicy polsko-białoruskiej. Ślepoty i obojętności. Nagle wszyscy oni sprawiają wrażenie, jakby połknęli generała armii i jakby ten generał teraz przez nich gadał.

Z zimną krwią mówią o racji stanu, pomijając milczeniem wplątanych w tę rzekomą wojnę niewinnych ludzi. Ludzie ci są dla nich zwykłym kosztem operacji – jak sprzęt, amunicja, kalesony bojowe i tym podobne. Nie mają imion ani twarzy. Nie zauważa się ich ani im nie współczuje. Bo przecież jest wojna.

Przeraża mnie, jak łatwo i masowo tę wojenną logikę kupują cywile. Jak łatwo się z nią identyfikują. Jak łatwo ją usprawiedliwiają (wszak cała Unia Europejska robi to samo, o USA nie wspominając, więc dlaczego ja miał(a)bym chcieć czegoś innego?).

A przecież ledwie 16 lat temu tak wielu z nich ogromnie przeżywało śmierć swojego papieża, aktora, w otoczeniu najlepszych lekarzy z luksusowej kliniki Gemelli. Okazuje się, że ich współczucie jest wybiórcze i nie obejmuje ludzi bez miejsca, umierających brzydko i brudno, bez kamer i białej pościeli. Nie obejmuje „nielegalnych”.

Czytaj też: Erdoğan też buduje mur. I apeluje do Europy

Naród ofiar?

Może nie powinnam się tak bardzo dziwić. Przecież dla wielu z tych propaństwowych Polaków 200 tys. zamordowanych w powstaniu warszawskim cywilów, w tym zgwałcone przez RON-owców kobiety i dziewczynki z obozu na „Zieleniaku”, to do dzisiaj konieczna „ofiara krwi” i jedna z najpiękniejszych kart polskiej historii. Myślę też o powojennych polskich wykopkach w Bełżcu – w poszukiwaniu żydowskiego złota – i włosy stają mi dęba na głowie.

Nie przeczę, że Polacy w XX w. wiele wycierpieli – byli więzieni, torturowani, zsyłani, zabijani. To wszystko prawda. Wygląda jednak na to, że wycierpieliśmy zbyt mało lub zbyt dużo, skoro te ciężkie doświadczenia nie nauczyły nas elementarnego współczucia. Skoro nie wyrobiły w nas odruchu pomagania.

Taktyka stanu wyjątkowego i bezwzględnych pushbacków nie przyniosła spodziewanych rezultatów. Łukaszenka nadal prowadzi swój sabotaż, a nawet go nasila. Pojawiły się za to cztery trupy – trzy ciała znaleziono na Podlasiu kilkanaście kilometrów od granicy, czwarte tuż za nią, być może przeciągnięte z polskiej strony. Polska ma tych ludzi na sumieniu.

A ja? Co z moim sumieniem?

Czytaj też: Strażnicy na granicy. Kim są?

Absurd i wina

Przecież – poza gadaniem, pisaniem i wpłatami na zbiórki – nic nie robię. Nie ma mnie w lasach Podlasia. Nie próbuję przedrzeć się przez kordon. Nie urządziłam głodówki ani nie dokonałam samospalenia. Czuję bezradność, ale mimo to śpię, łykam prozac, pracuję, załatwiam sprawy, karmię koty, oglądam seriale. Czuję potworną absurdalność tej sytuacji – ja tu, a oni tam – jest mi z tym niewygodnie, jednak, jeśli mam być szczera, nie odczuwam winy.

Za to wiersz Miłosza „Campo di fiori” nabrał dla mnie nowych sensów – nagle to ja sama kręcę się na tamtej karuzeli tuż za murem getta. To nie znaczy, że nie widzę. Nie znaczy też, że nie czuję. Widzę i czuję. Ale – mimo to – żyję.

Nie pytam już, jak mogło dojść do wojny i Zagłady – jak to się stało, że tylu ludzi nagle zgodziło się lub pogodziło z tym, żeby niedaleko od nich zamordowano miliony innych ludzi. To już raczej nie jest zagadka. Już to raczej wiem.

Co mogłabym zrobić – tutaj, teraz – dla ludzi z granicy, poza bezsilnym miotaniem się i samobiczowaniem?

Tego właśnie nie wiem.

Czytaj też: W ośrodkach dla uchodźców tłoczno i biednie

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną