Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Boliwia znów marzy o Pacyfiku

La Paz, Boliwia La Paz, Boliwia Poswiecie / Pixabay
Prezydent Evo Morales otwiera nowy rozdział ponad 130-letniego konfliktu. Stawką jest dostęp jego kraju do Oceanu Spokojnego i ogromny zysk dla gospodarki. Wyrok w sprawie ma zapaść 1 października.

Boliwia jest jednym z zaledwie dwóch, obok Paragwaju, krajów Ameryki Południowej bez dostępu do oceanu. W przeciwieństwie do swojego południowo-wschodniego sąsiada nie zawsze znajdowała się w tym gronie. Korytarz oceaniczny, a wraz z nim porty i dostęp do handlu morskiego straciła w wyniku trwającej w latach 1879–83 tzw. wojny o Pacyfik.

Największy w historii kontynentu obok wojen niepodległościowych konflikt w dużej mierze zadecydował o geopolitycznym porządku na południowo-zachodnim wybrzeżu kontynentu. Chile, zdecydowany zwycięzca wojny, zyskało ponad 120 tys. km kw. terytorium kosztem walczących w koalicji Boliwii i Peru. Zwłaszcza to pierwsze państwo było stratne, bo Chilijczycy nie tylko odcięli je od morza, anektując całe, długie na 400 km wybrzeże, ale też zagarnęli bogate w zasoby naturalne tereny podnóży Andów i pustyni Atacama. Będące następstwem wojny o Pacyfik dysputy dyplomatyczne trwały jeszcze ponad ćwierć wieku; przebieg granicy między Chile i Boliwią uregulowało porozumienie z 1904 r.

Czytaj także: Jak się rozliczyć z dyktaturą

Boliwia chce dostępu do oceanu

Tak przynajmniej twierdzi rząd w Santiago. Prezydent Boliwii Evo Morales ma odmienne zdanie. Według niego i reprezentujących go ekspertów od prawa międzynarodowego Boliwia powinna otrzymać od Chilijczyków korytarz prowadzący do Pacyfiku szeroki na 10 km. Politycy w La Paz są przekonani, że przesmyk ten Boliwijczykom się najzwyczajniej w świecie należy. Pewni swego w 2013 r. złożyli pozew przeciw Chile w Międzynarodowym Trybunale Sprawiedliwości. Jako dowód słuszności swoich roszczeń podają dwa argumenty. Problem w tym, że oba są niezwykle trudne do obrony.

Pierwszy powód to rzekomy tajny pakt między La Paz i Santiago, który miał zostać zawarty w 1975 r. W obu krajach rządziły wówczas prawicowe dyktatury wojskowe. W Chile od dwóch lat szalał reżim Pinocheta, podczas gdy Boliwia pozostawała pod kontrolą nie mniej represyjnego Hugo Banzera. Do ideologicznej układanki obu panom nie pasowało jednak Peru, w tamtych czasach rządzone także przez juntę, ale lewicową, pod dowództwem gen. Juana Velasco Alvarado.

Plan Pinocheta

Lewicowy sąsiad nie podobał się zwłaszcza Pinochetowi, który, pchany chęcią obalenia Velasco, miał podobno zaproponować Boliwijczykom tajną wymianę. W zamian za niewielkie ustępstwa terytorialne na Atacamie i dostęp do kilku źródeł wody pitnej Boliwia uzyskałaby korytarz do Pacyfiku. W ten sposób, jak rozumował chilijski dyktator, Boliwijczycy mieli przechwycić część ruchu handlowego, z którego wtedy korzystało Peru, osłabić tamtejszą gospodarkę i wywołać przewrót, kładąc kres lewicowym rządom. Tak przynajmniej utrzymuje dziś Evo Morales.

I choć plan Pinocheta na pierwszy rzut oka wydaje się spójny, sam generał znany był też z imperialnych zapędów i chęci ingerowania w sprawy innych krajów, to Morales na poparcie swojej teorii nie ma dowodów. Z rzekomo prowadzonych negocjacji po stronie boliwijskiej nie zachowały się żadne dokumenty. Z kolei Chilijczycy, nawet jeśli takowe posiadają, to logiczne, że się do tego nigdy nie przyznają. Taką właśnie postawę przyjął chilijski prezydent Sebastián Piñera, pisząc na Twitterze, że ostatnie oficjalne negocjacje między dwoma państwami w sprawie regulacji granic odbyły się we wspomnianym 1904 r.

Zobacz także: W Chile źle wyszli na OFE

Skok cywilizacyjny dzięki oceanowi

Drugi z argumentów strony boliwijskiej jest jeszcze bardziej nieprecyzyjny. Opiera się bowiem na zarzucie o... niesprawiedliwość dziejową, jaką jest odcięcie kraju od oceanu. W propagowanie tej interpretacji ze szczególnym zapałem zaangażował się poprzednik Evo Moralesa Eduardo Rodríguez Veltzé. Występując w marcu przed Trybunałem w Hadze, stwierdził, że rewizja granic, przynosząca niewielkie zmiany Chilijczykom, dla Boliwii stanowiłaby skok cywilizacyjny. Jego zdaniem dostęp do Pacyfiku i możliwość bezpośredniego eksportu głównie ropy, gazu i metali szlachetnych pozwoliłyby z dnia na dzień na co najmniej 20-proc. wzrost gospodarczy. Co prawda liczba ta wydaje się mocno naciągana, a sam Rodríguez nie przedstawił żadnych wyliczeń na poparcie swojego stanowiska, ale argument trafił na podatny grunt, przynajmniej w kraju.

Czytaj także: Boliwia: los pucybuta bez twarzy

W Boliwii haski proces wzbudza ogromne emocje. Zainteresowanie jego przebiegiem jest na tyle duże, że przypomina wręcz ważne wydarzenie sportowe, w którym stawką jest co najmniej prymat w regionie i narodowy honor. Z okazji wystąpienia Rodrígueza przed Trybunałem w marcu w La Paz ustawiono kilka gigantycznych telebimów, na których przebieg rozprawy śledziły tysiące obywateli. Władze kraju szukają też aktywnie wsparcia wśród ewentualnych sojuszników duchowych. Tzw. yatiri, czyli szamani Indian Aymara, złożyli przed Pałacem Prezydenckim ofiarę dla „Matki Ziemi”, Pachamamy, najważniejszej bogini tamtejszego panteonu spirytualnego.

Sporu nie da się rozwiązać dyplomatycznie

Na ile będzie to skuteczny zabieg – w tej chwili nie wiadomo. Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości ma wydać wyrok w sprawie boliwijskiego dostępu do oceanu 1 października. Jeśli sędziowie uznają, że nie mają wystarczającej liczby dokumentów i ekspertyz, by kwestię tę przeanalizować, mogą postanowienie odroczyć. Evo Morales i jego ministrowie w tym czasie jednak nie próżnują. Raz po raz wbijają Chilijczykom szpilki, nazywając tamtejszy rząd „neokolonialnym”, „chciwym” czy „łamiącym obietnice”.

Najnowszy boliwijski atak miał zresztą miejsce w czułym dla sąsiadów momencie, bo kilka dni przed wypadającym 19 września świętem sił zbrojnych. Sebastian Piñera odpowiedział furią. Natychmiast wydał oświadczenie, w którym przypomniał o integralności terytorialnej całego kraju. Z kolei szef sztabu generalnego zagwarantował wszelką gotowość sił zbrojnych do ewentualnej obrony granicy z Boliwią. Najważniejsze chilijskie gazety pisały z kolei o widmie konfliktu zbrojnego, przedstawiając Moralesa jako agresora czyhającego na chilijskie złoża miedzi. W takiej atmosferze z pewnością nie uda się rozwiązać tego sporu drogą dyplomatyczną.

Czytaj także: Boliwijskie gospodynie domowe na górskim szlaku: Będziemy to robiły w spódnicach!

Całą sprawę dodatkowo komplikuje to, że być może niebawem granice trzeba będzie przerysowywać bez względu na wynik postępowania w Hadze. A wszystko przez zmiany klimatyczne. Globalne ocieplenie powoduje gwałtowne topnienie lodowców w Andach i cofanie się pacyficznych wybrzeży Chile i Peru, wzdłuż których biegnie granica. Znów najbardziej traci na tym Boliwia, czerpiąca stąd górskie źródła wody. Już teraz region Silala na południu kraju jest nazywany przez ONZ jednym z najbardziej niestabilnych na świecie pod względem dostępu do wody pitnej. Za kilka lat na tych obszarach może jej zabraknąć zupełnie. Wtedy do listy argumentów przed haskim Trybunałem Boliwijczycy będą mogli dopisać kwestię braku wody. To, niestety, udokumentować będzie niezwykle łatwo.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama