Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Czy Emmanuel Macron nie lubi NATO?

Amerykański żołnierz i francuski żołnierz podczas szkolenia w marcu 2017 r. Amerykański żołnierz i francuski żołnierz podczas szkolenia w marcu 2017 r. U.S. Army photo by Sgt. Karen Sampson, 7th Army Training Command / Flickr CC by 2.0
Słowa Macrona o śmierci mózgowej NATO miały obudzić Europejczyków i pokazać, że członkowie sojuszu nie mają tych samych interesów – mówi Krzysztof Soloch, wykładowca paryskiej Sorbony.
Spotkanie Donalda Trumpa i Emmanuela Macrona, 2017 r.Official White House Photo by Shealah Craighead/Flickr CC by SA Spotkanie Donalda Trumpa i Emmanuela Macrona, 2017 r.
Dr hab. Krzysztof SolochArch. pryw. Dr hab. Krzysztof Soloch

MAREK ŚWIERCZYŃSKI: – Czy Emmanuel Macron nie lubi NATO?
KRZYSZTOF SOLOCH: – Macron uważa, że NATO w dzisiejszej konfiguracji i w dzisiejszej sytuacji międzynarodowej nie jest już tą samą organizacją, jaką było w chwili swego powstania. W momencie założenia i przez cały okres do końca zimnej wojny NATO, według Francji, opierało się na dwóch filarach: wspólnych wartościach i wspólnych interesach. Dzisiaj, znowu z punktu widzenia Paryża, ze względu na nieprzewidywalność polityki Trumpa nie ma wspólnoty interesów, a zachowanie Turcji z kolei pokazuje, że nie istnieją też wspólne wartości. Te dwa czynniki sprawiają, że NATO jest w kryzysie, który jest niebezpieczny dla Europy. A czy Macron nie lubi NATO? Pamiętajmy, że Francja miała zawsze bardzo specyficzne relacje z NATO, jakby osobne. Zwłaszcza od dojścia de Gaulle′a do władzy – i to zostało do dzisiaj. Więc ciężko powiedzieć, czy Francja lubi NATO, czy nie lubi. Jest sojusznikiem założycielem, który prowadzi swoją własną politykę międzynarodową.

Te różnice wartości i interesów nie powstały w czasie czterech lat prezydentury Donalda Trumpa, pogłębiały się, można powiedzieć, od końca zimnej wojny. Dekadę temu francuski prezydent Sarkozy przywracał Francję do struktur wojskowych NATO. Co się zmieniło, że teraz kolejny francuski prezydent występuje z tak ostrą oceną sojuszu?
Tak naprawdę niewiele, bo Francja idzie cały czas tą samą trajektorią. Zmiana nastawienia do NATO we Francji zachodzi od czasów Chiraca – to on w 1995 r. powrócił do obrad ministrów NATO i zaczął pełną integrację, dokonało się to za Sarkozy′ego w 2009 r. Ta decyzja opierała się na potrzebie przekonania Europejczyków do projektu europejskiego, znanego od czasów de Gaulle′a. Chodziło o to, by pokazać, że Francja jest w pełni zaangażowana w NATO, ale jednocześnie przekonuje Europejczyków do rozbudowy własnych zdolności wojskowych – bo Francja w tym kontekście mniej mówi o Unii, a bardziej o kontynencie jako takim. Francja prowadzi więc politykę sojusznika, na którym można polegać, ale który realistycznie patrzy na bezpieczeństwo kontynentu. Słowa Macrona miały za zadanie obudzić Europejczyków, pokazać, że członkowie NATO nie podzielają wspólnych interesów.

Chciałbym się zatrzymać na chwilę przy tym realizmie po francusku. Co on znaczy? Czy znaczy uznanie dominującej roli Rosji w europejskim bezpieczeństwie? Bo Macron z jednej strony krytykuje NATO – czy też diagnozuje jego śmierć mózgową – a z drugiej otwiera ramiona ku Moskwie.
Jaka jest dziś diagnoza Macrona, osób bliskich władzy, ekspertów w Paryżu? Francja boi się powrotu świata dwubiegunowego, w którym biegunami będą Stany Zjednoczone i Chiny. Z prostego powodu: w takim układzie Europa może znaleźć się na uboczu, jeśli nie na marginesie – a wraz z Europą oczywiście Francja. To się zresztą według Francji już dzieje, Europa traci na znaczeniu. Dodatkowo Europa jest osłabiana przez kraje autorytarne na jej obrzeżach – Rosję i Turcję, to pokazują liczne analizy, o których się rozmawia w Paryżu. Z kolei „realizm według Macrona” opiera się na jego postrzeganiu Rosji. W jego ocenie dzisiejsza Rosja powróciła na scenę międzynarodową tylko i wyłącznie dlatego, że Zachód popełnia ogromne błędy, jak to miało miejsce w Syrii. Nie stało się tak w wyniku siły Rosji, jej pozycji ekonomicznej czy wojskowej. Rosja jest tam, gdzie jest, dlatego że wykorzystała błędy Zachodu. Według Macrona Rosja nie utrzyma tej pozycji, bo jest w trakcie wewnętrznego rozkładu: ma PKB wielkości Hiszpanii, ma niż demograficzny, ma terytoria zaludniane przez Chińczyków. Według Macrona Rosja nie będzie mieć innego wyjścia jak partnerstwo z Europą, inaczej stanie się wasalem Chin.

I z tą częścią analizy stanu dzisiejszej Rosji zgadza się też wielu ekspertów w Warszawie czy na wschodniej flance NATO, natomiast z chęcią „wybaczenia Rosji”, która pobrzmiewa w tym wywiadzie Macrona – wybaczenia aktów wojny wobec Ukrainy czy Gruzji, trudno się pogodzić. Jak się to mieści w realizmie Macrona?
Kiedy Francja mówi, że patrzy realistycznie na sytuację, to znaczy, że nie zaakceptowała aneksji Krymu i jej nie zaakceptuje. Dalej uważa Rosję w kontekście Krymu za agresora, który pogwałcił prawo międzynarodowe. Tu analiza Francji jest całkowicie zbieżna z pozostałymi krajami NATO. Ale to, co różni Francję, to ocena, że nie możemy pozostać w obecnej sytuacji, odizolowując Rosję, gdyż im bardziej będziemy Rosję izolować, tym będzie ona niebezpieczniejsza. Nie chodzi o całkowite przebaczenie Rosji, ale wyciągnięcie ręki. Z tłumaczeniem, że aneksja Krymu nigdy nie zostanie zaakceptowana, że normalizacja warunkowana jest uregulowaniem sytuacji w Donbasie i na Krymie. Nie jest to przebaczenie, ale stworzenie atmosfery odprężenia. Francja chce iść tą samą drogą, co w czasach OBWE – odprężenia i rozbrojenia, powrotu zaufania. Według Macrona dopiero na tym zaufaniu można budować partnerstwo i rozwiązywać problemy: Krym, Donbas, agresywne zachowania Rosji. Ta wizja Macrona – bardzo otwarta – ma zresztą wielu krytyków w Paryżu. Dyplomacja, Quai d'Orsay, są bardzo sceptyczne. Ale we Francji mamy system prezydencki i to prezydent narzuca kierunki polityki zagranicznej, nie ma strategii – to francuska specyfika.

Macron oczywiście wie, że jego podejście, zwłaszcza wyrażone w takich słowach jak „śmierć mózgowa”, wywoła oburzenie nie tylko u tradycyjnych krytyków zbliżenia z Rosją na wschodzie NATO, ale również w Niemczech. Świadczy o tym reakcja Angeli Merkel. Rozumiem, że Macron albo wlicza to w koszty, albo uznaje, że krytyka jest tylko retoryczna, a przeważa w Europie jego myślenie, albo idzie na otwartą konfrontację z krajami, które mają inny punkt widzenia. Co jest najbardziej prawdopodobne?
Tu wychodzi pewien brak doświadczenia Macrona w dyplomacji, na scenie międzynarodowej. To, co faktycznie we Francji myśli wiele osób, a co powinno zostać w zaciszu gabinetów i zostać przetłumaczone dopiero na język dyplomatyczny, zostało powiedziane otwarcie i to przez samego prezydenta.

Czyli po prostu chlapnął?
Tak, wszyscy to dzisiaj widzą. Mimo że we Francji o tym wszystkim się mówi za zamkniętymi drzwiami. Jest świadomość, że te słowa mogą zrazić jeszcze bardziej kraje, które są sceptycznie nastawione do otwarcia na Rosję. Na pewno to się nie przysłużyło budowaniu jedności i wspólnoty, o której Francja mówi, że jej nie ma. Sama dolała oliwy do ognia. To paradoks. I duży błąd Macrona. Ale on wynika też z osobistej frustracji. Macron, przychodząc do władzy, miał swój projekt, wizję Europy, miał tę wymyśloną przez Francuzów autonomię strategiczną i chęć jej wprowadzania – stąd europejska inicjatywa interwencyjna. Ale po wielu miesiącach u władzy widać, że niewiele z tego mu wyszło. Na pewno nie udało się uczynić z Europy strategicznego aktora i to chyba jest główny powód tej jego frustracji.

A co z obawami krajów takich jak Polska czy Estonia?
Macron jest świadom, że dla wielu krajów Rosja jest głównym zagrożeniem. Tylko on nie całkiem się zgadza z przyjętym sposobem przeciwstawienia się temu zagrożeniu. Nie uważa, że to zagrożenie da się zmniejszyć poprzez zwiększanie siły militarnej u granic Rosji, przez demonstrację siły. On bardziej stawia na partnerstwo i dialog z Rosją – w ten sposób chce obniżać poziom zagrożenia.

Łatwo jest tak mówić z odległości 1500 km od rosyjskich baz rakietowych i dysponując własną bronią nuklearną...
To prawda, ale tu wracamy do punktu wyjścia, czyli konstatacji poczynionej dawno przed przyjściem Macrona. Chodzi o wnioski wyciągnięte z interwencji w Libii w 2011 r. To wtedy Francja zaczęła pokazywać europejskim członkom NATO, że Europa jest niemal całkowicie uzależniona od USA, że mamy w Europie ogromne braki w zdolnościach wojskowych. Że NATO całkowicie zależy od USA w sferze politycznej i operacyjnej, że w Europie nie potrafi się ze sobą dogadać w kwestii użycia siły, jeśli dyskursu nie narzucą Amerykanie, mimo że chodzi o południowe przedpola Europy. Te wnioski potwierdzały się później przy arabskiej wiośnie, w konflikcie syryjskim, w kontekście Iranu. Dla Francji ta sytuacja jest nie do zaakceptowania, a zależność od USA jest niebezpieczna. To powiedziawszy, trzeba zastrzec, że Francja nie jest antyamerykańska, jest wiernym sojusznikiem. Od kryzysu berlińskiego, przez kubański, 11 września 2001, Afganistan – Francja była u boku USA. Jest oczywiście w Afryce, współdziałając ze Stanami Zjednoczonymi. Siły francuskie są w Estonii w operacji NATO. Francuzi są obecni na wielu teatrach i nie da się powiedzieć, że Francja dąży do wyjścia lub osłabienia NATO. Chce natomiast – czasami desperacko jak teraz – pokazać, że NATO to nie mogą być tylko Stany Zjednoczone. Bo amerykańska pomoc zabiera czas, a bez niej możliwości Europejczyków są – powiedzmy sobie szczerze – bardzo ograniczone. Dlatego budowanie zdolności europejskich to według Paryża nie jest osłabianie NATO, a budowanie równowagi, której zawsze chciały Stany Zjednoczone. Francja również nie zgadza się, by budować zdolności tylko na amerykańskim sprzęcie. Macron uważa, że administracja Trumpa uczyniła z bezpieczeństwa towar, który da się kupić. Kraje europejskie, zwłaszcza te na wschodzie, poddawane są szantażowi: albo kupujecie amerykańskie, albo my się nie angażujemy. Dlatego też Francja uznała, że Trump nie popiera projektu europejskiego, w przeciwieństwie do wszystkich poprzednich rządów USA, a wręcz – w kontekście brexitu – prze do rozpadu Unii.

No i być może tu jest pies pogrzebany. Tylko że Macron, który ma tak wiele Trumpowi za złe i oskarża go o odwracanie się plecami, mówiąc o śmierci mózgowej sojuszu, używa jednocześnie języka Trumpa.
Robi to, by obudzić Europejczyków, powiedzieć im, by nie liczyli wyłącznie na Stany Zjednoczone, które dzisiaj nie są sojusznikiem przewidywalnym. Dla Trumpa bezpieczeństwo jest produktem komercyjnym. Nie opiera się na wspólnych wartościach, a można je kupić, załatwić jak jakiś deal. Dla Francji to nie do zaakceptowania. Te słowa są oczywiście przesadzone, złe, były niepotrzebne – sam wszedł w retorykę Trumpa, która jest złą retoryką. Paradoksalnie ona uczyni więcej zła niż pożytku. Pchnie część krajów ku jeszcze silniejszej współpracy z USA i zmniejszy siłę oddziaływania wspólnoty euroatlantyckiej. Jest to błąd Macrona, ale to przejaw jego frustracji, że sojusznicy nie podzielają francuskiej wizji Europy Obrony.

Dr hab. Krzysztof Soloch jest wykładowcą paryskiej Sorbony, byłym dyrektorem programowym we Francuskim Instytucie Stosunków Międzynarodowych i Fundacji na rzecz Badań Strategicznych.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną