Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

„Washington Post”: Polsce należy się kara za ustawę kagańcową

Kongres USA mógłby uzależnić dalszą współpracę wojskową z Polską od przestrzegania przez nią norm demokratycznych. Kongres USA mógłby uzależnić dalszą współpracę wojskową z Polską od przestrzegania przez nią norm demokratycznych. skeeze / Pixabay
Zdaniem amerykańskiego dziennika Kongres USA mógłby uzależnić dalszą współpracę wojskową z Polską od przestrzegania przez nią norm demokratycznych. Czy należy traktować to jak ostrzeżenie?

Poniedziałkowy „Washington Post” ostro krytykuje forsowaną przez rząd PiS ustawę kagańcową. A jeżeli polski Sejm ją uchwali, Kongres „powinien to zrobić” – stawia kropkę nad „i” amerykański dziennik. Wezwania do tak poważnego ukarania naszego kraju nie słyszeliśmy z Ameryki od dawna. Chodzi w końcu o bezpieczeństwo, którego USA są najważniejszym gwarantem.

Czy apel waszyngtońskiej gazety można potraktować jako ostrzeżenie? Czy Amerykanie, którzy w ostatnich latach kilkakrotnie zwiększyli militarną obecność w Polsce i dopiero co obiecali przysłać dodatkowy tysiąc żołnierzy, mogą wycofać się z tych zobowiązań? Użyć tego jako dźwigni nacisku, by zahamować demontaż naszej demokracji?

Czytaj także: Ustawa represyjna to wstęp do miękkiego autorytaryzmu

USA wysyłają Polsce ostrzeżenie

Teoretycznie to możliwe. Kongres ma słynną „władzę portfela”, czyli kontrolę nad budżetem. Może się nią posługiwać w odniesieniu do wydatków na obronę, co pozwala mu wpływać na politykę zagraniczną rządu, o której decyduje prezydent. Korzystał z niej w przeszłości wielokrotnie, obcinając administracji fundusze dla Pentagonu, np. na dalszą wojnę w Wietnamie we wczesnych latach 70. czy na interwencje dla ochrony sił pokojowych ONZ w Somalii i Rwandzie w latach 90.

Fundusze na dodatkowe, rotacyjne siły do Polski Kongres uchwalił w ustawie o tegorocznym budżecie departamentu obrony, ale formalnie rzecz biorąc, zawsze może je wstrzymać. To możliwe, choć bardzo mało prawdopodobne, że zechciałaby to uczynić Izba Reprezentantów, ale raczej nie Senat. Krok taki byłby – jak się uważa – niemal na pewno zawetowany przez Donalda Trumpa, bez szans na uchylenie weta.

Mimo bowiem dwuznacznych oświadczeń prezydenta na temat Rosji po agresji na Ukrainie wzrosło poczucie zagrożenia ze strony Putina i zrozumienie konieczności wzmocnienia wschodniej flanki NATO. Już za rządów Trumpa Kongres zwiększył fundusze na ten cel, czyli Europejską Inicjatywę Odstraszania. O rozmieszczeniu wojsk amerykańskich na świecie decydują ostatecznie względy strategiczne, interesy bezpieczeństwa USA. Dlatego Ameryka, której wojska stacjonują w 150 krajach, współpracowała i nadal współpracuje militarnie także z dyktaturami, jak choćby Arabia Saudyjska.

Czytaj także: Trump, niezawodny sojusznik religijnej prawicy

Czy Ameryka wycofa się z Europy?

Nie znaczy to, że możemy już zawsze spać spokojnie. W USA narasta zmęczenie wojnami, głównie po złych doświadczeniach w Afganistanie i Iraku. Głosy za ograniczaniem zamorskich interwencji dotyczą przeważnie szeroko rozumianego Bliskiego Wschodu. Ale w miarę upływu czasu – i wzrostu potęgi Chin – może się nasilać przekonanie, że należy zmniejszać militarną obecność w Europie i zwiększać ją w Azji. Tym bardziej że Rosja, choć w oficjalnej strategii bezpieczeństwa USA uznana kilka lat temu za przeciwnika, powoli przestaje być postrzegana jako główne zagrożenie, częściowo pod wpływem retoryki Trumpa. Według badań Pentagonu coraz więcej żołnierzy sądzi wręcz, że jest sojusznikiem Ameryki. Wybiegając więc w przyszłość: trzeba wziąć pod uwagę, że polityczna wola wzmacniania wschodnich rubieży NATO może w USA osłabnąć.

„Washington Post”, który nam pogroził, w sprawach międzynarodowych broni zwykle polityki wspierającej liberalny ład globalny i przekonanie o szczególnej misji Ameryki w promowaniu demokracji na świecie. W swej linii redakcyjnej polemizuje z Realpolitik, polityką oderwaną od wartości i dyktowaną interesem materialnym, czyli nurtem nasilającym się w Partii Republikańskiej pod wodzą Trumpa. Nurt idealistyczny, wilsonowski – ale i kontynuowany przez Reagana – zgodny z tradycją Widomego Przeznaczenia, wciąż obecny jest w Partii Demokratycznej. A dokładnie w jej trzonie „internacjonalistyczno-interwencyjnym”, reprezentowanym przez polityków establishmentu: Hillary Clinton, Barack Obama czy Joe Biden.

Dlatego niewykluczone, że kiedy demokraci odzyskają władzę w Białym Domu, a może i w obu izbach Kongresu, polityka zagraniczna USA powróci w dawne koleiny. Ich przywódcom nie jest obojętne, czy współpracują z reżimami despotów, czy z demokracjami.

Obrona demokracji leży w interesie USA

Z bliskich demokratom think tanków w Waszyngtonie (jak Center for American Progress) słychać głosy, że amerykańska polityka zagraniczna powinna lepiej traktować kraje respektujące prawa człowieka i inne demokratyczno-liberalne wartości. Pod naporem izolacjonistycznych nastrojów – rosnących w GOP i na lewym skrzydle demokratów – mogą nasilić się wołania, by wycofywać wojska z Europy Wschodniej. Wygodny będzie wówczas argument, że w interesie Ameryki nie leży bronić krajów naruszających podstawowe zasady demokracji (jak niezawisłość sądów). Taki scenariusz jest najbardziej prawdopodobny, jeśli prezydentem USA zostanie Bernie Sanders, ale możliwy i wtedy, gdy w Białym Domu zamieszka Joe Biden.

Czytaj też: Trump w osobliwy sposób walczy z antysemityzmem

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną