Stany Zjednoczone zrywają z WHO. Donald Trump poinformował, że fundusze płynące dotąd na konta Światowej Organizacji Zdrowia zasilą budżety innych globalnych inicjatyw zdrowotnych, godnych pieniędzy amerykańskich podatników. Jest konsekwentny, perspektywę rozwodu zapowiadał od tygodni, oskarża przecież WHO o uległość wobec Chin, co miało przyczynić się do rozwleczenia wirusa. Jednocześnie pomija, że WHO nie była jedynym źródłem informacji o niebezpieczeństwie płynącym z Wuhanu, przestrzegał przed nim bardzo wcześnie m.in. wywiad USA, co prezydent zresztą zignorował.
Czytaj też: Czy wirus rozpęta nową wojnę mocarstw?
Rozwód z WHO czy separacja?
W krytyce WHO i jej kierownictwa Trump nie jest odosobniony, a sporo zarzutów ma sens. Ale niedomagania WHO, zwłaszcza jej niezdecydowanie, brak refleksu i ofensywnej postawy, to nie wyłącznie wina WHO czy osób stojących na jej czele. O zakresie działania instytucji decydują rządy państw członkowskich, w tym administracja Trumpa – forma WHO i jej odpowiedź na pandemię to bardziej symptom skostnienia systemu ONZ, którego jest elementem. Dopasowanego może do porządku sprzed dobrych paru dekad, który z trudem przystaje do obecnej dynamiki.
Może być tak, że znany z labilności poglądów Trump zmieni zdanie i z rozwodu z WHO za jakiś czas wyjdzie tymczasowa separacja. Co jednak nie znosi potrzeby reformy tej instytucji i zwiększenia jej finansowania, by w przyszłości sprawniej radziła sobie z zadaniami. Do tego potrzeba jednak cudu. Rządy musiałyby się zmobilizować i wymyślić system, w którym biurokracja (WHO to przede wszystkim urzędnicy) nie przejedzą bez sensu dodatkowych setek milionów czy miliardów.
Jest też jasne, że sama WHO nie ma tu większego znaczenia i pada ofiarą amerykańsko-chińskiej rywalizacji. Nakręca się ona przez skalę epidemii w USA tym bardziej, im bliżej do listopadowych wyborów prezydenckich. Spora część amerykańskich polityków, zwłaszcza konserwatywnego elektoratu, sądzi, że Chiny stają się nowym imperium zła, potencjalnie groźniejszym niż ZSRR. Przewidywanie zimnej wojny stało się tej wiosny powszechną modą intelektualną, w jej ramach słychać m.in. ostrzeżenia pod adresem Ameryki, że oddając pole, zostawia więcej miejsca Chińczykom, którzy zyskują coraz większy wpływ na agendy ONZ.
Czytaj też: Doktor WHO. Twarz walki z Covid-19
USA więcej wydają na wojsko
Czy tak będzie także z WHO, to zależy od hojności reszty sponsorów, a mniej od datków prywatnych (na czele z małżeństwem Gatesów od Microsoftu), a bardziej od wkładu i zaangażowania najzamożniejszych państw. Tego wymaga zwykła przyzwoitość. Światowa Organizacja Zdrowia zajmuje się potężnym katalogiem problemów: od profilaktyki, przez zwalczanie epidemii, po opracowanie standardów procedur medycznych.
Największą różnicę robi zwłaszcza w krajach na dorobku, tam, gdzie krucho z pieniędzmi, infrastrukturą i personelem. Budżet ma niewspółmiernie maleńki. W zeszłym roku Stany jako jej główny darczyńca przekazały ponad 400 mln dol. Tyle Ameryka wydaje na wojsko przez pięć–sześć godzin. A w sumie na armię ma w tym roku przeznaczyć 689,5 mld dol.
Czytaj też: Dlaczego bogate Stany nie radzą sobie z Covid-19