„To zrobili Irańczycy” – powiedział w weekendowym wywiadzie radiowym Beniamin Netanjahu. Premier Izraela skomentował w ten sposób atak na należący do izraelskiego armatora statek handlowy „Helios Ray” w Zatoce Omańskiej. Na udostępnionych zdjęciach widać dziury w obu burtach, nieco ponad linią wody. Netanjahu przekonywał, że do burt ktoś w nocy przymocował magnetyczne bomby. Zwrócił też uwagę, że atak przeprowadzono w pobliżu irańskich wód i Irańczycy bez problemu mogli sprawdzić, że to izraelska jednostka.
Załodze „Helios Ray” nic się nie stało, statek nadaje się do remontu, ale sytuacja w regionie już wkrótce może się bezpowrotnie popsuć. Szczególnie że liczba podobnych incydentów rośnie. W weekend administracja Joego Bidena przy wsparciu Izraela przeprowadziła swój pierwszy atak bombowy – celem była syryjska baza organizacji wspieranej przez Iran. A cała seria zaczęła się jeszcze w listopadzie, gdy w przeprowadzonym pod Teheranem zamachu zginął kierownik programu nuklearnego Mohsen Fakhrizadeh (Izrael pośrednio przyznał się do tej akcji).
Okno między USA a Iranem
To natężenie może być związane z tzw. oknem możliwości, jakie pojawiło się w relacjach między USA a Iranem. Poprzednia amerykańska administracja zerwała de facto umowę nuklearną, jaką z Teheranem zawarło pięć mocarstw w 2015 r. Przewiduje ona – w dużym uproszczeniu – stopniowe zdejmowanie sankcji, a także nawiązanie współpracy gospodarczej w zamian za zamrożenie irańskiego programu nuklearnego. Donald Trump uważał, że to złe porozumienie, i w 2018 r. wycofał z niego Amerykę, przywracając szereg represji. Wspierał go w tym Netanjahu, bo w porozumieniu widzi wstęp do szerszej politycznej ugody z Iranem, lekceważącej egzystencjalne zagrożenie, jakie stanowi on dla Izraela.
W 2018 r. Iran stracił więc większość korzyści gospodarczych płynących z umowy nuklearnej, ale sam ze swoich zobowiązań wycofywał się stopniowo. Liczył m.in. na to, że europejskie potęgi zrekompensują mu straty (tu się zawiódł), ale też podjął próbę przeczekania Trumpa. W ostatnich miesiącach Teheran zdejmował jednak kolejne bezpieczniki zapisane w umowie: oficjalnie powrócił do wzbogacania uranu – choć jeszcze nie do poziomu nuklearnego – oraz ograniczył międzynarodowe inspekcje. Według części komentatorów była to również próba wywarcia presji na nową administrację USA, aby jak najszybciej wróciła do przestrzegania umowy.
Tu właśnie pojawia się wspomniane okno możliwości. Kiedy w Białym Domu urzędował Trump, było zamknięte na amen. Otwarło się dwa, trzy tygodnie po zaprzysiężeniu Bidena, który w kampanii zapowiadał powrót do umowy, wynegocjowanej zresztą również pod jego okiem, gdy był wiceprezydentem u Baracka Obamy. Ale to okno najpewniej zamknie się już za kilka tygodni.
Czytaj też: Po co światu broń atomowa
Burzliwy miesiąc na Bliskim Wschodzie
W czerwcu Irańczycy wybiorą nowego prezydenta. Nie będzie to urzędujący Hasan Rohani, gdyż konstytucja zabrania mu trzeciej kadencji. Obóz, nazwijmy to, relatywnie umiarkowany, z którego wywodzi się Rohani, wciąż nie wyłonił kandydata mającego szanse na zwycięstwo. Ale nawet słaby kandydat tego obozu automatycznie zostałby faworytem, gdyby Rohaniemu udało się wrócić do umowy nuklearnej i zdjąć z kraju bardzo uciążliwe sankcje. W przeciwnym razie rosną szanse kandydata konserwatystów, którzy od początku porozumienie krytykowali.
Irańscy eksperci oceniają, że aby pozytywne skutki ewentualnego powrotu do umowy nuklearnej zdążyły wpłynąć na wynik wyborów, musiałby się on wydarzyć do końca marca. Wie o tym Izrael i robi co może, aby ukazać Iran jako regionalnego rozbójnika, z którym nie warto rozmawiać (nie jest to takie trudne). Wiedzą o tym też irańscy konserwatyści i związana z nimi Gwardia Rewolucyjna, która korzysta na politycznej i gospodarczej izolacji Iranu. Dlatego w regionie zapowiada się burzliwy miesiąc. Być może okno zamknie się samo.
Czytaj też: Konserwatyści chcą pełni władzy w Iranie