Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Irlandia Północna od tygodnia stoi w płomieniach

Płonący autobus na Shankill Road w Belfaście Płonący autobus na Shankill Road w Belfaście Jason Cairnduff / Reuters / Forum
Protesty wywołane dodatkowymi procedurami celnymi po brexicie stają się coraz bardziej agresywne. A w tle głośno wybrzmiewa echo starych konfliktów i lat terroru.

Bilans ostatniego tygodnia mówi sam za siebie: blisko 50 rannych policjantów, stojące w płomieniach samochody, przystanki, kosze na śmieci, nawet autobus. Czołówki serwisów informacyjnych na świecie pokazują młodych ludzi budujących prowizoryczne barykady, podpalających flagi i transparenty, rzucających koktajlami Mołotowa w funkcjonariuszy.

Czytaj też: Irlandia Płn. i Szkocja chcą niepodległości

Inny Wielki Piątek

Najwięcej o tej fali ulicznej agresji mówi fotografia udostępniona w mediach społecznościowych przez dziennikarkę irlandzkiego biura BBC Marię McCann. Widać na niej tzw. ścianę pokoju – konstrukcję w zachodniej części Belfastu oddzielającą dzielnice popierających Wielką Brytanię protestanckich unionistów od osiedli zdominowanych przez katolików, domagających się zjednoczenia Irlandii w jedno republikańskie państwo. Tym razem brama w „ścianie” otwarta jest na oścież, ale za jej drzwiami widać wysokie płomienie.

Trudno o wymowniejszą ilustrację sytuacji na północy Zielonej Wyspy. Zwłaszcza że zamieszki wybuchły w Wielki Piątek, dzień ważny nie tylko z przyczyn religijnych, ale i politycznych. To właśnie w Wielki Piątek 1998 r., wówczas wypadający 10 kwietnia, szefowie rządów Wielkiej Brytanii i Irlandii podpisali porozumienie pokojowe, które rozpoczęło proces wygaszania trwającego ponad trzy dekady konfliktu między republikanami i unionistami. Znane jako The Troubles („Kłopoty”) lata 1968–98 zapisały się w historii obu krajów jako czas brutalnych ataków terrorystycznych, ogromnej liczby ofiar cywilnych, rodzin stojących po przeciwległych stronach barykady i permanentnego strachu o życie każdego, kto mieszkał na tych terenach.

Czytaj też: Trudne Porozumienie Wielkopiątkowe

Problemy z granicą

I choć o kontekście historycznym nie da się nie wspomnieć, to zapalników pchających ludzi do wyjścia na ulice było co najmniej kilka. Pierwszym jest brexit, a ściślej mówiąc: konsekwencje biurokratyczne i finansowe, które z powodu rozwodu Londynu z Brukselą ponosić musi Irlandia Północna. Na mocy porozumienia Wielkiej Brytanii i Unii pomiędzy dwiema Irlandiami znów jest fizyczna granica.

Dyskusja na ten temat trwała latami i niosła za sobą ryzyko storpedowania nie tylko brexitu, ale też całego procesu pokojowego na wyspie. Głównie dlatego, że regularnej granicy nikt nie potrafił sobie tam wyobrazić – nierzadko musiałaby przebiegać przez prywatne posesje, szkolne podwórka, pola uprawne, dzieląc wioski, osiedla i parafie. W dodatku przywrócenie pełnych kontroli stworzyłoby problemy logistyczne, ograniczyłoby handel i osłabiło gospodarki wszystkich stron sporu, na czele z ekonomią Irlandii Północnej, mocno zależną właśnie od swobodnego przepływu dóbr między Irlandią i resztą Wielkiej Brytanii.

Czytaj też: Brexit po trochu

Pogróżki wobec celników

Ostatecznie negocjatorzy zgodzili się, by granicę przenieść do portów morskich. To jednak spotkało się z ostrą krytyką wielu irlandzkich polityków. Konserwatywni zwolennicy opuszczenia Unii są dziś zdania, że Boris Johnson uległ brukselskiemu szantażowi, budując w praktyce nowy mur graniczny przez Morze Irlandzkie. W samych portach napięcie rosło od stycznia, kiedy tzw. protokół irlandzki, część brexitowego porozumienia regulującego kwestie celne i graniczne, został wprowadzony w życie.

Władze w Belfaście informowały o kolejnych przejawach niechęci wobec celników – anonimowych listach z pogróżkami, graffiti wokół obszarów przygranicznych, a także przypadkach podejrzanej aktywności. Niepokojące były zwłaszcza coraz częstsze przypadki spisywania numerów tablic rejestracyjnych pojazdów przechodzących kontrolę celną. W efekcie 1 lutego lokalne władze zdecydowały się zawiesić pracę celników w dwóch irlandzkich portach, Belfaście i Larne, obawiając się możliwych przejawów agresji.

Anne Applebaum o populistach i kulturze nienawiści

Afera pogrzebowa

Do listy potencjalnych przyczyn obecnych zamieszek dopisać trzeba jeszcze inne czynniki. W lipcu ubiegłego roku kilku czołowych polityków partii Sinn Fein, lewicowo-nacjonalistycznego ugrupowania znanego z postulatów zjednoczenia obu Irlandii, wzięło udział w pogrzebie Bobby’ego Storeya, swego czasu uważanego za szefa wywiadu Irlandzkiej Armii Republikańskiej (IRA). Wśród nich była Michelle O’Neill, wiceszefowa rządu krajowego Irlandii Północnej.

Sam udział współrządzących krajem polityków w pogrzebie członka organizacji terrorystycznej był już kłopotliwy. Jakby tego było mało, odbył się on jeszcze z naruszeniem reżimu sanitarnego i restrykcji co do liczby osób mogących uczestniczyć w takich ceremoniach. Mimo szerokiej krytyki opozycji i opinii publicznej O’Neill odmówiła złożenia rezygnacji, a prokuratura krajowa poinformowała niedawno, że wobec polityków nie zostaną wyciągnięte żadne konsekwencje karne. Wściekli unioniści zaczęli domagać się dymisji szefa policji, oskarżając jednocześnie członków Sinn Fein o stawianie się ponad prawem i ignorowanie cierpienia ofiar pandemii.

Czytaj też: Nacjonaliści wygrywają wybory w Irlandii

Otwarte rany

Wpisując wydarzenia z ostatnich tygodni w szerszy kontekst historyczny, nietrudno zrozumieć, dlaczego przemoc na irlandzkich ulicach wybuchła właśnie teraz. Wbrew pozorom pokój na wyspie od dawna był bardzo kruchy. IRA dokonała częściowej reaktywacji, a na obszarach przygranicznych znów zaczęli ginąć ludzie. Jedną z ostatnich ofiar była Lyra Catherine McKee, zastrzelona w czasie protestów w 2019 r. Dziennikarka zajmowała się politycznymi skutkami The Troubles. Sam brexit i toczące się wokół niego spory podsycały wzajemne animozje, a kwestia irlandzkiej granicy, choć od początku fundamentalna i dość oczywista, była pomijana w strategiach negocjacyjnych kolejnych rządów w Londynie.

Długo się wydawało, że na rozwiązanie problemu nikt w stolicy Wielkiej Brytanii nie ma po prostu pomysłu. Zwlekano więc do ostatniej chwili, ignorując fakt, że na Zielonej Wyspie pamięć niedawnego konfliktu jest bardzo świeża, a wiele ran jeszcze się nie zasklepiło. Łatwo je otworzyć na powrót, nawet w sposób niezamierzony. I w pewnym sensie właśnie to dzieje się teraz na ulicach Belfastu i innych miast. Otworzyły się żywe rany, a kulminacja walk może dopiero nadejść. Właściwa rocznica porozumienia pokojowego wypada 10 kwietnia. Zapewne nikt tego dnia nie będzie na granicy skory do świętowania.

Czytaj też: Nie ma spokoju w Ardoyne

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną