Czy Giorgia Meloni zagrozi stabilności Unii? PiS i Fidesz cieszą się za wcześnie
Koalicyjny blok z centroprawicową Forza Italia, postfaszystowskimi konserwatystami (wówczas z Sojuszu Narodowego) i Ligą Północną (obecnie nazywaną Ligą Mattea Salviniego) rządził już w przeszłości przez dobrych kilka lat, choć pod wodzą Silvia Berlusconiego. Teraz wizja premierki Giorgi Meloni z ugrupowania Fratelli d’Italia (Bracia Włosi) jest niepokojącą nowością w Europie, ale Bruksela ma nadzieję, że rząd w Rzymie będzie mniej więcej trzymał się czerwonych linii dawnych prawicowych koalicji Berlusconiego. Instytucje UE liczą na to, że mimo nieuniknionych napięć gabinet Meloni – zgodnie z jej przesłaniem z kampanii – nie pójdzie w kierunku żadnych ekstremów.
Meloni nie musi być po drodze z Morawieckim
Komisja Europejska zapewniała w poniedziałek o gotowości współpracy z każdym rządem wyłonionym w demokratycznych wyborach, ponownie usiłując zatrzeć niewyważone deklaracje Ursuli von der Leyen, że jeśli sytuacja w Rzymie będzie szła w „trudnym kierunku”, to Bruksela dysponuje narzędziami wykorzystywanymi teraz wobec Polski i Węgier (w obronie rządów prawa). Już samo porównanie powściągliwej reakcji Meloni na słowa von der Leyen z suwerennościowymi tyradami Mateusza Morawieckiego, zapewne dodatkowo rozsierdzonego kolejną zapowiedzią niewypłacenia KPO, pokazuje, że nowy rząd Włoch niekoniecznie musi stać się tak zagorzałym antybrukselskim sojusznikiem, jakiego oczekiwałby PiS albo Fidesz.
Dotychczasowy gabinet Draghiego ze względu na jego różnorodną „koalicję jedności narodowej” (nieobejmującą partii Meloni) nie był aktywnym adwokatem praworządności. Nowe władze zapewne będą w tej kwestii jeszcze bardziej wycofane albo – to niewiadoma – zaczną mocno bronić władz Polski i Węgier. Nie jest jednak pewne, czy Rzym zechce marnować swój polityczny kapitał w Brukseli na takie batalie mimo ultrakonserwatywnej wspólnoty poglądów w sprawie „ideologii dżender”, „lobby LGBT” i chrześcijańskiej jedności Europy zagrożonej przez obcych. Przecież Matteo Salvini z Ligi jako wicepremier Włoch (2018–19) nie wchodził w praworządnościowe spory z Brukselą po stronie Warszawy. I mimo wspólnej wrogości wobec imigracji spierał się z Polską i Węgrami, bo jego pomysłem na odciążenie Włoch była i pozostaje... relokacja uchodźców w ramach Unii.
Czytaj też: Włochy. Dwa kraje w jednym
Kreml na Meloni nie ma co liczyć
Prócz radosnych gratulacji od premierów Morawieckiego i Orbána z innych stolic nadchodziły bardzo wstrzemięźliwe komentarze. „Włochy to kraj bardzo przyjazny Europie i zamieszkiwany przez ludzi Europie życzliwych. Spodziewamy się, że to się nie zmieni” – mówił rzecznik kanclerza Olafa Scholza. Francuska premier Elisabeth Borne podkreśliła, że Paryż będzie baczył na poszanowanie praw człowieka i prawa do aborcji we Włoszech. „Włoski naród postanowił wziąć los z powrotem w swoje ręce, wybierając patriotyczny i suwerenny rząd” – gratulowała Marine Le Pen, choć program Fratelli d’Italia i całej koalicji Meloni–Salvini–Berlusconi nie jest wobec Unii tak konfrontacyjny jak program Le Pen nawet po jej wieloletniej – jak mówią Francuzi – „dediabolizacji” na rzecz bardziej umiarkowanego wizerunku.
Już przed napaścią na Ukrainę jednym ze sposobów na wprowadzanie Fratelli d’Italia do szeroko pojętego głównego nurtu na polu UE była stanowcza krytyka Rosji. Meloni, która jeszcze w 2014 r. popierała aneksyjne referendum na Krymie, teraz jest zwolenniczką zdecydowanej sankcyjnej polityki Unii i silnych transatlantyckich więzi Europy w konfrontacji z Kremlem. Zapowiada zwiększenie inwestycji w obronność i współpracę obronną ze Stanami Zjednoczonymi. Będzie współrządzić z Salvinim, który w kampanii regularnie podawał w wątpliwość sensowność sankcji i bywa oskarżany o szemrane kontakty z Rosjanami. Berlusconi, który w tym tygodniu zaplątał się w tłumaczeniach, mówił, że Putin „tylko chciał podmienić Zełenskiego w Kijowie na porządnych ludzi”. Mimo to wielu naszych rozmówców w Brukseli obstawia, że Rzym – w dużej mierze za sprawą Meloni – nie będzie przeszkodą dla jedności UE i NATO wobec Rosji.
Czytaj też: Gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie Ukraina
Rzym też potrzebuje KPO
Meloni i Salvini już dawno porzucili hasła o wyprowadzaniu Włoch z eurostrefy. A wspólny program gospodarczy Fratelli d’Italia, Ligi i Forza Italia – choć daleki od postulatów Maria Draghiego, premiera wręcz idealnego z punktu widzenia UE – nie zapowiada rewolucji. Pomysły w duchu „najpierw Włochy” mogą doprowadzić do tarć z Brukselą w sprawie pomocy publicznej dla firm czy próby chronienia przedsiębiorstw przed konkurencją. Jednak w instytucjach UE dość powszechne jest przekonanie, że Rzym postawi na współpracę. Bardzo też potrzebuje pieniędzy z KPO (ok. 200 mld euro w dotacjach i tanich pożyczkach) uzależnionych od reform wynegocjowanych przez Draghiego. Włoski dług publiczny to obecnie 150 proc. PKB, a wsparcie Europejskiego Banku Centralnego na rynku obligacji jest uzależnione m.in. od realizacji unijnych programów, w tym kamieni milowych z KPO.
Fundusz Odbudowy został stworzony w 2020 r. głównie ze względu na Włochy. Porażka KPO (największego zastrzyku inwestycyjnego dla Italii od Planu Marshalla) oznaczałaby, że głównie kraje unijnej Północy nie dałyby w przewidywalnej przyszłości zgody na powtórkę tego mocno integracyjnego eksperymentu, czyli na wspólne zadłużenie na rzecz wsparcia i inwestycji w całej UE. Meloni domaga się zmian w KPO, ale „wynegocjowanych we współpracy z Brukselą”. Zdaniem optymistów szefowa Fratelli d’Italia potrzebuje mało rewolucyjnych modyfikacji, by przed wyborcami uznać KPO za swój program. Zresztą unijni urzędnicy zakulisowo przyznają, że niektóre zmiany mogłyby być sensowne, gdyby były skrojone pod kryzys energetyczny i inflację. Co rzecz jasna nie przekreśla pytań o to, czy nowy rząd Włoch podoła przeprowadzeniu m.in. probiznesowych reform administracji i sądownictwa gospodarczego, które zapisał w KPO.
Czytaj też: Jak agentka GRU szpiegowała Włochy i NATO