Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Putin zwalnia nuklearny hamulec. Czy przesunie broń jądrową bliżej Polski?

Władimir Putin będzie eskalował zagrożenie, bo strach przed wojną atomową to być może jedyna broń, jaka mu została. Władimir Putin będzie eskalował zagrożenie, bo strach przed wojną atomową to być może jedyna broń, jaka mu została. Kremlin.ru / Wikipedia CC BY 4.0
Na razie nie jest jasne, ile i jaka rosyjska broń jądrowa może trafić na Białoruś. Władimir Putin będzie jednak eskalował zagrożenie, bo strach przed wojną atomową to być może jedyna broń, jaka mu została.

Kolejne „atomowe oświadczenie” Władimira Putina stanowi wykonanie zapowiedzi z ubiegłego roku. Nuklearyzacja Białorusi została wpisana w ciąg zdarzeń określanych oficjalnie jako pogłębiona integracja, a które faktycznie są aneksją Białorusi w domenie militarnej przez Rosję. Rozmieszczenie taktycznych ładunków jądrowych na jej terytorium, ale pod rosyjską kontrolą, ma być kolejnym etapem uzależnienia.

Czytaj także: Putin oskarża i rzuca na stół kartę jądrową. Jak czytać jego orędzie?

Gdzie stoczy się Białoruś

Białoruś staje się nuklearnym zakładnikiem Rosji – ocenia Kijów. Z NATO płyną słowa o nieodpowiedzialnym i niebezpiecznym zachowaniu Moskwy. UE dokłada komunikat brzmiący niemal tak samo i grozi nowymi sankcjami Białorusi (akurat w momencie, gdy ten ucisk miał nieco zmaleć z uwagi na związek białoruskiego eksportu chemikaliów z niedoborem nawozów grożącym pogłębieniem kryzysu żywnościowego). Polski MSZ, od lat głęboko zaangażowany w kwestie kontroli zbrojeń nuklearnych, napisał, że „decyzja Władimira Putina o rozmieszczeniu na Białorusi taktycznej broni jądrowej i środków jej przenoszenia dodatkowo zwiększa napięcia związane z rosyjską agresją przeciw Ukrainie i jest dalszym krokiem w kierunku wciągania Białorusi w tryby rosyjskiej machiny wojennej”. W najbliższych dniach można się spodziewać reakcji ONZ, Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej i wielu innych głosów krytyki.

Białoruś stoczy się jeszcze niżej, jeśli chodzi o zaufanie demokratycznego świata szanującego międzynarodowy ład. Rosja pewnie niżej stoczyć się nie może, ale niby dlaczego nie miałaby dodać „nuklearnej aneksji” Białorusi do listy imperialnych osiągnięć Putina?

Można przypuszczać, że Aleksandr Łukaszenka nie miał za wiele do powiedzenia albo wręcz się cieszył, gdy Putin rozciągał nad Białorusią atomowy parasol, a wręcz wtykał go w białoruską ziemię. Na razie nie jest jasne, ile i jaka broń jądrowa może trafić na Białoruś. Ale gdy obaj prezydenci w zeszłym roku zapowiadali taki plan, Łukaszenka mówił o dostosowaniu samolotów do jej przenoszenia. Sugeruje to bomby grawitacyjne – jakie w taktycznym arsenale ma NATO – albo pociski manewrujące z głowicami jądrowymi, których kraje zachodnie w Europie się pozbyły. Z tym że od tamtej zapowiedzi na Białoruś trafiły też systemy rakietowe Iskander, które mają podwójne zastosowanie: do konwencjonalnych i nuklearnych głowic. To byłoby podniesienie zdolności i zagrożenia na wyższy poziom, mimo że rosyjskie iskandery nie wykazały się szczególną skutecznością w wojnie przeciw Ukrainie. Zastosowanie głowicy jądrowej niweluje jednak niedostatki precyzji.

Łukaszenka już udostępnił Putinowi terytorium swojego kraju – nie pytając rzecz jasna obywateli – jako bazę do ataku na Ukrainę. Teraz udostępnia jako platformę atomowego odstraszania, dopuszczając do tego, że stanie się platformą startową dla broni, która wywoła jeszcze straszniejszą wojnę. Co z tego wynika dla NATO i Polski?

Spełnienie zapowiedzi Putina po pierwsze oznaczałoby dalszą destrukcję międzynarodowego ładu rozbrojeniowego. Wiele z niego już nie zostało. CFE, INF, Open Skies, New START – kolejne traktaty, o niegdyś przełomowym znaczeniu, są już historią. Rosja przypomina przy tym za każdym razem, że to USA były pierwsze, gdy wycofały się z traktatu ABM o obronie antyrakietowej. Teraz zagrożony jest traktat NPT, najszerzej obowiązujące na świecie porozumienie o zakazie rozprzestrzeniania broni jądrowej. I znowu Rosja będzie twierdzić, że schemat, jaki zastosowała z Białorusią, przypomina ten, który łączy USA z ich europejskimi sojusznikami w ramach „NATO nuclear sharing”. Wobec tego systemu – składowania amerykańskiej broni jądrowej na terytorium krajów trzecich – też padały argumenty, że łamie literę NPT. Amerykanie bronią się, że ich intencją była jednak ochrona ducha traktatu: przez udostępnianie partnerom broni jądrowej na wypadek wojny ograniczali ich chęć do posiadania własnej bomby atomowej, a przy tym cały czas zachowują kontrolę nad zasobami i operacyjnym użyciem.

Putin zwalnia nuklearny hamulec, a w Europie – kontynencie, który kilka dekad spędził na dyskusjach o nuklearnym rozbrojeniu – może przybyć kolejne, niemałe terytorium, na którym broń jądrowa będzie stacjonować. W czasie gdy „rozbrojeniowcy” (a to wyspecjalizowana elita dyplomatów) zaniosą się łzami, wojskowi będą musieli zająć się minimalizowaniem ryzyka.

Czytaj też: Nowa żelazna kurtyna. Rosja ustawia się plecami do Zachodu

Strategia „na lewo od dwunastej”

Mówiąc bardzo wprost: plany operacyjne trzeba będzie poszerzyć o lokalizację, identyfikację i neutralizację nuklearnych zdolności Rosji rozmieszczonych na Białorusi. W przypadku konfliktu, w którym eskalacja polegająca na użyciu taktycznej broni jądrowej zostanie uznana za scenariusz prawdopodobny, będzie trzeba upewnić się, że środki jej przenoszenia zostaną rozpoznane i unieszkodliwione.

Zadanie utrudnia fakt, że – jak wspomniałem – systemy te bazują na sprzęcie podwójnego zastosowania. Samolot z podwieszonym pociskiem manewrującym, tak jak i sam pocisk po jego uwolnieniu, może być zagrożeniem konwencjonalnym o określonym zasięgu, prawdopodobieństwie trafienia i sile rażenia, ale także bronią masowego rażenia, co podnosi jego rangę w klasyfikacji celów. To samo dotyczy wyrzutni naziemnej balistycznych pocisków rakietowych lub manewrujących rakiet skrzydlatych, którymi dysponują rosyjskie iskandery. Najlepiej nie dopuścić w ogóle do startu, stosując strategię znaną na Zachodzie jako „na lewo od dwunastej”. Chodzi o takie połączenie rozpoznania zdolności przeciwnika z własnymi zdolnościami rażenia, by nie był w stanie skorzystać ze swoich wyrzutni i samolotów. Zbombardowanie lotniska czy bazy brygady rakietowej to wyjście oczywiste i relatywnie łatwe, ale już polowanie w zalesionym terenie na pojedyncze wyrzutnie rakietowe czy wynajdywanie pojedynczych samolotów rozsianych po improwizowanych pasach lotniskowych na drogach to zadanie żmudne i niebezpiecznie.

Bardzo przydadzą się tu satelity i rozpoznawcze bezzałogowce o dużym zasięgu, a przede wszystkim wspierane przez algorytmy sztucznej inteligencji oczy analityków wywiadu wojskowego – i w ogóle informacje pozyskiwane ze źródeł nieprzyjaciela, różnego rodzaju. To pole do popisu dla cyberarmii, która musi penetrować rozmaite sieci i wyławiać z nich informacje o ruchu, przygotowaniu, uruchomieniu nuklearnej machiny. Lokalizacja atomowego bunkra składu amunicji to „pikuś”. NATO będzie ją znać z dokładnością do centymetra, tak samo jak Rosja najprawdopodobniej zna namiary amerykańskich magazynów w Europie Zachodniej. Ale już schematy rozproszenia, bojowy tryb transportu, sposób zabezpieczenia głowic jądrowych, skład personelu je chroniącego – to będzie nowa porcja zagadek do rozwiązania. Nasi wojskowi coś jeszcze mogą wiedzieć, jak to działało w sowieckim systemie – i oby Rosja za wiele go nie zmieniała. W Polsce przecież też istniały składy głowic jądrowych, a część byłych pilotów samolotów uderzeniowych (np. piszący dla „Polityki” mjr rez. dr Michał Fiszer) wciąż pamięta szkolenie ze zrzucania bomb nuklearnych. Jeśli zapadnie decyzja o uderzeniu na rosyjskie zasoby nuklearne na terenie Białorusi, to również polscy piloci – najpewniej trudno wykrywalnych samolotów F-35 – będą najbliżej, by wykonać taką misję. Oczywiście przy użyciu konwencjonalnego uzbrojenia.

Dostaną jednak „pod opiekę” obszar dużo większy i dużo trudniejszy. Do tej pory najgorszy scenariusz nuklearnej ekspansji Rosji był taki, że – jak wiele razy groziła – przesuwa atomowe środki uderzeniowe do obwodu kaliningradzkiego. Tyle że „obłast” też jest dokładnie rozpoznana przez NATO i trudno się tam ukryć. Dodanie do tego równania Białorusi znacznie komplikuje sprawę, bo to kraj relatywnie duży i znacznie trudniejszy dla zwiadowców NATO. Atomowa gra kotka i myszkę na Białorusi niestety da złowrogim myszom bardzo wiele dziur.

Czytaj też: Ameryka uratowała Ukrainę przed upadkiem. Bije Rosję, a nawet Chiny

Zestrzelić natychmiast!

A gdy neutralizacja się nie uda i z terytorium Białorusi poleci na nas coś – samolot, pocisk, rakieta – co może przenosić głowicę jądrową? Zestrzelić natychmiast! Oczywiście najlepiej nad terytorium wroga, by uchronić się przed skutkami zanieczyszczenia radiologicznego.

Tyle że to może być jeszcze bardziej skomplikowane niż polowanie na wyrzutnie nad terenem przeciwnika. Obrona powietrzna to wyjątkowo drogie systemy uzbrojenia i gospodaruje się nimi oszczędnie. Cele starannie się identyfikuje, a do neutralizacji wybiera te, które mogą wyrządzić największa szkodę. Gdy komputery wyliczą, że trajektoria wrogiego pocisku prowadzi na puste pole, nie marnuje się na taki cel cennych antyrakiet. Nuklearna niepewność sprawi jednak, że w umysłach dowódców i ich politycznych zwierzchników powstanie przymus, by strzelać „do wszystkiego, co się rusza” na niebie, i to natychmiast. Nasze najlepsze systemy antyrakietowe będą oczywiście chronić kluczowe miasta i instalacje o krytycznym znaczeniu dla gospodarki, ale wzmocnienie wschodniej granicy dodatkowymi jednostkami przeciwlotniczymi będzie koniecznością.

Rosja w ten sposób generuje dla Polski i NATO dodatkowe koszty. Będzie to ogromnym obciążeniem dla systemu obrony powietrznej, ale z drugiej strony – czy będzie jakieś inne wyjście? Który generał, minister czy prezydent weźmie na siebie ryzyko i odpowiedzialność? Dlatego system obronny musi dać, po pierwsze, gwarancję dosięgnięcia i zniszczenia platformy przenoszenia broni jądrowej, a po drugie, możliwość natychmiastowej odpowiedzi – zaatakowania i przekształcenia w złom arsenału przeciwnika: baz, lotnisk, bunkrów, stanowisk dowodzenia, z których padają rozkazy. To już zadanie przewyższające możliwości samej Polski, to pełnoskalowa wojna z udziałem całego NATO.

Kłopot jest oczywiście taki, że najważniejsze stanowisko dowodzenia może znajdować się na Kremlu i nawet „zaoranie” tego na Białorusi nic nie pomoże, gdy szaleniec w Moskwie nadal będzie mieć choć jeden „atomowy guzik” pod palcem. Każde użycie broni jądrowej, nawet jeśli dla niepoznaki nazywana jest taktyczną, to decyzja polityczna o strategicznym wymiarze. W warunkach konfrontacji Rosji z NATO mogłaby wywołać nuklearną apokalipsę. Putin musi mieć tego świadomość, ale też z pełną świadomością rozgrywa nuklearną kartę kolejny raz. Znowu liczy na wywołanie strachu, który miałby prowadzić Zachód do ustępstw. Chce w Europie atomowej psychozy, która ma doprowadzić do wniosku, że z Rosją trzeba się dogadać, zamiast mówić o jej pokonaniu – a przynajmniej wyparciu z Ukrainy. Będzie eskalował zagrożenie, bo strach przed wojną atomową to być może jedyna broń jaka mu została.

Ale Europa już to przeżyła i przetrwała. Sowieckie zagrożenie nuklearne wisiało nad NATO przez kilkadziesiąt lat, które jednocześnie okazały się okresem prosperity i rozwoju. Siłą Zachodu w czasie zimnej wojny była bowiem… siła. Na atak nuklearny miała nastąpić taka sama odpowiedź, a lista celów – o której ZSRR doskonale wiedział – była wprost porażająca. Przed wybuchem wojny Europę uchroniła równowaga strachu i wyścig zbrojeń, którego niewydolny sowiecki system nie wytrzymał. Trudno wskazać, w czym putinowski system miałby być lepszy – może więc warto sięgnąć po sprawdzone recepty.

Czytaj też: Po roku wojny rosyjski Goliat ma podbite oko

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną