Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Hawaje dewastuje ogień, rośnie liczba ofiar. Dlaczego pożary są tutaj tak zabójcze?

Najbardziej ucierpiało miasteczko Lahaina, dawna stolica hawajskiego królestwa, zamieszkała przez 13 tys. osób. 10 sierpnia 2023 r. Najbardziej ucierpiało miasteczko Lahaina, dawna stolica hawajskiego królestwa, zamieszkała przez 13 tys. osób. 10 sierpnia 2023 r. Marco Garcia / Reuters / Forum
Liczba ofiar śmiertelnych na wyspie Maui wzrosła już do 55. Zdjęcia z obszarów zdewastowanych przez ogień przypominają pola bitwy, a miasta wyglądają jak po bombardowaniu.

„Kalifornijczycy strasznie się denerwują, kiedy ktoś do nich przyjeżdża i dziwi się, że w lecie płoną lasy. Dla ludzi na Hawajach to jednak całkowicie obce uczucie” – napisała wczoraj Adrienne LaFrance z magazynu „The Atlantic”, która kiedyś mieszkała i pracowała na terenie archipelagu. Rajskie wyspy, dla wielu Amerykanów (i nie tylko) synonim raju na ziemi, niemające przy tym nic wspólnego z problemami reszty kraju czy planety, też dosięga katastrofa klimatyczna. W co najmniej czterech skupiskach ognia na wyspie Maui, drugiej największej w archipelagu, zginęło 55 osób. Liczba ta pewnie jeszcze wzrośnie. Pożary z ostatnich dni będą najpewniej najtragiczniejszym w skutkach zdarzeniem naturalnym w historii stanu – do tej pory najwyżej na liście znajdowało się tsunami z 1960 r., zginęło 61 osób.

Czytaj też: Czy klimat nas zabije?

Hawaje: susze i huragan Dora

Najbardziej ucierpiało miasteczko Lahaina, dawna stolica hawajskiego królestwa, zamieszkiwana przez 13 tys. osób. Ogień przeszedł przez teren zabudowany, całkowicie dewastując część osiedli. Sceny ze zrujnowanego centrum przypominają fotografie ze zbombardowanych miast Bliskiego Wschodu czy Europy w czasie II wojny światowej. Spalone wraki aut, połamane i zwęglone drzewa, osmolone domy – to nie ma nic wspólnego z idyllicznym, pocztówkowym wyobrażeniem o Hawajach. Zniszczonych zostało 271 budynków, w tym właściwie cała historyczna zabudowa nadbrzeżna. I choć lasy i łąki płoną też w innych częściach świata, nie ginie tam tak wielu mieszkańców. Co zatem spowodowało, że ogień na Hawajach okazał się tak śmiercionośny?

Wiele wskazuje, że mieszkańcy Lahainy mieli po prostu ogromnego pecha, bo nałożyło się na siebie kilka zjawisk przyrodniczych. Po pierwsze, na Hawajach od kilku miesięcy panuje susza. To oczywiście skutek ocieplenia klimatu; jak wynika z wyliczeń federalnego Departamentu Ziemi i Zasobów Naturalnych, aż 90 proc. powierzchni stanu rejestruje rokrocznie niższe opady, a tendencja utrzymuje się od 30 lat. Niemniej 2023 r. jest pod tym względem newralgiczny, bo od maja na Hawajach pada jeszcze rzadziej niż zwykle. Tereny zielone i gleba są nadzwyczajnie suche, co ułatwia rozprzestrzenianie się ognia.

Drugim krytycznym elementem układanki okazał się huragan Dora, który co prawda nad Hawaje nie dotarł, ale i tak wyrządził tu szkody. Obszedł archipelag ok. 650 km na południe – nie uderzył w wyspy, ale pojawił się nad nimi wywołany nim bardzo silny wiatr. W czasie pożarów jego prędkość dochodziła do nawet 110 km/h.

Nie pomaga też topografia samej Maui, jak zresztą całe Hawaje mocno pofałdowanej. Góry i łańcuchy wzniesień przecinają się tu właściwie wszędzie z dolinami, co stwarza idealne warunki dla szybkiego przemieszczania się wiatru. Podmuchy przyniesione przez Dorę, kiedy znalazły się na szczytach wzgórz wokół Lahainy, zostały skompresowane pod ekstremalnie wysokim ciśnieniem. Były nie tylko szybkie, ale też gorące i bardzo suche. Spływający po zboczach wiatr o takich właściwościach przeniósł ogień z otaczających miasto łąk w samo jego centrum.

Czytaj też: Susze i pożary w Skandynawii. Europie odbije się czkawką

W głąb wyspy czy w ocean

Wiało tak bardzo, że trudno było przeprowadzać akcje ratunkowe, do wielu ofiar nie udało się dostać na czas. Kiedy ogień wszedł już w teren zabudowany, na ratunek było już za późno. Gęsta zabudowa, wszechobecne samochody, najpewniej też przypadki łamania regulacji dotyczących zagospodarowania przestrzennego i utrzymania odpowiednio szerokich zielonych korytarzy w mieście spowodowały, że Lahaina zamieniła się w obszar objęty „burzą ognia”.

Jakby tego było mało, mieszkańcy nie wiedzieli, gdzie uciekać: w głąb wyspy, skąd przyszły pożary, czy do niespokojnego oceanu. Ci, którzy wybrali tę drugą opcję, mieli więcej szczęścia, media w USA donoszą o kolejnych odratowanych przez straż przybrzeżną osobach, które przeżyły, dryfując wiele godzin na deskach surfingowych czy szczątkach łodzi.

Ogień rozprzestrzeniał się bardzo szybko również z powodu coraz mniejszego obszaru zajmowanego na Hawajach przez naturalne lasy, sukcesywnie karczowane na potrzeby nowych osiedli i przemysłu drzewnego. Prowadzone na Maui akcje reforestacyjne nie pokrywają strat, a na obszary po wycince wdzierają się inwazyjne trawy, przywiezione tu przez osadników z kontynentu, niemające nic wspólnego z pierwotnym ekosystemem. Kiedy pojawia się ogień, trawy to dla niego coś w rodzaju drogi ekspresowej, tak samo dla podmuchów suchego wiatru. A gdy wszystkie te czynniki się kumulują, łatwo dochodzi do katastrofy.

Czytaj też: Grecja w morzu ognia. „Sorry, taki mamy klimat”

Przyroda nie daje nam szans

I to jest najważniejsza lekcja płynąca ze śmiercionośnych pożarów na Maui. W odosobnieniu żadna z części składowych tej tragedii nie jest Hawajom obca – zdarzają się huragany, susze, nawet pożary lasów. Ale rzadko łączą się w jedną całość z taką intensywnością. Jak w rozmowie ze stacją NBC zauważa Crystal Kolden, klimatolożka z University of California, walka z takim układem sił przyrody to jak gra, w której przeciwnik znaczy karty i próbuje wygrać. Człowiek właściwie na starcie nie ma szans.

Z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że nie były to ostatnie ofiary takich wielowarstwowych katastrof. David Wallace-Wells, felietonista „New York Timesa” zajmujący się klimatem, napisał niedawno, że przechodzimy powoli z ery walki z katastrofą klimatyczną do czasów przystosowywania się do niej. Z jednej strony jest to przygnębiające, bo oznacza, że poddaliśmy się w misji ocalenia planety, z drugiej wskazuje, że nie mamy wyboru. Musimy się nauczyć żyć w sąsiedztwie huraganów, silnych wiatrów i ognia.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Nauka

Cała Polska patrzy na zorzę. Co się wydarzyło na naszym niebie w miniony weekend?

„Ta noc przechodzi do historii astronomii!”, twierdzą znani obserwatorzy nieba. W plener ruszyły tysiące Polaków, uzbrojonych w aparaty na statywach i smartfony. Przegapiliście tę zorzę? Nie martwcie się, znów nadarzą się okazje.

Anna S. Kowalska
12.05.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną