Jeśli spojrzeć na nagłówki francuskich mediów w ostatnich dniach, można dojść do wniosku, że mieszkańcy kraju nad Sekwaną zmagają się z wydarzeniem niemal apokaliptycznym. Gazety piszą, że „nikt nie jest bezpieczny”, podają przykłady rodzin pospiesznie ewakuujących się z centrów dużych miast – nie tylko Paryża – na głęboką prowincję. Jest mowa o sztabie kryzysowym, ponadpartyjnej ustawie mającej zapobiegać podobnym kryzysom w przyszłości, ministerstwo zdrowia zapowiada z kolei przygotowanie specjalnego modelu statystycznego mającego „właściwie skwantyfikować” zjawisko i podsunąć możliwe rozwiązania, proporcjonalne do skali problemu. Do tego dochodzi jeszcze naruszona duma narodowa, bo „to wstyd na 10 miesięcy przed igrzyskami”, a przecież dopiero co zakończył się rozpoczęty 25 września paryski tydzień mody, Francja gości też teraz uczestników mistrzostw świata w rugby. Mieszkańcy panikują, politycy obrzucają się zarzutami o lata zaniechań, a na rynku pojawiają się już hochsztaplerzy oferujący remedium na problemy, oczywiście w cenach daleko odbiegających od rynkowych.
Czytaj także: Paryż żegna hulajnogi. Ale nie tylko o nie tu chodzi
Pluskwy w Paryżu. Realny kryzys czy histeria?
Coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się opisem inwazji kosmitów albo wstępem artykułu z początków pandemii koronawirusa, nie jest bynajmniej ani fikcją, ani tekstem wyciągniętym z archiwów. Francję naprawdę paraliżuje w ostatnich tygodniach kryzys sanitarny, tylko że nie wywołał go ani nowy wirus, ani obca cywilizacja – tylko dość już zapomniana