Świat

MTS wydał wyrok w sprawie Rosji. Ukraina może się czuć rozczarowana

W środę 31 stycznia MTS wydał wyrok w sprawie Rosji. W środę 31 stycznia MTS wydał wyrok w sprawie Rosji. International Court of Justice / mat. pr.
Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości wydał orzeczenie w sprawie wymierzonych w Rosję ukraińskich oskarżeń. Wyrok jest ostateczny, niezaskarżalny i rozczarowujący.
Przedstawiciele Ukrainy przed MTSInternational Court of Justice/mat. pr. Przedstawiciele Ukrainy przed MTS
Przedstawiciele Rosji przed MTSInternational Court of Justice/mat. pr. Przedstawiciele Rosji przed MTS

Ukraina wniosła pozew w styczniu 2017 r. Oskarżyła Rosję o to, że od 2014 narusza zobowiązania wynikające z konwencji w sprawie zwalczania finansowania terroryzmu. W ocenie Kijowa Moskwa wznieciła i podtrzymywała zbrojne powstanie we wschodniej Ukrainie. Łamie też traktat z 1966 r. o likwidacji wszelkich form dyskryminacji rasowej, uciekając się do przemocy i zastraszania nierosyjskich grup etnicznych w Autonomicznej Republice Krymu. Ukraina wniosła o zadośćuczynienie za wyrządzone szkody.

W listopadzie 2019 r. sąd w Hadze uznał swoją jurysdykcję do rozpatrzenia tej skargi. Pozew ważył 90 kg i liczył 17,5 tys. stron zamkniętych w 29 tomach. Do sprawy włączono dowody wideo, audio i zdjęcia satelitarne. Trzy miesiące później Trybunał zarządził środki tymczasowe w odniesieniu do sytuacji na Krymie, ale odrzucił analogiczny wniosek dotyczący Donbasu. Tatarzy krymscy mieli zachować swoje instytucje (m.in. w tym Medżlisu), a Rosja zadbać o dostęp do edukacji w języku ukraińskim na półwyspie. Zignorowała to postanowienie, Trybunał uznał ją więc winną niezastosowania się do jego decyzji.

Czytaj też: „Zaczystki” są specjalnością Rosjan. To nie faszyzm, tylko rusizm

MTS rozczarował, ale nie zaskoczył

Środki tymczasowe dawały nadzieje na korzystny wyrok, ale studzili je zaangażowani w ten wieloletni proces prawnicy. Sukcesem było już to, że Trybunał przyjął roszczenie Ukrainy. „Europejska Prawda” twierdzi, że częściowe uznanie winy Rosji w ramach obu konwencji można uznać za jakieś zwycięstwo. Wyrok zapadł w środę ze zdaniami odrębnymi. Jak twierdzą znawcy prawa międzynarodowego, nic w tym zaskakującego, bo haski sąd słynie z powściągliwych rozstrzygnięć. Poprzeczka dowodowa jest ustawiona wysoko.

W sprawie dyskryminacji Tatarów krymskich i Ukraińców Trybunał orzekł, że nie ma przekonujących dowodów, że doświadczyli przemocy fizycznej ze względu na swoje pochodzenie etniczne. Ale i uznał, że Rosja nie zapewniła na Krymie dostępu do edukacji w języku innym niż rosyjski.

Strona ukraińska starała się dowodzić, że dyskryminacja nie dotyczy tylko edukacji. Wspominała m.in. o zakazie działalności parlamentu krymskich Tatarów – w 2016 r. rosyjski Sąd Najwyższy uznał go za organizację ekstremistyczną i zdelegalizował. Wniosek złożyła prokurator anektowanego półwyspu Natalia Pokłońska, przekonując, że „Medżlis to marionetka w rękach wielkich zachodnich lalkarzy”. Tymczasem w wyroku czytamy: „Zakaz działalności Medżlisu wynika z aktywności politycznej niektórych jego przywódców, a nie ich pochodzenia etnicznego. Nie ustalono, żeby Federacja Rosyjska naruszyła tu swoje zobowiązania wynikające z CERD”.

Odrębną opinię złożyła przewodnicząca MTS Joan E. Donoghue. Zdaniem tej amerykańskiej prawniczki i znawczyni praw człowieka przepisy, na podstawie których Rosja zdelegalizowała krymski parlament, same w sobie naruszają konwencję: ograniczają prawa obywatelskie i polityczne, wolność słowa i zgromadzeń. Jak dodała, nawet jeśli Medżlis został rozwiązany ze względu na sprzeciw jego przywódców wobec władz Rosji, nie wyklucza to możliwości, że wynikał też z wykluczenia.

Prawnicy Ukrainy starali się ponadto udowodnić, że Kreml promował dyskryminujący nacjonalizm, by wyrugować wieloetniczną społeczność Krymu. Odwoływali się przy tym do tez Harolda Kohla, wybitnego znawcy prawa międzynarodowego, byłego zastępcy sekretarz stanu Madeleine Albright ds. demokracji, praw człowieka. Ponieważ jednak niezależni obserwatorzy nie mogli wjechać na Krym, trudno było w pełni udokumentować rosyjskie winy. Rosyjscy prawnicy przedstawiali zresztą swoje „dowody” na to, że tożsamość Tatarów krymskich i Ukraińców jest właściwie chroniona.

Wojna w Ukrainie i nowa zbrodnia międzynarodowa: ekobójstwo

Rosyjska linia obrony

Druga część pozwu dotyczyła zapisów międzynarodowej konwencji o zwalczaniu finansowania terroryzmu, przyjętej w 1999 r. i ratyfikowanej przez Moskwę w 2002. Zdaniem Ukrainy Rosja „dostarcza ciężką broń, pieniądze i zasoby ludzkie nielegalnym grupom zbrojnym w tzw. Donieckiej Republice Ludowej (DPR) i Ługańskiej Republice Ludowej (LPR)”. Za akty terrorystyczne uznała m.in. atak na malezyjski samolot pasażerski Boeing MH17, ostrzał dzielnic mieszkalnych Mariupola w styczniu 2015 r. i Awdijiwki zimą 2017.

„Siły prorosyjskie we wschodniej Ukrainie atakowały ludność cywilną w ramach kampanii zastraszania i terroru. Rosyjska broń i pieniądze ją napędzały” – argumentował w czasie zeszłorocznych przesłuchań prawnik David Zionts. Jak czytamy w uzasadnieniu wyroku, Trybunał przywiązuje dużą wagę do definicji. W szczególności do pojęcia „finansowanie terroryzmu”, wąskiego, bo oznaczającego „aktywa”, a nie formy pośredniego czy bezpośredniego wspierania terroryzmu.

MTS uznał zatem, że Moskwa wywiązała się z zobowiązań wynikających z większości postanowień konwencji. Dopuściła się jednego naruszenia: art. 9 ust. 1, tj. nie podjęła działań mających na celu zbadanie sprawy, gdy w 2014 r. otrzymała informacje od strony ukraińskiej. MTS zdecydował, że Rosja nie musi wypłacać Ukrainie odszkodowania.

Rosyjska linia obrony sprowadzała się do twierdzenia, że działania rebeliantów we wschodniej Ukrainie nie są równoznaczne z terroryzmem. Rosja przekonuje ponadto, że Ukraina nadużywa instrumentów międzynarodowych do osiągnięcia swoich celów politycznych. W czerwcu 2023 r. rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa oświadczyła, że „celem ukraińskich władz było postawienie Moskwy przed sąd i zorganizowanie pokazowego procesu”. Tymczasem Rosja ruszyła tylko na ratunek miejscowej ludności w Donbasie w obliczu „brutalnego zamachu stanu w Kijowie” zorganizowanego rzekomo przez radykałów z Kijowa ze wsparciem Zachodu.

Rosyjscy dyplomaci i eksperci opowiadali o neonazistowskim reżimie, kładąc szczególny nacisk na to, że „wyznawcy Hitlera to wnuki Mazepy, dzieci Bandery”, którzy polują w Ukrainie na wszystkich sprzeciwiających się ich metodom, konsekwentnie depcząc prawa językowe, kulturalne, oświatowe Rosjan, Węgrów, Rumunów, Bułgarów i innych mniejszości narodowych. Próbowali odwoływać się zatem do zasady „czystych rąk”, która w świetle prawa międzynarodowego wymaga od strony skarżącej nieskazitelności w tych samych sprawach.

Czytaj też: Trybunał w Hadze zamraża wojnę Putina. Czy skutecznie?

Jak zareaguje Rosja?

Co po wyroku? Orzeczenia Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości są ostateczne, nie przysługuje od nich odwołanie. Rosja powinna zastosować się do decyzji MTS, ale równie dobrze może je zignorować, ryzykując kolejne sankcje, bojkot i jeszcze większą izolację. A przede wszystkim utratę reputacji obrońcy norm międzynarodowych (sic!), który tak stara się wykreować.

Trzeba pamiętać, że Ukraina czeka na całą serię wyroków. W piątek MTS zdecyduje w sprawie środków tymczasowych dotyczących naruszenia przez Rosję konwencji o zapobieganiu i karaniu zbrodni ludobójstwa. Kijów oskarża Kreml o to, że fałszywie interpretuje jej zapisy, by atakować Ukrainę. Przeciw Rosji toczą się też sprawy przed innymi trybunałami. Co prawda w marcu 2022 r. Duma orzekła, że nie będzie wykonywać orzeczeń ETPC.

Batalia prawna Ukrainy trwa. Środowy wyrok nie jest wprawdzie powodem do świętowania, ale jest pierwszym na długiej drodze pociągania Rosji do odpowiedzialności międzynarodowej. Ukraińscy adwokaci – jak oceniają ich zagraniczni koledzy po fachu – brawurowo wykorzystują dostępne narzędzia prawne. Udało im się sprawę nagłośnić, a dzięki skrupulatnie zbieranym dowodom być może w przyszłości doprowadzą do ukarania agresora.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną