Ukraina wniosła pozew w styczniu 2017 r. Oskarżyła Rosję o to, że od 2014 narusza zobowiązania wynikające z konwencji w sprawie zwalczania finansowania terroryzmu. W ocenie Kijowa Moskwa wznieciła i podtrzymywała zbrojne powstanie we wschodniej Ukrainie. Łamie też traktat z 1966 r. o likwidacji wszelkich form dyskryminacji rasowej, uciekając się do przemocy i zastraszania nierosyjskich grup etnicznych w Autonomicznej Republice Krymu. Ukraina wniosła o zadośćuczynienie za wyrządzone szkody.
W listopadzie 2019 r. sąd w Hadze uznał swoją jurysdykcję do rozpatrzenia tej skargi. Pozew ważył 90 kg i liczył 17,5 tys. stron zamkniętych w 29 tomach. Do sprawy włączono dowody wideo, audio i zdjęcia satelitarne. Trzy miesiące później Trybunał zarządził środki tymczasowe w odniesieniu do sytuacji na Krymie, ale odrzucił analogiczny wniosek dotyczący Donbasu. Tatarzy krymscy mieli zachować swoje instytucje (m.in. w tym Medżlisu), a Rosja zadbać o dostęp do edukacji w języku ukraińskim na półwyspie. Zignorowała to postanowienie, Trybunał uznał ją więc winną niezastosowania się do jego decyzji.
Czytaj też: „Zaczystki” są specjalnością Rosjan. To nie faszyzm, tylko rusizm
MTS rozczarował, ale nie zaskoczył
Środki tymczasowe dawały nadzieje na korzystny wyrok, ale studzili je zaangażowani w ten wieloletni proces prawnicy. Sukcesem było już to, że Trybunał przyjął roszczenie Ukrainy. „Europejska Prawda” twierdzi, że częściowe uznanie winy Rosji w ramach obu konwencji można uznać za jakieś zwycięstwo.