Ludzie i style

Down in the Town

„Statek miłości” „Statek miłości” mat. pr.
Na castingach Teatru 21 liczy się kreatywność, a nie liczba chromosomów.

Alka miało na próbie nie być... ale jednak jest, bo usłyszał, że przyjdzie dziennikarz. Siadam w trzecim rzędzie, a Alek i reszta zespołu przeciskają się przez widownię. Podają ręce, pytają, z jakiej gazety jestem (słowo „polityka” nie kojarzy im się najlepiej, ale bronię się, że piszemy również o kulturze). Reżyserka Justyna Sobczyk przywołuje zespół do porządku donośnym: „Będziemy wnosić sprawy”. Schodzą na scenę, siadają po turecku.

Barbara wnosi kryzys: nie chce grać w spektaklach. Ola wnosi kryzys, że nie znosi kryzysów. Trudno, orzeka Sobczyk, nie możecie siedzieć obok siebie. A skoro kryzys zażegnany, można się zająć formalnościami – aktorzy podpisują więc umowy na spektakle (Barbara: „ja mam jeszcze zaległą za warsztat!”). Dla artystów z zespołem Downa lub autyzmem Teatr 21 to jednak nie tylko źródło zarobku, ale i możliwość opowiedzenia własnym językiem o własnych problemach.

Czytaj też: Mity o życiu niepełnosprawnych dzieci

***

15 lat temu Sobczyk odbierała dyplom pedagogiki teatru na berlińskim Universität der Künste. Po powrocie do kraju wiedziała, że chce pracować z aktorami z zespołem Downa. Znajoma doradziła, by zgłosiła się do warszawskiego Zespołu Społecznych Szkół Specjalnych „Dać szansę”. Kilka rozmów z dyrekcją później znalazła się w repertuarze zajęć świetlicowych, tuż obok koszykówki, tańca i basenu.

Jej zespół rodził się w bólach, bo jak niby pogodzić młodych ludzi z zespołem Downa, którzy lubią potańczyć przy głośnej muzyce, z potrzebami autystów, którym nadmiar decybeli przeszkadza? Wówczas był to jedynie projekt integracyjny. Przez pierwsze dwa lata Teatr 21 (nazwa wzięła się od dodatkowego chromosomu w 21. parze) przygotowywał głównie jasełka. Przełom przyszedł podczas święta szkoły.

O miłości i innych demonach

Wiecie, że Piotr obchodził 25. urodziny na planie filmowym u Jagody Szelc? Zanim zacznie się próba, Justyna pokazuje na komórce zdjęcia z charakteryzatorki. – Tu Piotrowi się robi makijaż, a tu Piotr jak z reklamy cygara [Aktorzy: „Przystojniak!”]. Piotr gra młodszego brata głównego bohatera. Poradził sobie z taką wielką rolą przy stole, miał przemowę na temat niezabijania zwierząt przed wieloosobową rodziną i ojcem, który jest myśliwym.

Ledwie skończą się plotki o Piotrze, już trwa kłótnia, czy zaległe „Sto lat” wykonać po polsku, czy po angielsku. Sporu nie udaje się rozstrzygnąć, połowa aktorów formuje więc sekcję krajową, połowa – anglosaską. Oba chóry wręcz się przekrzykują, ale Barbara konsekwentnie nie śpiewa. Krzyżuje ręce na piersiach i rzuca, że ona urodzin nie obchodzi. Tymczasem uśmiechnięty Piotr przyjmuje żółwiki, misie i życzenia. Klasyczne („Dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności”), dowcipne („I wish you a merry christmas”), poetyckie („Have a dream”) i do bólu życiowe ( „Pięknej dziewczyny”).

Czytaj też: Problemy psychiczne dzieci i rodzicielskie zaniedbania

***

Na święto szkoły zespół przygotowuje spektakl „Orfeusz + Eurydyka = WNM”. – Obiegowo: Wielka Nieskończona Miłość... ale ja zinterpretowałam tę miłość jako niespełnioną. Prowadząc zajęcia, Justyna zauważyła, że jeden z jej aktorów podkochuje się w aktorce, która z kolei kocha się w innym. Poważna sprawa; na próbach zaczęli więc rozmawiać o tym, co to znaczy „kochać”, i z takich rozmów (oraz improwizacji podczas nich) wykluło się przedstawienie.

Tyle że trudno zagrać w romansie, a jeszcze trudniej zagrać w romansie, mając zespół Downa. Koledzy z pokoju nauczycielskiego komentowali, że Sobczyk wkłada kij w mrowisko, bo miłość między niepełnosprawnymi intelektualnie to twardy orzech do zgryzienia. Ale co zrobić, nastoletnich aktorów właśnie ta miłość wtedy zajmowała. W pierwszej scenie spektaklu śpiewają więc piosenkę „Życie to nie teatr, teatr to nie życie”. – Rodzice i nauczyciele nie mogą podważyć spektaklu, który tak się zaczyna. Miłość ma wtedy prawo wybrzmieć na scenie – tłumaczy reżyserka.

Czytaj też: Zakazana miłość

W przedstawieniu pojawia się figura kobiety w sukni ślubnej, motyw, który – przekonuje Sobczyk – mógłby wracać w każdej kolejnej premierze. Z czasem w zespole zawiązała się zresztą jedna para, są nawet zaręczeni... ale termin ślubu jakoś nie może nadejść. Na razie trzeba wystąpić do sądu, by ten wyraził na małżeństwo zgodę. Zgodnie z artykułem 12 par. 1 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego: „Nie może zawrzeć małżeństwa osoba dotknięta chorobą psychiczną albo niedorozwojem umysłowym. Jeżeli jednak stan zdrowia lub umysłu takiej osoby nie zagraża małżeństwu ani zdrowiu przyszłego potomstwa i jeżeli osoba ta nie została ubezwłasnowolniona całkowicie, sąd może jej zezwolić na zawarcie małżeństwa”. Choć więc by kochać, artyści z zespołem Downa nie muszą jak Orfeusz w spektaklu schodzić do Hadesu, ich droga do ożenku również do łatwych nie należy.

Czytaj też: Niepełnosprawnych prawo do seksu

Samodzielność klaunów

Próba odbywa się na miesiąc przed tym, jak w Polsce pojawił się „pacjent zero”. Nieświadoma, że Covid-19 wkrótce pokrzyżuje im plany, Justyna zagrzewa aktorów: – Teraz mamy czas bez spektakli, a musimy znaleźć czas na rozgrzewkę, na utrzymanie formy pozaprzedstawieniowej! Zaraz będziemy grać „Trolle”, „Klaunów”, „Śmiertelnie trudną grę” i „Superspektakl”. W maju lecimy z „Rewolucjami” na festiwal do Irlandii! Dzieje się!

Rozstawiają się po scenie. Wodzą po sobie wzrokiem. Justyna poleca: – Ruszamy się! Mieszamy! Przybijamy sobie piątki! Jak kogoś mijamy – puszczamy oko! Ruszają, mieszają, przybijają, puszczają... Jedynie Barbara błąka się po orbicie grupy. Justyna zachęca: – Barbara, wykrzesaj entuzjazm! To jest dla ciebie zadanie aktorskie!

„Superspektakl”materiały prasowe„Superspektakl”

Gdy rozgrzewkę mają za sobą, scena zmienia się w modny klub. Każdy ma się w nim godnie prezentować. – Chcę widzieć, że dobrze się w nim czujecie, chcę widzieć, jak wasze ciało się zmienia – rzuca Sobczyk, gdy Maja rzuca się jej na szyję. Aktorzy przeczesują włosy, podkręcają rzęsy, prężą muskuły, poprawiają krawaty, myją zęby. Piotr ściąga koszulkę. Justyna pyta grupy: – Na jaką imprezę można tak iść? Ktoś: „Na plażę!”. Ktoś inny: „Na plażę nudystów!”. Ktoś jeszcze inny: „Na taniec brzucha!”. Barbara kwituje, że nie poszłaby z Piotrem na żadną imprezę.

Gwiazdą jest jednak Magda. Filuternie poprawia uczesanie, kołysze biodrami. Justyna: – Jakie masz obuwie? Magda: – „Szpilki na Giewoncie”! Piotr przygaduje, że raczej „Miłość w Zakopanem”. Tymczasem Barbara narzuca kaptur na głowę i krąży po sali z rękami w kieszeniach. Twierdzi, że chce iść do klubu nocnego, ale nie pójdzie tam z nikim z grupy. Alek odwarkuje, że Barbara nigdzie sama nie pójdzie, bo Barbara jest niesamodzielna!

Czytaj też: Niepełnosprawny nie znaczy aseksualny

***

Samodzielność to – podobnie jak miłość – jeden z najważniejszych tematów w Teatrze 21, wyjaśnia mi później Sobczyk. – Poziom samodzielności aktorów jest różny. Niektórzy mają problem z tzw. małą motoryką, np. z zawiązywaniem butów, prasowaniem, gotowaniem. Nie wszyscy mogliby samodzielnie funkcjonować, czasem trzeba im lekkiego wsparcia... choć są też w zespole tacy, którzy bez problemu poruszają się po mieście. Ruch drogowy, sygnalizacja świetlna, zmiany w komunikacji miejskiej – to wszystko wywołuje u artystów niepewność, którą próbują przepracować na scenie.

Przygotowanie do spektaklu i późniejszy wyjazd z nim wymuszają zresztą pewną niezależność. Ważną, jak się okazuje, nie tylko dla artysty, ale i dla jego rodzica. – Jedna z mam powiedziała mi kiedyś, że ona po prostu tak bardzo kocha dziecko, że chce za nie zrobić wszystko. Bo będzie szybciej, bo oni potrzebują więcej czasu. Przyjęła strategię: zrobię za niego śniadanie, obiad i kolację. To dobre na chwilę, ale – myśląc długoterminowo – wychowujesz ludzi do niesamodzielności.

Czytaj też: Z autyzmem w dorosłość

Efekt? Ludzie z zespołem Downa są często uzależnieni od rodziców, a jeżeli ci umrą, ich dzieci trafiają do domów pomocy społecznej. Alternatywą jest mieszkanie treningowe (zwane chronionym). Osoby z umiarkowaną i znaczną niepełnosprawnością umysłową uczą się w nim codziennych obowiązków; przez kilka miesięcy terapeuci pomagają im w zarządzaniu finansami, poruszaniu się po mieście, przygotowaniu posiłków i pracach domowych. W Polsce to wciąż novum, pierwsze z takich mieszkań otwarto w Warszawie raptem trzy lata temu.

W „Klaunach”, odcinku serialu teatralnego o związku osób z zespołem Downa, symbolem opresji staje się właśnie mieszkanie treningowe. Nadopiekuńczy „trener” tłumaczy podopiecznym oczywistości: jak się pije kawę, jak zachować się przy stole. Postulaty i problemy swoich podopiecznych traktuje jednak – tytuł to nie przypadek – jak cyrkowe wygłupy. Spektakl pyta nas, czy aby nie podchodzimy do osób z zespołem Downa jak do błaznów? Czy potrafimy z powagą ich wysłuchać? Stanowi też krytykę systemu, w którym – ocenia Sobczyk: – Niby mieszkanie jest, ale tylko tam, tylko na trzy–cztery tygodnie, tylko dla paru osób, większość nie ma do niego dostępu. Zaczęliśmy widzieć w tej sytuacji pewną polityczność.

Czytaj też: Mutyzm, podstępna choroba

Gdy zapytała aktorów, co powinno się w takim mieszkaniu znaleźć, zgodnie odparli: „łóżko małżeńskie”. I, faktycznie, stoi ono na scenie, by wypalić jak strzelba u Czechowa. Na rozkaz apodyktycznej pani prezydent „trener” przebija łoże; z materaca schodzi wówczas powietrze, a z aktorów – marzenie o samodzielnym życiu. Gdy wybrzmiewają oklaski, wszyscy siedzą na flaku, który zaczyna wyglądać jak łódź z rozbitkami.

***

Humor i polityka

Na próbie trwają improwizacje. Piotr się kładzie, udaje, że pije przez słomkę piwo, zarządza imprezę leżącą. Wkrótce wszyscy przytulają się i wznoszą ku górze niewidzialne szklanki. Sobczyk pyta, co by zamówili w klubie. Pada odpowiedź, że margheritę i druga, że raczej koszerne wino. Marta deklaruje, że ona najchętniej ubrałaby suknię i rozdała wszystkim ajerkoniak. Chwilę później wyobraźnia zabiera ich na tańce – kołyszą biodrami, skaczą, twerkują (Justyna zachęca co bardziej zawstydzonych. Przekonuje, że „aktor musi mieć świadomość ciała, ciało musi działać w częściach”).

Konsternację budzi autystka Ania, przekonująca, że ona to by się ubrała: – W suknię w niebieskie pasy. Jak pies. Chcę być przebrana za psa w cyrku. Justyna tłumaczy, że od jakiegoś czasu w cyrku nie mogą występować prawdziwe zwierzęta... więc może w tym szaleństwie jest metoda? Ciągnie za język: – W jakich sytuacjach kobieta może się przebrać za psa? Michał: – Widziałem coś takiego w „Wiadomościach”. Kobieta w Białymstoku śpiewała „Pieski małe dwa” przebrana za psa.

Pitch robi wrażenie. Michał otrzymuje zadanie wyreżyserowania etiudy na podstawie rzekomego materiału „Wiadomości”, a Justyna taktownie wycofuje się na widownię. Nowy reżyser przesłuchuje aktorów, sprawdza, czy znają tekst piosenki, prosi, by Maja nauczyła ich choreografii. Ręce przed siebie, unosimy nogi, kuc, krok do tyłu, kolejny kuc... i voilà, etiuda „Pieski na Podlasiu” gotowa! Justyna wciela się w dziennikarkę. – Jak się czujecie? Daniel: – Piesko. Justyna: – Dlaczego w piosence pieski są dwa, a was na scenie troje? Daniel: – Jesteśmy wyjątkowi. Michał: – W piosence pieski są dwa, bo trzeciego trzeba było wyeliminować. Reżyser chwali, że „scenografia, światła, wszystko zagrało” i dziękuje Mai („zdolnej choreografce, bez której spektakl by się nie udał”).

Czytaj też: Wyznania matki autystycznego dziecka

***

Nasze spektakle rodzą się z rozmów i sytuacji scenicznych. Propozycje aktorów bywają po prostu szalone, pracujemy na skojarzeniach, bo osoby z niepełnosprawnością intelektualną nie opierają się na logice czy psychologii postaci – tłumaczy proces twórczy Sobczyk. – Jeśli poruszysz wątek pieniędzy, zaraz ktoś zaśpiewa „Money, money, money”. Temat „rusza” na poziomie ruchu, gestu i zachowania. Bardzo szybko powstaje ciekawa improwizacja. Moim zadaniem jest ją zauważyć, dać aktorowi możliwość rozwinięcia, a potem spisać i nadać strukturę.

Michał, tłumaczy Sobczyk, od dawna interesuje się reżyserią, niekiedy ustępuje mu więc pola. Ania natomiast cały czas powtarza, że jest psem. Tak już ma, idzie z tym zdaniem przez życie. – Naszym zadaniem jest pobawić się tym surrealistycznym obrazem. Docenić go. Wyobrazić sobie kobietę w stroju psa w biało-niebieskie pasy, który wykonuje piosenkę w Białymstoku. Kto wie, czy taka scena nie pojawi się później w jednym z projektów? Jak dodaje reżyserka: – Zachwyca mnie ten humor. To, że oni bez żadnej kokieterii podrzucają swoje pomysły i widzisz, jak odbijają się w nich strzępki rzeczy, które podsuwa im popkultura: „Szpilki na Giewoncie” albo „Miłość w Zakopanem”.

Bywa jednak poważniej, jak w zaangażowanej politycznie „Rewolucji, której nie było”, biorącej na tapetę sejmowy protest rodziców osób z niepełnosprawnościami. Aktorzy śledzili sytuację, oglądali na próbach filmy kobiet, które walczą o swoje prawa, fotografie protestów osób z niepełnosprawnościami z Wielkiej Brytanii czy Stanów. No i dużo rozmawiali, by wiedzieć, co właściwie grają. – Staraliśmy się wprowadzić aktorów w temat rewolucji, walki o swoje prawa. Czuliśmy się jak tajne komplety.

„Rewolucja, której nie było”Grzegorz Press/materiały prasowe„Rewolucja, której nie było”

Gdy produkcja ruszyła z kopyta, z dużą pomocą wyszły same strajkujące, które dostarczyły Teatrowi 21 archiwum protestu: banery, kartki pocztowe, jakie wysyłały w tamtym czasie najbliższym, pluszaki, które dostawały od sympatyków. Dzięki temu na scenie pojawiły się nie rekwizyty, lecz atrybuty.

Ale przedstawienie nie było rekonstrukcją protestu, a raczej zbiorem impresji na jego temat. Matki osób z niepełnosprawnościami przedstawiono w spektaklu jako decyzyjne, sprawcze, atrakcyjne kobiety, które działają niczym tajne agentki. Mają plan wejścia do Sejmu i realizują go razem ze swoimi synami i córkami.

W kulminacyjnej scenie Piotr wychodzi na scenę w kostiumie zrobionym ze wspomnianych pluszaków. Wraz z innymi aktorami powołuje na deskach Downtown Club, śpiewając: „I am down in the town” i podając widzom ręce. Granica między publicznością a artystą się rozwiewa, a prosta przyśpiewka staje się deklaracją afirmacji, wręcz dumy.

Pierwsze „Koty” za płoty

Gdy dobiega końca etiuda „Pieski na Podlasiu”, ruszają prace nad spontanicznym sequelem musicalu „Koty”. Barbarze chyba podobał się reżyserski popis Michała, pyta więc, czy może wziąć udział w castingu. Justyna (energicznie): – Brawo! Jest pani jedną z aktorek, o której marzą reżyserzy, a która bardzo rzadko się na castingach pojawia. Co panią przekonało, żeby dzisiaj przyjść? Barbara: – Nic mnie nie przekonało. Chciałabym popracować z panem reżyserem, bo widać, że to młody, rozsądny chłopak. Michał: – Dostanie pani główną rolę!

Improwizacje z Barbarą trwają w najlepsze, gdy nagle wszyscy orientują się, że Alek popłakuje w kącie. Justyna tłumaczy, że jakiś czas temu Alkowi zmarł kot, więc odgrywanie dachowców może być dla kolegi przykre. Maja doskakuje, przytula. Michał zarządza: – Mamy kryzysową sytuację. Czy ktoś może zagrać inne zwierzę, np. hipopotama? Przez wzgląd na przyjaciela! Nie czekając na odpowiedź, sam wychodzi na środek sceny, przeciąga się ciężko. – Wiesz, kim ja jestem, brzdącu mały? Uszy mam za małe, ogonek jak u kucyka! – śmieje się tubalnie. Alek natychmiast się uspokaja. Minutę później dołącza do kolegi i robi małpę – jak w piosence Krystyny Prońko. Wszyscy dołączają do zabawy, a sala Instytutu Teatralnego zmienia się na moment w małpiarnię... Jednak po chwili Justyna zarządza koniec figli. Próba i tak się przeciągnęła.

Na odchodne pytam: co wam daje aktorstwo?

Marta: Satysfakcję. Ja się lepiej dzięki temu czuję. Ja już gram 15 lat w teatrze, od początku. Jak się miało 23 lata, to się nie chciało chodzić do szkoły, ale teatr to się chciało tworzyć.

Daniel: Dla mnie teatr jest symbolem miłości, przyjaźni. Łączy nas pamięć. Pamiętamy, które spektakle graliśmy i co graliśmy. Mamy wspólne doświadczenie.

Maja: To piękna rzecz jest. Możemy się wspierać wszyscy.

Ola: Rozwijanie talentów, to bardzo ważne dla mnie. Gram z performerami znanymi. Bardzo ich lubię. Zaprzyjaźniłam się. Polecam nas obejrzeć!

Od 15 lat aktorzy Teatru 21 przyzwyczaili się nie tylko do świateł sceny, ale i do koczowniczego trybu pracy. We wrześniu chcą osiąść przy pl. Hallera, gdzie ruszy Centrum Sztuki Włączającej. Dalej planują rzucać widzowi wyzwanie, wybijać go ze strefy komfortu, punktować prawne absurdy i skłaniać do refleksji nad „innym”... A przy okazji dobrze się bawić, bo w Downtown Clubie nigdy nie jest nudno.

Czytaj też: Agata Roczniak – pierwsza w Polsce modelka na wózku

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną