Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Patrz w górę, ale spójrz też w dół. Walka o klimat w architekturze

Earthship, dom z opon i materiałów z recyklingu Earthship, dom z opon i materiałów z recyklingu Taylor Bode / EAST NEWS
W filmie „Nie patrz w górę” DiCaprio i Lawrence świetnie oddali stan ducha, który często obserwuję u ludzi mówiących dziś o zrównoważonym budownictwie – mówi architekt Marcin Mateusz Kołakowski.

ALEKSANDRA KOZŁOWSKA: Pod koniec 2021 r. burzę wywołał film „Nie patrz w górę” Adama McKaya. Leonardo DiCaprio, Jennifer Lawrence, Meryl Streep wcielają się w postaci obserwujące ostatnie dni Ziemi. Zniszczy ją kometa nieubłaganie zmierzająca w naszą stronę. Nie sądzisz, że metaforycznie ten film był też o architekturze?
MARCIN MATEUSZ KOŁAKOWSKI: O tak! (śmiech) DiCaprio i Lawrence świetnie oddali stan ducha, który często obserwuję u ludzi mówiących dziś o zrównoważonym budownictwie. Na zewnątrz próbują wpisać się w oficjalną rolę chłodnych naukowców, podczas gdy wewnątrz wszystko w nich krzyczy. Poglądy, które głoszą ludzie zatroskani środowiskiem, od lat są wyśmiewane, trywializowane, ignorowane i zagłuszane przez medialny szum. Nauka często jest konfrontowana z dyletanckimi wywodami hochsztaplerów, którzy w mediach „ciekawie” się prezentują.

Podkast: Czy w 2022 r. spojrzymy w górę?

Kometę z „Nie patrz w górę” można interpretować jako zabójcze dla nas zmiany klimatyczne. Czy budownictwo naturalne i low-tech (architektura technologii niskozaawansowanych) to – trzymając się filmowej analogii pocisk mogący zmienić tor nadciągającej katastrofy?
W low-tech i budownictwie naturalnym ogranicza się stosowanie materiałów, których produkcja wymaga dużo energii i przyczynia się do zanieczyszczeń i emisji gazów cieplarnianych. Używa się więc słomy, niewypalanej gliny, drewna, bambusu czy materiałów recyklingowych. Czy to odpowiedź na problemy ekologiczne w budownictwie? ­Myślę, że nie. Bo to o wiele za mało jak na tak złożony problem. Budownictwo naturalne to pionierski teren, poligon eksperymentalny, który jak dotąd dotyczy w większości małej skali budynków. Jest to jednak niedoceniany kierunek, który mógłby zaoferować istotny wkład w rozwój architektury, jakiej potrzebujemy: przyjaznej człowiekowi i środowisku.

Oczywiście problemy zrównoważonego rozwoju są większe. Jednak, jak pamiętasz, w filmie planowano wysłać w kierunku komety kilkadziesiąt pocisków jednocześnie. Uważam, że budownictwo naturalne powinno być jednym z nich. Bo problem, który niebawem uderzy w Ziemię, jest co najmniej tak wielki jak w „Nie patrz w górę”. Z badań oceniających wpływ architektury na klimat wynika, że dziś ok. 40 proc. gazów cieplarnianych emitowanych na świecie pochodzi pośrednio lub bezpośrednio z procesów związanych z budownictwem. Przyczynia się do tego zarówno produkcja materiałów, jak i ich transport, proces budowy, a potem energia operacyjna: ogrzewanie i eksploatacja, w końcu wyburzanie budynków. Warto uzmysłowić sobie, że stosunkowo łatwo można by to zmienić. Myśląc przyszłościowo – każdy budynek z osobna miałby szansę stać się małą elektrownią, a nawet w pewnej skali miejscem produkcji jedzenia i utylizacji śmieci.

Czytaj też: Jak schłodzić miejskie betonowe pustynie

To czemu nie idziemy w tym kierunku?
To nie jest problem, który można rozwiązać indywidualnie. Pojedynczy mieszkaniec czy architekt nie jest w stanie niczego zmienić. To problem strukturalny, polityczny. W filmie ucieleśnia go postać Meryl Streep – lekkomyślna prezydent zachodniego mocarstwa.

Może problem współczesnego budownictwa nie jest dostatecznie nagłośniony? W filmie astronomowie zobaczyli kometę kilka miesięcy przed uderzeniem. Kiedy zauważono kwestię ekologii w architekturze?
Już w XIX w. ekolodzy przestrzegali przed wymieraniem gatunków i wylesianiem. Od 1896 r. w Baltimore sprzedawano kolektory słoneczne ogrzewające wodę. W 1900 r. opracowano projekt „The California Bungalow”, który proponował naturalne chłodzenie budynków. Laureat Nobla z 1909 r. Wilhelm Ostwald pisał, że „nie wolno nam marnować energii”. Przestrzegał polityków przed problemami energetycznymi i wyczerpaniem zasobów naturalnych w ciągu następnego stulecia. W 1947 r. pojawiła się książka „Your Solar House” („Twój słoneczny dom”), w której wielcy architekci, jak Louis Kahn, prezentowali świetne projekty proekologicznych domów. Z politycznych względów pomysły te nigdy nie przebiły się do szerszej świadomości. Wydobycie ropy naftowej było wielkim biznesem. Tworzono normy budowlane, w których „zabetonowano” użycie betonu jako konieczne i jedyne rozwiązanie.

Zlekceważono też naukowy manifest ekologiczny „Limits to Growth” („Granice wzrostu”). To wydana przez Klub Rzymski w 1972 r. analiza problemu wyczerpujących się zasobów naturalnych. Gdyby wówczas na poziomie politycznym potraktowano te ostrzeżenia poważnie, nie bylibyśmy w tej sytuacji co dziś. Jednak wkrótce potem przyszły czasy Thatcher, Reagana, Bushów, blisko związanych z przemysłem naftowym i zamykaniem inicjatyw proekologicznych. W „Nie patrz w górę” medialni dyletanci negują istnienie komety, mówiąc: „Może jej w ogóle nie ma?”. Czy to nam czegoś nie przypomina?

Czytaj też: Ekościemy. Jak firmy łapią klientów na ekologię

Mówisz o światowej polityce. Czy tę „kometę” widać też było w peerelowskiej Polsce?
Oczywiście! W 1987 r. Andrzej Janusz Korbel wydał książkę „Architektura żywa”. Wkrótce potem powstała prężnie działająca Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot. To właśnie grupa ludzi związana z Pracownią była dla mnie pierwszą inspiracją w kwestii ekologii w architekturze. W czasie studiów na Politechnice Śląskiej moim wykładowcą był Janusz Tyrlik z Pracowni, który mówił o ekologii głębokiej: to nie człowiek jest w centrum uwagi. Otwierał studentom oczy, mówiąc o dzikich zwierzętach mieszkających w mieście: jeżach, lisach, dzikach, ptakach, owadach, o tym, jak projektować z myślą także o nich. Pamiętam, jak powiedział coś szokującego: „Katastrofa ekologiczna w takim świecie jest nieunikniona. Im szybciej nadejdzie, tym lepiej, bo wtedy szybciej zareagujemy”.

W Poznaniu prof. Radek Barek założył stowarzyszenie Wędrowni Architekci, które szerzy wiedzę o lokalnej i regionalnej architekturze. To właśnie oni zaczęli popularyzować architekturę naturalną z niewypalanej gliny w Polsce. Na Politechnice Gdańskiej prof. Baranowski napisał pracę o architekturze zrównoważonej niemal w tym samym czasie co specjaliści w USA.

Ciekawe, że w świecie filmowym mówi się, że to nasz prof. Szymon Malinowski, aktywista i współzałożyciel portalu „Nauka o Klimacie”, był pierwowzorem postaci granej przez Leonardo DiCaprio. Wystarczy zobaczyć film o prof. Malinowskim „Można panikować”, by zauważyć, że niektóre sceny są wręcz żywcem przeniesione do hollywoodzkiej produkcji.

Czytaj też: Klimat na lęk. Czym jest depresja klimatyczna?

Odpowiedzialne projektowanie to przekształcanie obiektów, które już istnieją, zamiast budowy nowych, użycie materiałów, których produkcja nie zostawia wielkiego śladu węglowego i które łatwo można poddać recyklingowi, lokalność, a więc korzystanie z materiałów dostępnych na miejscu, np. kamienia, z którego przez lata budowało się choćby na Kaszubach. Nie tylko zresztą z materiałów, ale i lokalnych rozwiązań. Niestety w Polsce często się ich nie docenia. Oryginalne kaszubskie budownictwo wypierane jest przez pseudodworki z kolumnami.
Low-tech jest wbrew pozorom nowoczesnym nurtem, to żaden sentymentalny powrót do korzeni. Owszem, czasem polega na uczeniu się od architektury lokalnej, lecz zawsze by stworzyć nową wartość dodaną. Nowy wernakularyzm – jak to się nazywa – to tylko jeden z nurtów architektury naturalnej, szukający wartości w architekturze przystępnej, takiej, którą ludzie mogą sami tworzyć, naprawiać i przystosowywać. I nie tylko na Kaszubach żal, że lokalne budownictwo zanika. W Sudanie, Australii, Tajlandii, Meksyku słychać podobne głosy. Nie chodzi tu tylko o względy estetyczne i kulturowe. Kiedyś normą było, że ludzie rodzinami budowali swoje domy i byli z tego dumni. Korzystali z mądrości architektury lokalnej rozwijającej się przez tysiące lat w zgodzie z warunkami, klimatem, materiałami.

Czytaj też: Covidowy ślad węglowy

To wielka strata, gdy ta wiedza ginie.
Tak. Pisał o tym Bernard Rudofsky, który w 1964 r. opublikował książkę „Architektura bez architektów: krótkie wprowadzenie do architektury nierodowodowej”. A Paul Oliver, autor „Encyklopedii wernakularnej architektury świata”, oszacował, że tylko 3 proc. architektury na świecie tworzona jest przez architektów. Reszta budowana jest przez ludzi powtarzających tradycyjne wzorce swojskiej architektury. Ucząc się od nich, możemy być mądrzejsi i bardziej kreatywni. Świetnym przykładem są prace egipskiego architekta Hassana Fathy′ego. Był pierwszą osobą, która od nowa wprowadziła do architektury idee budowania pasywnych domów z niewypalanej cegły. I to w czasie, gdy Le Corbusier definiował modernizm.

Idee wielkich osi, betonu, jednostek mieszkalnych okazały się zwyczajnie nieprzekładalne w biednych egipskich wsiach. Fathy pojechał więc do Nubii, regionu bardzo dalekiego od europejskich wpływów. Poznał tam nubian vaults (nubijskie kolebki), unikalną technikę budowy łukowatych sklepień bez użycia drewna, którego tam przecież jest bardzo mało. Rozmawiał z ludźmi, którzy budowali w ten sposób. A oni wstydzili się, że są tacy zacofani… Fathy przywrócił tradycyjną architekturę współczesności. Zwracał uwagę także na problem bezrobocia. Na przykład ludzi zatrudnionych przy wykopaliskach archeologicznych. Wykopaliska się skończyły i setki ludzi zostały bez pracy. Więc zaproponował, by nauczyć ich budowy domów. Pokazał, że wartość architektury polega też na zaangażowaniu ludzi, ich integracji przy wspólnej pracy. Pisał o tym w „Architecture for the Poor. An Experiment in Rural Egypt”. To jedna z najlepszych książek, jakie czytałem. Ale też smutna, bo pokazuje samotność Fathy′ego w walce z systemem.

Czytaj też: Architektura wreszcie dla ludzi?

Czyli co? Odwoływać się do budownictwa tradycyjnego czy nie?
Tak. Ale bez nabożeństwa. Dostosowując się do teraźniejszości, proponując alternatywną nowoczesność. Jak Fathy, który pojechał do Tyrolu, by zobaczyć, jak biedni ludzie ogrzewają swoje domy. I zauważył piece kaflowe, które wprowadził w Egipcie, mimo że było to regionalne rozwiązanie z zupełnie innych stron. To właśnie on zainspirował cały europejski ruch budownictwa z gliny. Zainteresował się nim m.in. Gernot Minke z Niemiec, autor najważniejszej książki na ten temat, „Podręcznika budowania z gliny”, przetłumaczonej na wiele języków, łącznie z polskim. Minke zrobił prawdziwą naukę z architektury naturalnej, bo to budownictwo powinno być traktowane jako nauka.

Niewypalana glina oferuje budynki o bardzo zdrowym mikroklimacie, tworzone z materiałów lokalnych, a więc bez potrzeby transportu. A w czasie wyburzenia nie pozostawia problematycznych odpadów. Poza tradycyjnymi rozwiązaniami są możliwości budowania z niej wielkich prefabrykowanych ścian i elementów. To jednak kierunek wymagający wsparcia i zrozumienia zarówno na płaszczyźnie naukowej, jak i politycznej. Trzeba też pamiętać, że glina nie jest receptą na wszystko – termicznie to materiał niewystarczająco izolacyjny.

Czytaj też: Zielone miasta przyszłości

Ale słoma jest! Może więc postawić na architekturę ze słomy?
Słoma stanowi świetne rozwiązanie. Można z niej tworzyć prefabrykowane wielkościenne elementy, nośne i izolacyjne jednocześnie. Wspólne budowanie ścian ze słomy może aktywizować ludzi, co jest znakomitym przykładem niedostrzeganego społecznego potencjału architektury.

Wspólnymi siłami ochotników powstają (również w Polsce) earthshipy, „ziemne statki”. Zgodnie z ideą ich pomysłodawcy, amerykańskiego architekta Michaela Reynoldsa, to pasywne domy autonomiczne budowane z opon wypełnionych ziemią. Tak potraktowane opony tworzą masę termiczną zapewniającą komfortową temperaturę wewnątrz. Earthship ma być samowystarczalny – z własnym systemem pozyskania i oczyszczania wody, energią pochodzącą ze słońca i wiatru. Do tego w budowie stosuje się materiały recyklingowe z odpadów – butelek, puszek i opon – co w sytuacji, gdy w samych Stanach na śmietnik trafia rocznie 250 mln opon, ma niebagatelne znaczenie. Czy earthshipy to spełniony sen architekta-ekologa?
Jestem przeciwko prostym rozwiązaniom złożonych problemów. A problem budownictwa taki właśnie jest. To, co się sprawdza w jednym miejscu, nie sprawdza się w innym. Na przykład pierwszy earthship, w budowie którego uczestniczyłem w Szkocji, nie do końca spełnił wszystkie oczekiwania. Idea earthshipów jest ciekawym, ale tylko jednym z wielu przykładów architektury low-tech. Może być rozwiązaniem w szczególnych sytuacjach i szczególnych warunkach.

Jednym z nich jest duża liczba dni słonecznych w roku. Bo to właśnie słońce wpadające przez wielkie okna od frontu „ładuje” ciepłem masę termiczną. W polskim klimacie to trudne.
Właśnie. W piśmie naukowym mógłbym szczegółowo deliberować nad technicznymi aspektami tego rozwiązania, ale w artykule popularnonaukowym nie chcę o tym mówić.

Dlaczego? Przecież to właśnie jest ciekawe.
Może i tak. Ale powierzchowną krytykę łatwo powielać, przeinaczać. Krytykanctwo wobec budynków low-tech to duży problem. Łatwo podważać ich sens, bo jest ich mało, bo architektura naturalna to wciąż niedoceniana eksperymentalna dziedzina, która może być postrzegana jako zagrożenie dla wielkiego przemysłu. A mogłoby być odwrotnie – wynalazki low-tech mogłyby wzbogacić przemysł.

Czytaj też: Co wyszło z architektonicznych planów z lat 70.

Reynolds proponuje rozwiązania, których warto się nauczyć i zbadać, co z nich można zaadaptować na szerszą skalę. Bo na razie na świecie jest ok. 2 tys. earthshipów.
Earthship to na pewno wizja. Choć nie może być zastosowany w wielu sytuacjach, kilka zasad z nim związanych z pewnością warto poważnie potraktować. Bo stawiają ważne pytania: czy i na ile można stosować materiały recyklingowe w budownictwie? Czy budynek może być samowystarczalny energetycznie? Czy może zaoferować komfort bez drogich i zaawansowanych technologii? Czy może dać więcej niż tylko schronienie? Produkować żywność i czystą wodę? Czy możliwe jest wznoszenie budynku własnym sumptem lub przy pomocy przyjaciół? Reynolds odpowiada na te pytania pozytywnie. Dla mnie jednak wartością jego idei nie są konkretne projekty, a właśnie problemy, z którymi się mierzy.

Jeszcze raz chciałbym jednak podkreślić: nie ma jednej, prostej odpowiedzi na złożony problem ekologii. Earthship nie jest jest złotym rozwiązaniem. Tego nauczyłem się od Janusza Tyrlika z Pracowni na Rzecz Wszystkich Istot. Zapytany o rozwiązanie danej kwestii, nigdy nie mówił, że recepta jest taka albo inna. Na pewno nie powiedziałby: „Skoro mamy kryzys klimatyczny, wszyscy teraz budujmy earthshipy”. Zwracał uwagę na kontekst, na to, że najważniejsze to tak projektować, by być w harmonii ze środowiskiem. Tak więc odpowiedź jest różna w różnych miejscach. Ci, którzy znajdują proste odpowiedzi na trudne pytania, tworzą teorie spiskowe. Nabożne podejście do jakichś konkretnych metod budowania nie jest tym, o co chodzi w low-tech.

Czytaj też: Jak pandemia zmienia architekturę

Co w takim razie możemy robić?
Przede wszystkim słuchać nauki i mądrych ludzi, którzy mówią o problemach środowiska. I wystrzegać się aroganckich mędrków podważających problemy ekologii, lubiących światło kamer, by wygłaszać sensacyjne proste recepty.

Problem jest strukturalny i polityczny. Dlatego musimy jako wyborcy dokładniej patrzeć w programy polityczne poszczególnych partii. Powinniśmy wymagać od polityków, by myśleli w perspektywie dłuższej niż ich kadencja. By się edukowali. By wspierali zmiany w prawie budowlanym, ale i w innych legislacjach dotyczących wspierania odnawialnych źródeł energii i odnawialnych recyklingowych materiałów, promowania nauki i przemysłu, który potrzebuje katalizatorów, by przestawić się na zielone. Potrzebny jest most, który połączyłby środowiska promujące naturalne budownictwo i główny nurt. Sytuacja jest naprawdę poważna i tak jak w „Nie patrz w górę” potrzebujemy całego arsenału, by zredukować uderzenie „komety”.

Gdybyś miał nakręcić film stricte o zagrożeniach związanych z architekturą, zmieniłbyś coś?
Może tytuł... Zbyt często patrzymy w górę, szukając zagrożeń, ale i odpowiedzi. Ja nazwałbym film: „Nie patrz w dół”. Wiele osób przekonuje, że powinniśmy patrzeć na Marsa czy spektakularne rozwiązania high-tech, zapominając, że problemy są na dole, na Ziemi. Architektura naturalna próbuje pokazać, że odpowiedzi na wiele problemów są wokół nas: w glinie pod naszymi stopami, w słomie czy odpadach, które trzeba zacząć traktować poważnie. Wiele odpowiedzi jest już znanych i trzeba je po prostu zastosować. To wartość architektury low-tech. Bądźmy więc sceptyczni wobec tych, którzy ignorują problemy naszej planety i przekonują: „nie patrz w dół”.

***

Marcin Mateusz Kołakowski jest architektem i dziennikarzem, doktorem nauk technicznych, ukończył Politechnikę Śląską i Leibniz Universität w Hanowerze. Od 2011 r. wykłada na University of Lincoln. Poza naturalnym budownictwem pasjonuje się tańcem nowoczesnym.

Wywiad powstał w ramach programu wsparcia dla artystów Stypendium Kulturalne Miasta Gdańska.

Czytaj też: Osiedla z wymiarem humanistycznym

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną