Rosjanie odpowiedzieli na wezwanie Nawalnego i w sobotę 23 stycznia wyszli na ulice ponad setki miast, choć demonstracje wstępnie planowano w 65. Okazali wsparcie aresztowanemu i buntują się przeciw korupcji władz. Większość manifestacji odbywała się w trudnych warunkach pogodowych, przy ostrych restrykcjach sanitarnych i pod okiem stosujących przemoc służb mundurowych.
Protesty w całej Rosji
Jako pierwsi wyszli na ulice mieszkańcy Dalekiego Wschodu, szacuje się, że w sumie nawet 15 tys. osób. W Chabarowsku, gdzie od pół roku trwają protesty przeciw dyktatowi Moskwy i aresztowaniu gubernatora Siergieja Furgała, korowód maszerował wokół pl. Lenina, skandując: „Wolność!”. Następne były Magadan i Jużno-Sachalinsk, Komsomolsk nad Amurem, Irkuck, Władywostok. W Jużno-Sachalińsku tłum przed siedzibą regionalnych władz wołał: „Złodziej powinien siedzieć!”, a w Ufie przypominano: „To my tu jesteśmy władzą”. W Tomsku, gdzie 20 sierpnia wylądował samolot z nieprzytomnym opozycjonistą na pokładzie, ok. 700 osób wołało: „Nawalny, my z tobą!”.
Serca skradli mieszkańcy Jakucka, którzy wyszli na ulice mimo 50-stopniowego mrozu. Z kolei manifestanci w Irkucku otoczyli budynek administracji i zaśpiewali kultowy utwór Wiktora Coja „[żdiom] pieriemien” (Czekamy na zmiany):
Przemian żądają nasze oczy,
W naszym śmiechu i w naszych łzach,
I w pulsowaniu żył
Przemian!
Czekamy na przemiany!
Przełomowy moment
Z czasem protesty przesuwały się na zachód i koło południa dotarły do Moskwy. Szacunki z godz. 16 czasu lokalnego mówią o 100 tys. demonstrantów w całym kraju. To protest horyzontalny – bez jednego centrum koordynacyjnego. Czas i miejsce zbiórek wyznaczały miejscowe sztaby Fundacji Walki z Korupcją. Wróciły wspomnienia z 2017 r., gdy w obronie Nawalnego wyszli na ulice mieszkańcy ponad 140 miast. Wtedy władze się ugięły i go uwolniły. Dziś jest dla Kremla większym zagrożeniem, więc trudno na to liczyć.
Kulminacją wydarzeń były demonstracje w Moskwie, a ich punktem centralnym – pl. Puszkina w sercu miasta. Protesty zaplanowano na godz. 14. Na miejsce ściągnęły kolumny więźniarek (tzw. awtozaki), w pogotowiu były liczne siły porządkowe i „dobrzy obywatele” czekający na rozkazy. Zanim demonstracje na dobre się zaczęły, OMON aresztował prawie 370 osób. Mieszkańcy Moskwy zapełnili też przyległe ulice, a nawet główną, Twierską. Tłum skandował: „Putin wor” (Putin złodziejem), „Nie ujdiom” (nie odejdziemy), „Swobodu” (wolności). Niektórzy wznosili w górę szczotki toaletowe, zapewne znacznie tańsze niż te, które w swoim pałacu nad Morzem Czarnym ma Putin.
W tłumie byli też prowokatorzy, którzy mieli ułatwić policji zaczistkę – pacyfikację demonstrantów. Ale to w ich stronę leciały śnieżki. Służby wdzierały się między ludzi, wyłapywały aktywistów i przypadkowych Rosjan. W ruch poszły dubinki (pałki), choć protestujący krzyczeli, że „są bez broni”. Według OWD-Info, watchdoga monitorującego wydarzenia polityczne w Rosji, do godz. 19 zatrzymano ponad 2 tys. osób w całym kraju (623 w Moskwie i 286 w Petersburgu). Były wśród nich m.in. bliska współpracowniczka Nawalnego Ljubow Sobol i jego żona Julia.
„To przełomowy moment. Jeśli nie wyjdziemy na ulice, władze zrozumieją, że mogą z nami robić, co chcą”, mówili protestujący z pl. Puszkina dziennikarzom Radia Swoboda. „Władza nie liczy się z narodem”, a „służby służą złodziejom”, stwierdził Rosjanin, który przyjechał do Moskwy z Riazania. „Sadzają nas, gdy ośmielimy się wypowiedzieć swoje zdanie. A ich nikt nie może posadzić”, dodał 18-latek w wypowiedzi dla „Nastojaszczich Wremieni”. Politolog Gleb Pawłowski w Echu Moskwy stwierdził: „Na ulice wyszła upolityczniona części społeczeństwa. Spójrzcie, jakimi środkami mobilizacji dysponuje Nawalny. Władza takich nie ma, nie jest w stanie zwołać tak licznych demonstracji”.
Czytaj też: Rosja nie taka potężna. Nawalny kompromituje FSB
Kreml nie zniechęcił Rosjan
Potwierdzeniem tych słów jest oglądalność materiałów Nawalnego w sieci. Film „Pałac dla Putina. Historia największej łapówki” w cztery dni obejrzało na YouTubie ponad 70 mln osób. Jak donosi „Deutsche Welle”, hasztag #Nawalny na TikToku pojawił się miliard razy. Co oznacza, że dzięki mediom społecznościowym może on konsolidować zwolenników i motywować ich do aktywności politycznej. Wyprowadzić na ulice, a w przyszłości do urn. Co najważniejsze, Kreml nie jest w stanie go w internecie zneutralizować.
„Kreml strzelił sobie w stopę tą swoją histeryczną kampanią”, ocenił Leonid Wołkow ze sztabu Nawalnego w wywiadzie dla „Nastojaszczich Wremieni”. Władze robiły wszystko, żeby zniechęcić Rosjan do protestów: prośbą, groźbą i siłą. Prokuratura generalna uprzedzała, że zgromadzenia są nielegalne i „inspirowane z zewnątrz”. Wydała komunikat: „W związku z wezwaniami do udziału w zgromadzeniach 23 stycznia, organizowanych z naruszeniem prawa, w celu zapobieżenia przejawom ekstremizmu prokuratura po raz kolejny przestrzega, że bezprawne działania są niedopuszczalne”. Organy ścigania w ten sposób dały sobie podstawy prawne do pacyfikacji protestów i karania ich uczestników.
Straszyło też ministerstwo spraw wewnętrznych: „Liderzy regionalnych sztabów Nawalnego otrzymali od współpracowników w kraju i za granicą polecenie, by maksymalne wpłynąć na młodych, w tym nieletnich Rosjan, zachęcając ich do nielegalnych działań w różnych regionach kraju. Organizują prowokacje i masowe zamieszki”. Funkcjonariusze prowadzili „dodatkowe kontrole” – odwiedzali zwolenników Nawalnego w domach, wręczali im ostrzeżenia, a kluczowych liderów zatrzymali. Jeszcze w czwartek wieczorem aresztowano działaczy Fundacji Walki z Korupcją, m.in. Giergirja Alburowa, Ljubow Sobol, sekretarz prasową Nawalnego Kirę Jarmysz i Władliena Łosa. Postawiono im zarzut wzywania do udziału w nielegalnych zgromadzeniach i zwolniono.
Organizatorów demonstracji władze próbowały też oczernić, podobnie jak czyniły z organizatorami protestów na pl. Błotnym w Moskwie w 2011/2012 r. Rosjanie sprzeciwili się wtedy sfałszowanym wyborom do Dumy. Ton nadaje rzecznik Kremla, nazywając współpracowników Nawalnego „prowokatorami” i strasząc, że „władze podejmą wobec nich bardzo radykalne środki”.
Władze przygotowały się na każdy scenariusz, ale nie spodziewały się tak masowych protestów. Jak donieśli dziennikarze „Nowoj Gaziety”, w zanadrzu były tituszki, prowokatorzy, którzy mieli torować drogę OMON-owi i zbierać obrazki dla kremlowskich mediów.
Czytaj też: Co przydarzyło się Nawalnemu?
I bez ich pomocy manipulowano przekazem. Prorządowe media zaniżały liczebność demonstracji, mówiąc o 30–300 protestujących na Dalekim Wschodzie. Tymczasem w Irkucku było ich ok. 2 tys., we Władywostoku 3 tys., w Nowosybirsku – przeszło 4 tys. Gdy agencja Reuters informowała o 40 tys. protestujących w Moskwie, rosyjskie MSZ prostowało, że było ich dziesięciokrotnie mniej: 4 tys.
Władze przemilczały też zagraniczne akcje poparcia dla Nawalnego. W Warszawie organizowało je stowarzyszenie Za wolną Rosję, a przed ambasadą protestował reżyser Iwan Wyrypajew. W Londynie i Marsylii Kreml wyśmiewano – pod przedstawicielstwami Rosji wykładano „sinije trusy”, czyli niebieskie majtki. Ciekawe mityngi odbyły się w Tel Awiwie i Pradze.
Czytaj też: Wielka inwigilacja w Rosji
Test dla Nawalnego, test dla Kremla
Te protesty to podwójny sprawdzian: opozycja liczy szable, a Kreml szacuje siły wroga. Dla obu stron to było ważne „sprawdzam” po areszcie Nawalnego i przed jesiennymi wyborami do Dumy.
Wnioski? Po pierwsze, Nawalny jest w stanie skrzyknąć protesty już nie tylko w metropoliach, lecz w całym kraju. Po drugie, demonstracje są dość spontaniczne, bo lider opozycji siedzi w areszcie, a większość kluczowych działaczy Fundacji Walki z Korupcją zawczasu zatrzymano. Należy się więc spodziewać, że protesty nie ustaną mimo (najpewniej) osadzenia Nawalnego na lata w kolonii karnej. Wyrok ma zapaść 2 lutego.
Po trzecie, rosyjskie protesty inaczej niż białoruskie nie są pokojowe. Rosjanie wchodzą w zwarcie w omonowcami, nie przestraszyli się ani pałek policyjnych, ani szokerów (paralizatorów). Co oznacza, że wezwanie Nawalnego „nie bojcies’” (nie bójcie się), „walczycie nie o mnie, a o przyszłość”, ma sens i trafia do Rosjan.
Ośmielone rosyjskie społeczeństwo
Jak spekuluje „Deutsche Welle”, Kreml wyciągnie Nawalnemu inne sprawy, by skazać go na minimum dziesięć lat więzienia. Sztab opozycjonisty mimo to będzie organizował kampanię przed jesiennymi wyborami. Z całą pewnością władze, przestraszone skalą demonstracji, zrobią wszystko, żeby nie dopuścić opozycji do wyborów – albo będą je po prostu fałszować. Co też może wzniecić protesty.
Społeczeństwo ośmielone, zaangażowane politycznie, sfrustrowane skalą korupcji władz, będzie bardziej skłonne aktywizować się na ulicy, ale też wyborczo. A to już krok do kluczowego celu, czyli pozbawienia partii Jedna Rosja większości w Dumie. Wystarczy – jak mówi Nawalny w jednym ze swoich filmów – „żeby 10 proc. niezdecydowanych poszło zagłosować”. Mądre głosowanie, do którego nakłania od lat, może sprawić, że partia Kremla wygra, ale straci większość i będzie skazana układać się z innymi siłami politycznymi. Jak dodaje opozycjonista, w ten sposób szag za szagom (krok za krokiem) poprawi się standard rosyjskiej polityki. Wystarczy tylko „przestać czekać i się nie bać”.
Czytaj też: Reżim Putina dusi Ukraińców i Rosjan