Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

„Reedukacja”, gwałty. Wstrząsający dramat Ujgurek

Jeden z obozów reedukacyjnych dla Ujgurów w prowincji Sinciang Jeden z obozów reedukacyjnych dla Ujgurów w prowincji Sinciang Thomas Peter / Reuters / Forum
Wstrząsający raport BBC ujawnia skalę przemocy seksualnej wobec Ujgurek w chińskich obozach koncentracyjnych w Sinciangu. Władze stworzyły system przemysłowych tortur.

Tursunay Ziawudun do końca życia będzie nosiła ślady dziewięciomiesięcznego pobytu w obozie koncentracyjnym dla Ujgurów w zachodnich Chinach. Choć przeżyła tortury, jej ciało nie wytrzymało kopniaków w brzuch wymierzanych przez żołnierzy i gwałtów pałką elektryczną. Tydzień po ucieczce do Stanów Zjednoczonych z pomocą organizacji Uyghur Human Rights Project musiała mieć wyciętą macicę. Choć dziś mieszka bezpiecznie pod Waszyngtonem, nie jest w stanie opowiadać o horrorach, które widziała i przeżyła w obozie w Kunes. „To, co robili mi w nocy chińscy strażnicy, na zawsze pozostanie blizną. Nie chcę nawet o tym mówić” – wspomina. Jej mąż wciąż jest w Kazachstanie, gdzie ryzyko deportacji do Chin nigdy całkowicie nie znika.

Ujgurki. Drastyczne sceny

Ziawudun jest jedną z kilku bohaterek reportażu BBC. Pierwszego tak szczegółowego – i tak wstrząsającego – dowodu na to, że poza „reedukacją” Ujgurów chińskie władze w obozach w Sinciangu stworzyły system przemysłowych tortur i zbrodni seksualnych. Brytyjscy dziennikarze dotarli nie tylko do ofiar mieszkających dziś poza Chinami, ale też do jednej z więźniarek, zmuszonej do wspierania oprawców (m.in. związywała gwałcone następnie Ujgurki), oraz, co jest zupełnie nowym świadectwem, do strażnika.

Nie bez powodu BBC opatrzyło raport uwagą, że czytelnicy mogą go uznać za drastyczny. Normalnie takie ostrzeżenia pojawiają się przy materiałach graficznych. Ale relacja Ziawudun i innych świadków przemawiają mocniej niż krwawe obrazki.

Czytaj też: Ujgurzy, zapomniane ofiary Pekinu

Chiny problemu nie widzą. A USA?

Choć nikt nie ma najmniejszych wątpliwości co do zbrodniczego charakteru polityki chińskich władz wobec Ujgurów, Pekin konsekwentnie zaprzecza wszystkim oskarżeniom. Czasem mówi, że żadnych obozów nie ma, innym razem – że to ośrodki edukacyjne dające muzułmańskiej mniejszości w Sinciangu lepsze szanse zawodowe. Tłumaczenia są groteskowe i byłyby barejewsko absurdalne, gdyby nie chodziło o setki tysięcy ofiar i system represji niemający na świecie równego.

Chińskie tłumaczenia można więc całkowicie zignorować, ale pytania, co tak naprawdę ma miejsce w Sinciangu i co z tym zrobić, pozostają zasadne. Najważniejsze brzmi: czy faktycznie można mówić o ludobójstwie?

Ostatniego dnia swojej kadencji były amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo uznał, że tak. Trudno uznać to za wspólny wniosek administracji, bo ówczesny prezydent Donald Trump nawet wtedy nie udawał, że interesuje go podejmowanie jakichkolwiek decyzji. Nie zmienia to faktu, że oświadczenie Pompeo zostało odnotowane, także przez Chiny. Sekretarz Chińskiej Partii Komunistycznej w Sinciangu Xu Guixiang określił je „kłamstwem wieku” i „farsą”, która „ma skomplikować dialog z nową administracją w Waszyngtonie”. Xu nazwał Pompeo „histerycznym szczurem” i najgorszym sekretarzem stanu w historii Stanów.

Mimo absurdalności tych wypowiedzi argument o celowym komplikowaniu dialogu między Bidenem a Pekinem mógł wydawać się trafiony. Wiele osób spodziewało się, że nowa ekipa władzy w USA spróbuje załagodzić napięcia z Chinami, a dużo trudniej robić to z krajem naznaczonym formalnie ludobójstwem. Jednak pierwsze tygodnie prezydentury Bidena wskazują, że o gwałtownej odwilży nie ma mowy – na inaugurację po raz pierwszy oficjalnie zaproszono de facto ambasadorkę Tajwanu w Stanach, a następca Pompeo Anthony Blinken już pierwszego dnia urzędowania uznał, że faktycznie w Sinciangu trwa ludobójstwo.

Ludobójstwo w chińskich obozach

Inne kraje, w tym państwa muzułmańskie, które teoretycznie powinny być najbardziej zainteresowane ochroną współwyznawców, mniej lub bardziej krytykują Chińczyków, ale nie stosują etykiety ludobójstwa. I choć dla wielu to kwestia polityki, to Council on Foreign Relations, prawdopodobnie najbardziej wpływowy waszyngtoński think tank, zwraca też uwagę na aspekt prawny. Nie każde masowe morderstwo i zbrodnia przeciw ludzkości jest bowiem ludobójstwem. Zgodnie z prawem międzynarodowym to celowe działanie zmierzające do eksterminacji grupy narodowej lub etnicznej. Na razie nie ma świadectw masowych mordów Ujgurów przez Chińczyków, co byłoby względnie prostym dowodem. Powszechna sterylizacja Ujgurek – którą wielokrotnie opisano – jest dość silną przesłanką na zamiary ludobójcze. Ale „reedukacja”, przymusowe porzucanie islamu, tzw. eksterminacja kulturowa czy przemoc seksualna, nawet jeśli jej ubocznym skutkiem jest bezpłodność Ujgurek, mogą już być podważane jako celowe działania w kierunku zagłady narodu.

Choć dla wielu taka dyskusja to jałowy spór prawniczy, dla polityków może mieć znaczenie. Konwencja o ludobójstwie z 1948 r. nakazuje bowiem aktywnie przeciwdziałać tej zbrodni. Oczywiście nikt z tego powodu nie dokona inwazji na Chiny, ale wobec ludobójczego reżimu dużo łatwiej uzasadnić sankcje (w grudniu do nałożenia ich za działania w Sinciangu wezwał w niewiążącej rezolucji Parlament Europejski).

Firmom, które wciąż świadomie lub nie korzystają z pracy przymusowej Ujgurów, trudniej ukryć lub udawać, że nie stanowi to problemu, gdy wprost mowa o ludobójstwie. O wykorzystywaniu efektów pracy przymusowej – szczególnie bawełny, ale też elektroniki – głośno co najmniej od identyfikującego 83 firmy (w tym m.in. Nike, H&M czy Apple) raportu Australijskiego Instytutu Polityki Strategicznej (ASPI) z marca 2020 r. Ale problem do dziś nie zniknął. Częściowo firmom faktycznie trudno ustalić źródła bawełny w skomplikowanym łańcuchu dostaw. A częściowo to też brak woli i akceptacja pracy przymusowej w zamian za niższe koszty lub chęć utrzymania dobrych relacji z władzami Chin.

Jest nadzieja dla Ujgurów?

O tym, że etykieta ludobójstwa będzie miała szczególną moc, wiedział twórca tego pojęcia, żydowski prawnik ze Lwowa Rafał Lemkin. Jego krajan i zaciekły akademicki wróg Herszt Lauterpacht przeczuwał ryzyko sytuacji podobnych jak ta w Sinciangu. W sporze, który nadawał ton dyskusji o karaniu hitlerowskich zbrodni, Lauterpacht zwracał uwagę, że koncentracja na grupowym charakterze ludobójstwa niechybnie doprowadzi do tego, że inne zbrodnie pozbawione tej etykiety będą traktowane jako coś mniej groźnego. Choć Lauterpacht początkowo obronił swoją pozycję – to on stworzył prawnicze zręby trybunału norymberskiego – ostatecznie Lemkin doprowadził do przyjęcia Konwencji o ludobójstwie trzy lata po wojnie. I trudno dziś nie zgodzić się z Lauterpachtem, że dopóki Sinciang będzie traktowany „tylko” jako zbrodniczy system pracy przymusowej, przemocy seksualnej i kulturowej anihilacji Ujgurów, świat może łatwiej przymykać oko na ten dramat.

Decyzja Pompeo i Blinkena to nadzieja dla Ujgurów. Niesamowita odwaga tych, którzy dzielą się swoją traumą, jak Ziawudun, wzmacnia poczucie, że amerykańskie władze tym razem mają rację – nawet jeśli niektórzy prawnicy będą kwestionować zasadność używania terminu „ludobójstwo”.

Czytaj też: System zaufania w Chinach

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

The Cure i ich słynna oda do żałości. Ten album to arcydzieło muzyki popularnej

Krytycy nie byli zachwyceni. Wytwórnia wróżyła komercyjne samobójstwo. Zespół się jednak uparł, by album wydać. I słusznie, bo obchodząca właśnie 35. urodziny płyta „Disintegration” The Cure to arcydzieło muzyki popularnej.

Łukasz Kamiński
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną