Minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau przeprowadził w Moskwie rozmowy ze swoim rosyjskim odpowiednikiem Siergiejem Ławrowem. Z ich wspólnej konferencji prasowej można wyciągnąć następujące wnioski: Rosja przyjmuje łagodniejszy ton wobec Zachodu, podkreśla, że zależy jej na dialogu i nie ma zamiaru przeprowadzać żadnego frontalnego, zbrojnego ataku na Ukrainę, w każdym razie nie na skalę wykraczającą poza te tereny, gdzie mieszka ludność rosyjskojęzyczna. Podkreśla też, że będzie rozmawiać na temat działań prowadzących do obniżenia ryzyka starć militarnych w Europie, choć ważniejsze dla niej są rozmowy ze Stanami Zjednoczonymi niż z krajami europejskimi.
Równocześnie Rosja mówi jasno, że nie zmienia swych podstawowych założeń polityki zagranicznej: perspektywę członkostwa Ukrainy w Sojuszu Atlantyckim uważa za niedopuszczalną i wrogą dla Rosji. Całe wcześniejsze rozszerzenie Sojuszu uznaje za agresywną postawę Zachodu, która wymaga korekty. Dalej: rząd w Kijowie wprost oskarża nie tylko o rusofobię, ale i o to, że trzyma z „puczystami” i „neonazistami, którzy chodzą po stolicy z flagami Bandery”. Właściwie odmawia mu legalnego statusu.
Czytaj też: Czy polska armia jest zdolna do obrony? A MON do rządzenia?
Ukraina musi wybrać sojusz z Rosją
Zaraz po zakończeniu rozmów z Rauem opublikowano w Moskwie wiadomość, iż Duma Państwowa wezwała inne najwyższe władze Federacji, by uznały samozwańcze separatystyczne