Zachodnie sankcje w odpowiedzi na rosyjską agresję zdaniem jednych są wprowadzane zbyt późno, według innych są za słabe. W rzeczywistości biją silniej, niż chciałby przyznać Kreml, choć na efekty trzeba będzie poczekać. Ze swej natury mają karać i zwiększać koszty wojny, ale nie są w stanie zatrzymać inwazji wojsk, zwłaszcza gdy agresor stawia wszystko na jedną kartę.
Jakby Czechy dokonały inwazji na Niemcy
„Mają nas zadusić” – tak o sankcjach wielokrotnie mówił sam Putin. Jako judoka amator widzi w nich stosowaną w tym sporcie walki technikę obezwładniania, polegającą na tamowaniu dopływu tlenu z krwi do mózgu. Sankcje działają podobnie: przyduszają gospodarczo, pozbawiając kraj zdolności rozwoju i wzrostu. Innymi słowy: nie zabijają, ale paraliżują.
Jeśli chodzi o „masę” – korzystając wciąż z języka judo – gospodarka Rosji nie będzie w stanie unieść ciężaru walki, na którą się zdecydowała. Jej produkt krajowy brutto jest 14 razy mniejszy niż Stanów Zjednoczonych. To tak jakby Czechy dokonały inwazji na Niemcy. Putin zdecydował się na wojnę, choć trendy gospodarcze są dla Rosji niekorzystne. Jej udział w światowym PKB stale maleje – z 3,05 proc. w 2021 spadnie do 2,92 proc. w 2024 r. Świat ucieka Rosji do przodu, a zmarnowana szansa na modernizację utrudni jej wyjście z kryzysu. Będzie więc jeszcze bardziej zmuszona polegać na produkcji własnej, a przecież w zglobalizowanej gospodarce żadne państwo nie jest samowystarczalne.