Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Wojna uwięziła rosyjskich turystów za granicą. Jak wrócą do domu?

Rosyjscy turyści na wyspie Phuket, 8 marca 2022 r. Rosyjscy turyści na wyspie Phuket, 8 marca 2022 r. Jorge Silva / Reuters / Forum
Nie mają jak zapłacić za pobyt w hotelu, bo system bankowy odrzuca ich karty kredytowe. Nie mają jak wrócić, bo świat zamknął przestrzeń powietrzną. Wojna sprawiła, że tysiące Rosjan znalazło się w próżni.

Na przełomie lutego i marca szwajcarskie hotele stały się nagle sceną dość nietypowych sytuacji. W najbardziej luksusowych kurortach, które do tej pory przyjmowały rosyjskich turystów z otwartymi ramionami, atmosfera zgęstniała, bo stali się z dnia na dzień niepożądani, wręcz problematyczni. Odcięcie Rosji od SWIFT i sankcje spowodowały, że wysokie rachunki za pobyt okazały się niemożliwe do uregulowania. Informacja rozeszła się w St. Moritz, Zermatt, Montreaux i innych miejscach słynących z drożyzny i niespecjalnie wysokich etycznych standardów dotyczących pochodzenia pieniędzy klientów. Na hotelarzy padł blady strach – Rosjanie stanowili 20, nawet 30 proc. obłożenia. Część uregulowała rachunki w pierwszych dniach inwazji, zanim rosyjskie konta zostały zablokowane. Ale niektórych sankcje zastały w samym środku alpejskiej zabawy.

Czytaj też: Rosja nie jest tak odporna na sankcje, jak twierdzi Putin

Hotele zamieniły się w lombardy

Karta płatnicza była na ogół bezużyteczna, przelewu nie dało się wykonać, a za atrakcje trzeba jakoś zapłacić. Jak opisuje Andrew Tuck, redaktor naczelny magazynu „Monocle”, część znanych kurortów zamieniła się w punkty jubilerskie i lombardy. Rosjanie płacili tym, co mieli... na sobie: biżuterią, futrami, zegarkami. Niektóre z tych dóbr, twierdzi Tuck, dopiero co kupili, a Rosjanie oddawali je oryginalnie zapakowane, nieużywane. Hotelarze, według relacji świadków, nie wzgardzili kosztownościami. Oddawali je do wyceny, by oszacować, czy przedmioty pokryją pobyt. Jeśli nie – otwarcie prosili o więcej.

Szwajcarska anegdota specjalnie nie dziwi ani nie skłania do współczucia. Zdecydowana większość uwięzionych w Szwajcarii, Tajlandii, na Kubie i Malediwach bogatych Rosjan to prokremlowscy oligarchowie otwarcie Putina wspierający albo milcząco aprobujący jego politykę. Przez ostatnie 22 lata nie dało się w Rosji wzbogacić bez wiedzy prezydenta. Ale problem mają też zwykli turyści.

Czytaj też: Sankcje cofną Rosję prawie do epoki kamienia łupanego

Uwięzieni na rajskich plażach

Według szacunków „The Economist” opartych na wyliczeniach Rosyjskiej Izby Turystycznej na początku kwietnia w Tajlandii przebywało ok. 7 tys. rosyjskich turystów bez opcji powrotu do domu. Plaże, zwłaszcza na Phuket, są wśród nich bardzo popularne – w 2019 r., tuż przed pandemią i wywołaną nią turystyczną przerwą, kraj odwiedziło półtora miliona gości z Rosji. Więcej wyjechało tylko do Turcji.

Ci, którzy na urlop w Azji zdecydowali się w drugiej połowie lutego, raczej nie odpoczęli. Bardzo szybko skończyła im się gotówka – nawet jeśli ich pobyty regulowało biuro podróży, nie mieli za bardzo po co wychodzić z hoteli. Jak pisze „Bangkok Post”, największa tajlandzka gazeta, wakacje w hotelach, nawet z najwyższej półki, to mimo wszystko domena „drugoligowych” oligarchów, bo najbogatsi mają tu zwykle własne nieruchomości, często schowane na odizolowanych wyspach. Ich jednak też dotknęły sankcje, bo zamknięto przestrzeń powietrzną. „The Economist” sugeruje, że niektórym udało się wrócić przez Dubaj i inne kraje Zatoki Perskiej, ale co najmniej kilka tysięcy Rosjan wciąż jest na Phuket. I nie wiadomo, czy i kiedy wrócą.

Podobnie jak 11 tys. turystów na Sri Lance i blisko 20 tys. na Bali. Podróż z Azji jest w miarę bezproblemowa, jeśli wraca się do Rosji. Większość krajów pozaeuropejskich wpuszcza jeszcze rosyjskie samoloty na swoje terytorium. Nie zawsze jest to jednak prosta sprawa, bo samolotów jest mniej. Odcięcie od sieci zaopatrzeniowej, brak możliwości serwisowania jednostek i inne kłopoty logistyczne uziemiły wiele rosyjskich maszyn.

Jeszcze gorzej mają ci, którzy na co dzień rezydują w Europie Zachodniej. Żeby wrócić do Londynu, Monte Carlo czy Marbelli, muszą nadłożyć kilkanaście godzin podróży przez Dubaj albo Stambuł, jedyne duże porty przesiadkowe blisko Europy, do których mają jeszcze swobodny dostęp.

Czytaj też: Czy Rosja zemści się na światowym lotnictwie?

Rosjanie kochają Kubę

Sankcje uderzają nie tylko w rosyjskich turystów, ale i w tych, którzy na nich zarabiają. Szczególnie to widać w krajach ubogich, w których Rosjanie stanowili znaczący odsetek gości. Z powodu wojny w Ukrainie cierpi i tak już poharatany pandemią sektor turystyczny na Kubie. Tam Rosjan wielbiono – z wzajemnością. Do niedawna Aeroflot miał dziennie dwa bezpośrednie połączenia z Moskwy do Hawany, do tego dochodziły czartery biur podróży. Rosjanom na Kubie się podobało, bo to kraj tropikalny, z pięknymi plażami, bajecznie dla nich tani. W dodatku spora część obsługi mówiła chociaż trochę po rosyjsku (spadek po rewolucji i dekadach bratniej współpracy).

Kubańczycy lubili rosyjskich klientów, bo byli hojni, a w dodatku jako stali bywalcy przywozili prezenty: ubrania, leki, drobne kosztowności. Ta hojność obrosła już w Varadero i Hawanie w legendę. W 2021 r. turyści z Rosji stanowili 41 proc. zagranicznych gości. Dziś na Kubie praktycznie ich nie ma, również dlatego, że nie mają jak dostać się na drugą stronę Atlantyku – po drodze czeka przeprawa przez Europę, zamkniętą w całości dla rosyjskich samolotów.

Jest i trzecia strona turystycznej blokady – także Europejczykom trudniej dostać się do Tajlandii, na Sri Lankę czy Bali. Biura podróży liczą straty, podobnie jak lokalni hotelarze. Większość południowoazjatyckich krajów dopiero od niedawna otwiera się ponownie na gości. Wygaszenie pandemii koronawirusa niewiele więc zmieniło, a nowa normalność, o ile nastała, nie ma w sobie nic z normalności.

Czytaj też: Kontrolerzy lotów nie przychodzą do pracy. Nie polecimy na majówkę?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną