Londyński ośrodek RUSI (Royal United Services Institute) jest jednym z najważniejszych punktów na światowej mapie wojskowej analityki. Stanowi intelektualne i eksperckie zaplecze brytyjskiego MON, z którym związany jest wręcz fizycznie. Nierzucająca się w oczy siedziba instytutu przylega do ponurego budynku resortu w rządowej dzielnicy Whitehall. Nieopodal jest najważniejszy w Londynie pomnik I wojny światowej, Cenotaph, i podziemna kwatera Winstona Churchilla z II wojny. RUSI leży więc w sercu brytyjskiej wojskowej tradycji i współczesności, od wybuchu wojny Rosji z Ukrainą dostarcza materiałów o dużym ciężarze gatunkowym, choć nie co tydzień. Poza amerykańskim Instytutem Badań nad Wojną (ISW), z jego słynnymi mapkami sytuacji na frontach, to analizy brytyjskiego wywiadu GCHQ zamieszczane w codziennych komunikatach MON należą do obowiązkowych na Zachodzie źródeł informacji o wydarzeniach wojennych i ich kontekście. A RUSI dokłada do tego wyjaśnienia, przewidywania i dane – materiał bodaj najcenniejszy.
Bliski związek z rządem nie oznacza przy tym uzależnienia politycznego. Eksperci RUSI niejednokrotnie bezlitośnie krytykowali niektóre decyzje brytyjskiego ministerstwa obrony, a najbardziej znany z nich dr Jonathan Eyal słynie z ciętego języka i bezkompromisowych sądów. Dlatego raporty RUSI są tak cenione i chętnie czytane. Dla całkowitej jasności: skrót nazwy nie ma nic wspólnego z Rosją, litera R nadaje mu „królewskość”, czyli właśnie niezależność polityczną, a „united services” to połączone siły zbrojne.
Brytyjczycy oparli wnioski z pierwszej fazy wojny na danych ukraińskiego sztabu generalnego – tych publikowanych w codziennych komunikatach, a być może i tych zarezerwowanych tylko dla nielicznych oczu. „Podstawy źródłowe znacznej części tego opracowania nie mogą zostać ujawnione” – zastrzegają eksperci.
Rola Zjednoczonego Królestwa we wsparciu wojskowym Ukrainy była bardzo znacząca i przed wojną, a w jej trakcie zapewne przybrała jeszcze bliższą i konkretniejszą formę. Wojskowi doradcy nie muszą przecież siedzieć w okopach ani nawet w dowództwie w Kijowie, by wspierać mechanizmy decyzyjne czy konsultować kierunki operacji. Kolejne brytyjskie rządy – Borisa Johnsona, Liz Truss i Rishi Sunaka – politycznie w jednoznaczny sposób opowiadały się za zwycięstwem Ukrainy i wyparciem Rosjan z jej ziem. Brytyjski wywiad, z tego, co publicznie wiadomo, odgrywa istotną rolę w tej części pomocy wojskowej, której z naturalnych powodów nie widać. Ale brytyjska pomoc sprzętowa jest i była widoczna od samego początku, a nawet przed inwazją, zaś wsparcie szkoleniowe udzielane armii ukraińskiej jest największe spośród krajów NATO. Nie bardzo więc dziwiłoby wykorzystanie niejawnych źródeł wojskowych w opracowaniu publicznego raportu, zapewne z ostrożnością przejrzanego przed pokazaniem i posiadającego pełniejszą wersję dla dowódców i decydentów z poświadczeniami bezpieczeństwa informacji. Autorzy zresztą przyznają sami, że wersja jawna jest „z konieczności niekompletna”.
Czytaj też: Walka z Rosją będzie długa i ciężka. Kluczowe są rezerwy
Rosja chciała zdobyć Kijów w dziesięć dni
Brytyjscy eksperci ocenili pierwsze pięć miesięcy wojny – od 24 lutego do lipca 2022 r. Bieżące wydarzenia – bombardowania, blackouty i perspektywa zimy – powodują, że mogliśmy już zapomnieć o tej najbardziej intensywnej, wstępnej fazie. To jednak ona ukształtowała dzisiejszą rzeczywistość.
Rosjanie najpierw wdarli się na kilku kierunkach w głąb terytorium Ukrainy, później stanęli, wycofali się spod stolicy, przeszli do ofensywy w Donbasie i znów stanęli, a w efekcie strat i wyczerpania sił musieli zarządzić mobilizację. To w wyniku przegrania przez Rosję tej pierwszej fazy latem ukraińska armia przejęła inicjatywę, którą utrzymuje do dziś i która w coraz większym stopniu przekonuje Kijów i jego zachodnich partnerów, że tę wojnę można wygrać, czyli wyprzeć agresorów z granic niepodległego państwa ukraińskiego.
Aczkolwiek w ocenie RUSI rosyjska kampania nie od razu była pasmem porażek. Ośrodek ocenia, że Rosji udało się zmylić przeciwnika co do intencji, a szybkie postępy w pierwszych dniach ofensywy rzeczywiście zagrażały władzy Zełenskiego. Rosja miała plan zdobycia stolicy w dziesięć dni i wprowadzenia wojsk okupacyjnych do sierpnia. Na północ od Kijowa osiągnęła miażdżącą przewagę sił 12:1. Co się więc nie udało?
Rosyjskie plany miały być tak tajne, że nie były znane dowódcom na niższym poziomie, a struktura i kultura rosyjskiej armii nie sprzyja elastycznemu reagowaniu, raportowaniu niepowodzeń i podejmowaniu decyzji „na dole”. Paradoksalnie więc, jak twierdzą brytyjscy analitycy, szybkie postępy Rosjan zadziałały jak pułapka na nich samych. Gdy awangarda utknęła, Ukraina dostała czas na mobilizację sił i zasobów, a w konsekwencji na przecięcie linii zaopatrzenia, izolację i degradację wrogich wojsk w takim stopniu, że nie były w stanie dłużej utrzymać swych pozycji. Oczywiście wszystko kosztem heroicznego wysiłku obrońców, ciężkich walk i strat. Ta generalna ocena nie odbiega od wniosków wyciąganych przez inne ośrodki czy niezależnych ekspertów. Dużo ciekawsze są wnioski dla współczesnego pola walki, jakie wynikają z analizy danych zebranych przez RUSI.
Czytaj też: Czy przecenialiśmy armię Rosji? Mówi znany zachodni analityk
Rozproszenie i amunicja
Kluczowym jest to, że na współczesnym polu walki nie ma bezpiecznych miejsc, a przeciwnik taki jak Rosja jest w stanie sięgnąć na cały obszar zaatakowanego kraju. Rodzi to ogromne wyzwania w zakresie rozproszenia, ukrycia, ochrony i zabezpieczenia sprzętu, uzbrojenia, amunicji, paliw i zapasów, stanowisk dowodzenia. RUSI ocenia, że Ukraińcy w znacznym stopniu temu sprostali, dlatego Rosji nie udało się zniszczyć ich lotnictwa czy obrony powietrznej, mimo że w ciągu dwóch dni zaatakowała trzy czwarte znanych i stałych obiektów wojskowych o kluczowym znaczeniu. Z myślą o takim ryzyku należy zawczasu przygotować i zaplanować wykorzystanie stanowisk zapasowych, ukrytych składów i magazynów, pasów startowych (np. na drogach), rejonów koncentracji wojsk, ale takiej, której nie widać.
Drugim wnioskiem jest konieczność zwiększenia zapasów amunicji, głównie artyleryjskiej. Podane przez Londyn szacunki, oparte na ukraińskich danych, mówią o uzyskaniu przez Rosjan do czerwca dziesięciokrotnej przewagi w intensywności ognia artyleryjskiego, mimo że środków rażenia mieli tylko dwa razy więcej. Ukraińcom zapasy miały się wyczerpywać już po sześciu tygodniach walk. Jak się okazuje, względna równowaga w pierwszych tygodniach pozwoliła obrońcom przyjąć rosyjski atak, utrzymać kluczowe pozycje wokół stolicy, nie dopuścić do jej zajęcia, a w efekcie odeprzeć wroga z przedpola Kijowa. Jednak analitycy RUSI oceniają, że poza USA żaden inny kraj NATO nie byłby w stanie wytrzymać takiego „przemysłowego zużycia” amunicji i nie ma zapasów wystarczających do podjęcia walki na dużą skalę. Ten wniosek powinien brzmieć jak alarm, i to kolejny, bo – znów – nie jest odosobniony. W NATO panuje świadomość problemu zapasów, pytanie, jak szybko, jakim kosztem i z jakimi efektami wdrożona będzie operacja uzupełnienia magazynów, które są obecnie wyczerpywane przez wsparcie dla Ukrainy. Nie bez przyczyny w części krajów mówi się o quasi-wojennej mobilizacji przemysłu obronnego, głównie sektora amunicyjnego.
Sposobem na zmniejszenie „konsumpcji” pocisków jest zwiększanie precyzji rażenia przy użyciu amunicji kierowanej czy korygowanej, np. przy wykorzystaniu sygnału GPS. Dokładność trafienia często oznacza, że na jeden cel wystarczy użyć jednego pocisku. To zaś eliminuje ciężar logistyczny i umożliwia szybszą ucieczkę przed ogniem odwetowym. Jest jednak oczywiste, że precyzyjna amunicja jest dużo droższa od zwykłej. RUSI wskazuje też, że systemy jej naprowadzania mogą być zakłócane przez środki walki elektronicznej, a w związku z tym precyzja ognia, by mogła być skutecznie zastosowana, wymaga swego rodzaju „uderzenia wyprzedzającego” eliminującego zagrożenie zakłóceń. A zatem inwestycja w drogie, lecz zabójczo skuteczne pociski kierowane ma sens jedynie, gdy jest skorelowana z taktyką zwalczania zakłóceń, choćby tylko po to, by stworzyć „okna możliwości” dla precyzyjnych salw o rozstrzygającym znaczeniu.
Czytaj też: Polska wyda ogromne pieniądze na zbrojenia. Czy da się mądrzej?
Ziemia przyjacielem żołnierza
To jednak wymaga dokładnego rozpoznania, realizowanego na ukraińskim polu walki głównie przez latające bezzałogowce różnych typów. Wojna pokazała powszechność tego typu urządzeń na każdym szczeblu prowadzenia walki, a także unaoczniła konieczność ich posiadania. Co więcej, drony mają niską przeżywalność, łatwo je zniszczyć, jak się je namierzy. A zatem, argumentuje RUSI, bezzałogowce muszą być tanie, a ich użytkownicy muszą akceptować ich utratę. 90 proc. wszystkich użytych w pierwszych miesiącach wojny bezzałogowców miało zostać strąconych. Innymi słowy, zużywają się na podobnie przemysłową skalę co amunicja, a ich głównym przeciwnikiem są mniej lub bardziej wyspecjalizowane systemy antydronowe. Upowszechnienie bezzałogowców wymusza upowszechnienie broni przeciw nim, a także systemów ich wykrywania. Drony w znacznym stopniu determinują bowiem zdolność rozpoznania i naprowadzania ognia, a to warunek wstępny skutecznego ataku czy obrony.
Dlatego też dublowanie systemów rozpoznania, stworzenie warstwowego, rozproszonego, ale odpowiednio gęstego systemu obserwacji i namierzania, a także przekazywania danych, jest z perspektywy RUSI koniecznością. I w ogóle działanie w rozproszeniu daje jedyną szansę ocalenia przed efektami dobrze wycelowanego, precyzyjnego ognia. Koncentracja masy może być śmiertelną pułapką, więc należy jej unikać, chyba że stworzy się dogodne warunki. Z drugiej strony koncentracja ognia jest koniecznością, gdy tylko wykryje się, że przeciwnik popełnił błąd i pokazuje gdzieś swoją masę. Stąd wynikają już oczywiste wnioski o wysokiej mobilności, szybkości działania, łączności pozwalającej działać w dystansie, o jedności, a także pełnej świadomości ruchów wojsk własnych tak samo jak wojsk przeciwnika. Natomiast gdy już się wie, że samemu jest się namierzonym, a wycofanie nie wchodzi w grę – należy okopać się głęboko, z wykorzystaniem dodatkowych wzmocnień i zapór.
Ta wojna po raz kolejny pokazała, że ziemia jest przyjacielem żołnierza, najlepiej jej gruba warstwa. Pokazała też, że pomimo całego zaawansowania technologicznego, krążących nad głową bezzałogowców, błyskawicznej wymiany informacji i precyzyjnej broni – saperka i umiejętność posługiwania się nią mogą zdecydować o życiu lub śmierci pojedynczego żołnierza, a sprzęt inżynieryjny potrzebny jest na froncie tak samo jak czołgi.