Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Rosjanie dezerterują, Kreml przykręca śrubę. Coraz trudniej uniknąć wysyłki na front

Rosyjscy żołnierze odbierają wyposażenie wojskowe. Rosyjscy żołnierze odbierają wyposażenie wojskowe. Kirill Kukhmar / TASS / Forum
Kreml nie ujawnia, ile osób zbiegło z Rosji, by uniknąć poboru. Dezerterów odstrasza, wprowadzając jeszcze surowsze prawo. Co na to Rosjanie? Nie protestują. Wojenkomaty nie płoną, a na przejściach granicznych jakoś nie widać zatorów.

Michaił Żylin to major Federalnej Służby Ochrony i jak dotąd najwyższy rangą rosyjski dezerter. Pod koniec marca sąd wojskowy garnizonu Barnauł pozbawił go stopnia oficerskiego i skazał na sześć i pół roku kolonii karnej. W grudniu ubiegłego roku Kazachstan zgodził się go wydać. Zbiegł tam we wrześniu, tuż po ogłoszeniu aneksji ukraińskich terytoriów okupowanych i częściowej mobilizacji. Żona Michaiła Jekaterina jest we Francji, gdzie poprosiła o azyl polityczny. Zabrała ze sobą też dzieci.

Albo Kazachstan, albo Mongolia

36-letni Michaił Żylin służył w Specjalnym Wydziale Łączności i Informacji FSO w Nowosybirsku, gdzie odpowiadał za komunikację Władimira Putina z regionami. Miał dostęp do tajemnic państwowych, nie dostał więc tzw. zagrampasporta, czyli paszportu umożliwiającego zagraniczne podróże. We wrześniu ubiegłego roku dowiedział się o nowym przydziale do Donbasu. Rosjanie planowali już „zwycięskie referenda” na okupowanych terenach, więc wysyłali tam swoich specjalistów. Żylin nie chciał trafić na pierwszą linię, do okopu – mówiła Jekaterina 20 grudnia dziennikarzom Sibireal. Pracował w kwaterze głównej, poza tym w Chersoniu pozostali krewni jego żony – brat i 80-letni wuj. „Byliśmy z nimi w kontakcie przed wojną i od początku docierały do nas informacje z pierwszej ręki” – mówiła Jekaterina.

Opcje ucieczki mieli dwie: Kazachstan albo Mongolia. Padło na ten pierwszy, bo zaufali prezydentowi tego kraju Kasymowi-Żomartowi Tokajewowi, który publicznie potępił wojnę i nie uznał terytoriów okupowanych przez Rosję. Jekaterina z dziećmi wydostała się legalnie, jej mąż przeszedł przez zieloną granicę. Zatrzymały go kazachskie służby, wszczęto przeciw niemu sprawę karną i trafił do aresztu domowego. Udało mu się jednak złożyć wniosek o status uchodźcy.

Czytaj też: Putin przemilcza niewygodne prawdy, Pekin balansuje na linie

Żylin popełnił błąd i spanikował

Sprawa rozstrzygnęłaby się może pozytywnie, gdyby nie kilka fatalnych błędów Żylina. Miał jednak prawo się obawiać, że Kazachowie ekstradują go do Rosji, a tam kolonia karna byłaby najmniejszym z jego kłopotów. Działacze Kazachstańskiego Międzynarodowego Biura Praw Człowieka, którzy zajęli się sprawą małżeństwa, zalecali cierpliwość. W ich ocenie istniała realna szansa, że po negocjacjach z Biurem Komisarza ONZ ds. uchodźców Żylin zyska pozwolenie na wyjazd do kraju trzeciego. Na przykład Niemiec czy Francji, które już wydały mu wizę humanitarną. Tam byłby uchodźcą pod ochroną prawną ONZ – tłumaczył dziennikarzom „Deutsche Welle” Denis Jivaga, wiceszef KMBHR, w grudniu ubiegłego roku.

Kluczowa była cierpliwość. I unikanie ryzykownych decyzji. Prawnicy przestrzegali Żylina przed kolejną próbą ucieczki z kraju. „Michaił Żylin, mimo względnej swobody poruszania się, był już na międzypaństwowej liście osób poszukiwanych przez Rosję” – podkreślał Jivaga.

Ale Żylinowie spanikowali. Zdecydowali się na lot z Astany do Erywania, bo 2 grudnia sąd przychylił się do rosyjskiego wniosku w sprawie deportacji. Majora aresztowano na lotnisku, a później sprawy potoczyły się już błyskawicznie – ekstradycja 29 grudnia, szybki proces i wyrok skazujący pod koniec marca.

Czytaj też: Wojna – tak, mjasorubka – nie. Ostatni rok wstrząsnął Rosją

Rosja wzywa do służby i uszczelnia prawo

Żylin nie jest jedynym rosyjskim dezerterem, ale władze nie chwalą się takimi danymi, od początku „specoperacji” skrupulatnie je ukrywają. Docierają do nich dziennikarze, prowadząc mozolne śledztwa, szperając w sądowych archiwach i budując siatki informatorów. Portal Mediazona trafił na 708 spraw karnych wniesionych przeciwko wojskowym. Dwa tygodnie temu opublikował statystyki: 629 spraw dotyczy celowego opuszczenia jednostki, 30 odmowy wykonania rozkazu, 25 – ataku na starszego stopniem, 14 – przypadków dezercji.

Władze niedawno tak uszczelniły prawo, że skutecznie wyperswadowały potencjalnym naśladowcom Żylina pomysły, by uniknąć wysyłki na front. 11 kwietnia Duma przyjęła pakiet błyskawicznych poprawek, które sprawiły, że w zasadzie nie da się już uniknąć służby. Wszystko dzięki cyfryzacji rejestrów archiwów wojskowych. Poborowi i rezerwiści, a w istocie wszyscy objęci obowiązkiem służby w armii, będą odtąd mogli na dwa sposoby dostać wezwanie: pocztą albo, po wprowadzonych poprawkach, elektronicznie.

To cyfrowa rewolucja. Nie koryguje bowiem systemu, lecz tworzy całkiem nowy. Kluczową zmianą jest to, że po siedmiu dniach od wystawienia wezwania w e-rejestrze uzyskuje ono status „doręczonego” – bez względu na to, czy zainteresowany odebrał zawiadomienie, czy nie. Nie ratuje go brak dostępu do sieci czy skasowanie aplikacji Gosusługi (odpowiednik mObywatela) zintegrowanej z nowym rejestrem. Kreml wyeliminował w ten sposób najpowszechniejsze metody unikania służby wojskowej: przedtem wystarczyło nie odbierać poczty, zamknąć się w domu, nie otwierać obcym albo przejść na samozatrudnienie. Nie pomoże już też wyjazd z miasta, a ucieczka z Rosji będzie niemożliwa – od chwili wystawienia wezwania do zgłoszenia się do wojenkomatu rekrut ma zakaz opuszczania kraju.

Czytaj też: Prigożyn i Szojgu zwalczają się nawzajem. Putin pozwala. Taki jest plan

Korupcja, ucieczka, orzeczenie lekarskie

Po kolejnych 20 dniach uruchamiają się też kolejne restrykcje. Prawo jazdy osoby uchylającej się od służby traci ważność, zmiany przewidziały bowiem zakaz poruszania się wszelkimi pojazdami. Jeśli potencjalny rekrut zechciałby upłynnić mieszkanie i zyskać środki na wyjazd, system zablokuje mu czynności prawne. Nie sprzeda nieruchomości ani auta, a żaden bank nie udzieli mu pożyczki czy kredytu. Nie zarejestruje się również jako samozatrudniony. Lokalne władze odmówią mu z kolei wypłaty zasiłku i innych świadczeń. Potem są już kary finansowe i pozbawienia wolności od pięciu do 15 lat, jeśli dezercja nastąpiła w czasie mobilizacji.

Bez pokaźnego majątku obywatel jest absolutnie bezbronny wobec całej tej państwowej machiny. Pozostaje stara dobra korupcja. Dziś najbardziej pożądanym etatem w kraju jest komisarz wojskowy, czyli oficer, który decyduje, komu z zarejestrowanych wystawić „powiestkę”.

Drugą opcją wciąż jest wyjazd z Rosji. Ale trzeba go sobie zorganizować, zanim zostanie wystawione wezwanie do wojenkomatu. Zresztą kto mógł sobie na to pozwolić, zrobił to w pierwszych tygodniach wojny albo podczas jesiennej mobilizacji.

Trzecia możliwość to orzeczenie lekarskie, ale w dobie cyfryzacji to znacznie bardziej ryzykowny proceder. Dopóki nie powstanie zintegrowany system elektroniczny, wciąż też można liczyć na to, że jakiś wojenkomat spłonie. Uratowało to już setki Rosjan, bo dokumentacja wojskowa była zapisana na papierze. Ostatnią szansą, na którą wskazują prawnicy, jest wniosek o służbę zastępczą. Tyle że większość takich pism komisje wojskowe tradycyjnie odrzucają.

Czytaj też: Wojna oczami rosyjskiej propagandy

Cicha druga fala mobilizacji

Tymczasem na zapowiadaną rewolucję Rosjanie reagują nie popłochem, ale konfuzją i obojętnością. Nie ma protestów, wojenkomaty nie płoną, a na przejściach granicznych nie widać zatorów. Mimo że poprawki są de facto „cichą drugą falą mobilizacji”, jak 14 kwietnia wyjaśniał dziennikarzom „The Moscow Times” Maksim Oleniczew, prawnik z projektu Pierwszy Departament.

Ta apatia Rosjan może mieć kilka źródeł. Po pierwsze, władzom udało się wprowadzić zmiany bardzo sprawnie, bez rozgłosu, prawie w tajemnicy. Kremlowskie media nie nagłaśniały sprawy, a poprawki przeszły przez drugie i trzecie czytanie jak burza. Między ogłoszeniem zmian w poniedziałek wieczorem a ich jednogłośnym zatwierdzeniem przez deputowanych upłynęło zaledwie 20 godzin.

Po drugie, propaganda uspokajała i bagatelizowała sprawę. Rzecznik prezydenta Dmitrij Pieskow narzucił określoną narrację. „Ustawa jest potrzebna po to, by system wezwań wojskowych był bardziej nowoczesny, wydajny i wygodny” – mówił 12 kwietnia. Po trzecie wreszcie – rewolucja wciąż nie nastała. Rejestr jeszcze nie powstał. Rosjanie mogą liczyć na to, że „jakoś to będzie”. A dopóki trwa pobór letni (1 kwietnia–15 lipca), realnie nie ma opcji przeprowadzenia kolejnej mobilizacji.

Rosjanie mogą też po cichu mieć nadzieję, że na front w pierwszej kolejności trafią „agenci zagraniczni”, aktywiści i krytycy Kremla. Pomocne będą rejestry osób powiązanych z zachodnimi organizacjami, aresztowanych w czasie protestów czy lajkujących nieprawomyślne posty w sieci. Elektroniczny rejestr wojskowy może przekształcić się w „cyfrowy Gułag”, jak ostrzega Tatiana Stanowaja z Centrum Carnegie. Jak dodaje, posłuży to Kremlowi do wprowadzenia z czasem cyfrowego totalitaryzmu i kształtowania postaw politycznych Rosjan na wzór Chin. Przede wszystkim chodzi o wzmocnienie reguły milczenia i bierności znanej ze starego powiedzenia: tisze jediesz, dalsze budiesz (tłum. wolniej jedziesz, dalej dojedziesz, w Polsce: co nagle, to po diable).

Czytaj też: Najemnicy Kremla sieją postrach na świecie

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną