Nocą z 17 na 18 maja w podmoskiewskim Szczołkowie nieznani sprawcy wrzucili do komisariatu wojskowego (ros. wojenkomat), odpowiednika polskiej wojskowej komendy uzupełnień, dwa koktajle Mołotowa. Budynek spłonął, a z nim archiwum – doniósł niedawno portal Baza. Radio Swoboda podaje, że to już dwunasty taki incydent od początku wojny.
Pierwszy wojenkomat spłonął cztery dni po rosyjskiej napaści na Ukrainę w Łuchowicy. Policja zatrzymała w sprawie 21-latka, który wrzucił do budynku kilka butelek zapalających, a nagranie z incydentu opublikował w internecie. Do ataków doszło także m.in. w Woroneżu, Mordowii niedaleko przygranicznego Rostowa, Omsku, Pronsku czy Wołgogradzie.
Rosyjscy internauci stwierdzili, że oto wykuwa się nowa świecka tradycja. Nie wiadomo, czy wpisze się w antywojenny bunt i czy przestanie mieć incydentalny charakter, ale władze nie reagują (jeszcze?) wzmożeniem represji. Sam trend jest jednak dla nich niepokojący – ataki nasilają się wraz ze spekulacjami o powszechnej mobilizacji.
Czytaj też: Rosja nie domknęła górnej szczęki. Nadchodzi faza zmęczenia
Rosja. O kogo upomni się wojsko?
Każde kremlowskie dementi w tej sprawie podsyca obawy i rodzi spekulacje. Ostatnio powszechną mobilizację ogłoszono w czasie tzw. Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, skojarzenia są więc jednoznaczne. Dopóki jednak trwa „specoperacja” w Ukrainie, wojna nie puka do domów młodych Rosjan. Pobór byłby zaś namacalnym dowodem, że Rosja jest bezpośrednio zagrożona i skończył się czas pokoju.
Mobilizację wprowadza się ustawą federalną lub innym aktem normatywnym, ostatecznie liczy się podpis prezydenta. Przewidziana jest wyłącznie w dwóch sytuacjach: zagrożenia wojną albo stanu wojennego. Państwo działa wówczas zupełnie inaczej w każdym wymiarze: od gospodarki, przez administrację, po ograniczenia w życiu mieszkańców.
Na poziomie obywatelskim tryb wojenny oznacza przede wszystkim pobór rezerwistów, wcielanych do armii siłą, wyciąganych z ulicy i pracy. Władza może im ograniczyć swobodę wyjazdu, dlatego ci, którzy boją się, że zostaną wysłani na front, najpewniej już uciekli z Rosji albo zrobią to wkrótce. „Powołani do służby obywatele w chwili mobilizacji są personelem wojskowym. Wszystkie ich prawa i wysokość zasiłku reguluje ustawa o służbie wojskowej” – wyjaśnia portalowi Meduza Paweł Czikow, szef organizacji Agora świadczącej pomoc prawną.
Do armii wciela się mężczyzn do 50. roku życia lub starszych, jeśli dekret tak przewiduje. Do tego kobiety mające konkretne kwalifikacje (medyczne, IT, w łączności) i przeszkolenie wojskowe. Mobilizacja nie obejmie tych, którzy już służą lub realizują zadania obronne w innych sferach, parlamentarzystów odrzuconych przez komisję poborową, osób niepełnosprawnych, jedynych żywicieli rodziny ani ojców wielodzietnych rodzin.
Kreml wstrzymuje się na razie z oficjalną decyzją o mobilizacji. Najpierw rząd musi policzyć, ilu osób mogłaby dotyczyć i kogo może zabrać z pracy. Mobilizacja to wszak bardzo konkretne straty ekonomiczne – jak wyjaśniał emerytowany pułkownik Anatolij Matwiczuk w rozmowie z agencją informacyjną URA.RU. I wymaga przeszkolenia. „Mamy dość trudną sytuację na granicy zachodniej i na południu, tam przydałyby się rezerwowe siły pomocnicze. Rezerwiści otrzymaliby wezwanie na szkolenie w ciągu jednego do sześciu miesięcy” – zapowiada Matwiczuk.
Czytaj też: Nowe szaty tyrana. Co dziś przeraża Putina?
Do wyboru: front lub zaplecze w Rosji
Duże zamieszanie wywołały wezwania do stawienia się w komisariatach wojskowych „celem rejestracji” i „potwierdzenia miejsca zamieszkania”. Dostają je rezerwiści do 50. roku życia. „Parwał, wybrosił (porwałem i wyrzuciłem)” – opowiada stacji BBC 27-letni mieszkaniec obwodu briańskiego na granicy z Ukrainą i Białorusią. Otrzymał je również – po raz pierwszy od 16 lat – i także zignorował 44-letni mieszkaniec Moskwy, porucznik rezerwy.
Rosjanie mają świadomość, że to zawoalowana akwizycja armijna, rekrutacja ochotników kontraktowych. Standardowo dotyczy żołnierzy, którzy odbyli służbę i chcieliby w niej pozostać kolejne trzy lata. Otrzymują ofertę udziału w „specoperacji” przez trzy miesiące z „zapomogą” w wysokości 130 tys. rubli (ok. 9 tys. zł). Tyle przewidziano dla tych, którzy trafią na front. Jedynkę dopisuje się ręcznie na formularzu. Jeśli kontraktnik trafi na bezpieczne zaplecze na terytorium Rosji, może liczyć na 30 tys. rubli (ok. 2 tys. zł).
Trwa tymczasem pobór letni: dotyczy 134,5 tys. mężczyzn w wieku 18–27 lat, którzy otrzymali odpowiednią ocenę komisji i nie są w rezerwie. Minister obrony Siergiej Szojgu zapewnił, że pobór, który skończy się w połowie lipca, nie ma nic wspólnego z trwającą „operacją specjalną” w Ukrainie. Równolegle do służby bardzo nachalnie zachęca reklama. Państwo obiecuje stabilność, szerokie możliwości samorealizacji, przyzwoity poziom życia i wysoki status społeczny.
Czytaj też: Czy w tej wojnie naprawdę chodzi o Donbas?
„Nie jestem idiotą, nie chcę wojny”
Ale Rosjanie wiedzą swoje i podejrzewają władze o prowadzenie ukrytej mobilizacji. Po to są wezwania rezerwistów, kontrakty dla ochotników i temu służy subtelna agitacja. Ulegają jej ofiary propagandy lub mieszkańcy głubinki (prowincji), bo najczęściej to jedyna szansa na godne życie, wyrwanie się z biedy, a w przyszłości na emeryturę.
Wprawdzie z zeszłorocznych badań niezależnego Centrum Lewady wynika, że w ocenie 61 proc. Rosjan „każdy prawdziwy mężczyzna powinien odbyć służbę w armii”. Ale gdy rośnie zagrożenie, znacznie powszechniejsza jest postawa 25-letniego mieszkańca Rostowa, który na początku marca mówił portalowi Kavkazr.com: „Nie jestem idiotą, nie potrzebuję wojny”.
Aleksander Peredruk, adwokat dbający o interesy poborowych, zauważył, że od początku wojny z Ukrainą Rosjanie bardzo ostro reagują na wezwania do komendy uzupełnień. Częściej konsultują się z prawnikami. Na ogół załatwia się takie sprawy odpowiednią wzjatką (łapówką). „Jedni idą na uniwersytet i dostają odroczenie, innych dyskwalifikuje orzeczenie lekarskie, jeszcze inni wybierają służbę alternatywną” – opowiadał dwa lata temu Aleskiej Nieczajew z partii Nowi Ludzie.
A mobilizacji nie chcą też matki. „Widziałam w telewizji – mówi cytowana na stronie Idai.Realii Tatarka Gulnaz, matka 18-latka – że młodzi żołnierze nie mają rąk ani nóg. Myślałam, że wystarczy założyć im protezy i będą mogli normalnie żyć. To przecież bohaterowie! A potem sobie wyobraziłam, że mój syn wróci z wojny w takim stanie...”.
Thomas Piketty: To jest wojna imperialna z poprzedniej epoki